Nasze słowa są ostre jak nóż. Ranimy "lewaka", "prawaka", osoby LGBT i kobiety
- Można być dzisiaj prawicowcem i być nazywanym „lewakiem”. To jest zresztą słowo leninowskie, używane, mam wrażenie, mocno bezrefleksyjnie. W kontrze do tego słowa powstało określenie „prawak”, które jest kpiarsko-ironiczne - mówi dr Rafał Zimny, językoznawca z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.
Z drem hab. Rafałem Zimnym, językoznawcą z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, członkiem Rady Języka Polskiego przy Prezydium PAN rozmawiamy na temat kampanii RJP „Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat”. Przez rok na facebookowym kanale publikowane były posty na temat współczesnej polszczyzny.
W jednym z ostatnich postów Państwa facebookowej akcji zacytowano Czesława Niemena: „Przyszedł już czas, najwyższy czas nienawiść zniszczyć w sobie”.
- Ten utwór dobrze streszcza istotę kampanii. Niemen śpiewał, że często „ktoś słowem złym zabija tak jak nożem”. Założeniem kampanii było to, by uwrażliwiać odbiorców, użytkowników polszczyzny na to, jakich słów używają, mówiąc o innych ludziach, w tym grupach słabszych, wykluczanych. Zdarzają się takie sytuacje, kiedy ktoś nie ma intencji krzywdzącej, dyskryminacyjnej, a mimo to używa słów, które mogą ranić tych, których dotyczą.
Skąd pomysł na tę kampanię?
- Została zainaugurowana dwa lata temu podczas debaty Rady Języka Polskiego w Poznaniu, której temat brzmiał „Język a wykluczenie”. Wzięli udział w tej debacie: prof. Inga Iwasiów, którą można uważać za przedstawicielkę nurtu feministycznego, Jacek Dehnel, pisarz, wypowiadającysię z perspektywy osoby nieheteronormatywnej, dr Margaret Ohia-Nowak, Polka o ciemnym kolorze skóry, oraz prof. Danuta Krzyżyk z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, która jako specjalistka od edukacji polonistycznej mówiła o językowym wykluczaniu w przestrzeni szkoły. Rok temu jako Zespół Retoryki i Komunikacji Publicznej, działający przy RJP, postanowiliśmy zainicjować nową odsłonę kampanii, polegającą na publikowaniu na Facebooku trzy razy w tygodniu postów, które odnosić się będą do najważniejszych problemów języka inkluzywnego (włączającego). Chcieliśmy również pokazać przemiany, które dokonują się, jeśli chodzi o społeczne znaczenie istotnych słów i ich nacechowanie. To następuje szybko i można tego po prostu nie wiedzieć, co może skutkować niezamierzonymi aktami dyskryminowania jakiejś grupy ludzi o wyrazistej tożsamości czy przynajmniej ranienia słowem osób do niej przynależnych.
- Posty publikowane w ramach kampanii to właściwie krótkie felietony. Osadzone w realiach, jak na przykład „szowinizm”, przy którym nawiązano do Black Lives Matter. Jednocześnie jest to podejście nieco encyklopedyczne, wyjaśniające mechanizmy współczesnego świata. Czy takie było założenie?
W tej kampanii chodziło o to, żeby była aktualna, odpowiadała na językowe problemy współczesności. Można przypisać autorom kampanii pewną encyklopedyczną intencję, przy czym należy to określenie ująć w cudzysłów. Chcieliśmy, pisząc te wszystkie posty przez rok, zarysować panoramę najważniejszych zjawisk powodujących konflikty. W cyklu poniedziałkowym („Alfabet etyki słowa”) pisaliśmy o tym, co sprzyja komunikacji „na tak”, co wspiera etyczność kontaktu językowego, a w środy publikowaliśmy posty na temat zjawisk i pojęć negatywnych, takich które budzą wątpliwości, których nie chcemy w życiu publicznym (np. mansplaining, homofobia, szowinizm czy seksizm), choć w tym cyklu publikowaliśmy także posty dotyczące tego, jak można interpretować pojęcia ogólniejsze, takie jak: wolność słowa, poprawność polityczna, demagogia czy ironia.
Język jest biologicznie, ewolucyjnie wpisany w człowieczeństwo. Ranienie słowem drugiego człowieka to zjawisko stare, z którego istnienia dopiero stosunkowo niedawno zaczęliśmy zdawać sobie sprawę?
Oczywiście, że to nie jest nowe zjawisko. To jest ewolucyjne.
Język określa horyzont poznania świata. Tak zawsze było i pewnie będzie. Każda tożsamość buduje się na opozycji swój – obcy. Gdy chcę przynależeć do jakiejś grupy, muszę przyjąć konstytuujące jej tożsamość uwarunkowania, wartości, wyobrażenia.
Tożsamość zawsze wytwarza się w opozycji wobec jakiegoś „obcego”. Z antropologicznego punktu widzenia istnienie obcego jest konieczne i nieredukowalne.
Czyli raniący innych język leży w naszej naturze?
Problem polega na tym, że tego obcego można konceptualizować na różne sposoby. Najstarszy z nich to wyobrażanie go jako wroga, który chce przejąć nasze terytorium, zgwałcić nasze kobiety, zabrać pożywienie. I to jest absolutnie pierwotne. Tak samo, jak psy znaczą terytorium moczem, tak i wspólnoty ludzkie strzegły i strzegą tego, co ich. W tej koncepcji dąży się do zniszczenia wroga. Są dwie strategie walki z tak pojmowanym wrogiem. Jedna to wchłanianie go („połykanie”), dziś można to utożsamiać z asymilacją kulturową. Claude Levi-Strauss, wybitny antropolog, nazywał to działanie strategią antropofagiczną. Na poziomie politycznym ma ona różne wymiary (np. przymusowa chrystianizacja skolonizowanych ludów rdzennej Ameryki, rusyfikowanie lub germanizowanie Polaków w czasach zaborów itp.), ale istota jest taka sama. Druga strategia usuwania nieprzyjemnego obcego zwana jest antropoemiczną i bazuje w myśl koncepcji Levi-Straussa na wydalaniu. Jej przejawem jest budowanie murów, oddzielanie się od obcych szczelnymi granicami, a w skrajnych przypadkach eksterminowanie wrogich grup ludzkich. Kolejna konceptualizacja obcego to rozumienie go jako innego, odmiennego. Czasem to przeciwnik, ale już nie wróg. Z wrogiem się walczy, z przeciwnikiem można rozmawiać, paktować. Ta konceptualizacja dominuje w świecie od jakichś dwustu lat. Państwa narodowe są emanacją tak rozumianej inności. Mniej więcej w połowie XX wieku pojawiła się nowa konceptualizacja obcego – jako przyjaciela. Obcy, inny, ale dlatego ciekawy. Dziś mamy pieniądze i warunki, by poznawać nowe kultury, podróżować. Nie jeździmy już po świecie, by podbijać innych, ale poznawać.
I próbować zrozumieć?
Tak. Niepokoi jednak, że o inności, obcości od jakiegoś czasu już znów publicznie pozwala się mówić w kategoriach pierwotnej wrogości. Znów pojawia się obcy wewnątrz nas – jak pasożyt w układzie pokarmowym. W kampanii RJP „Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat” zwróciliśmy zatem uwagę między innymi na sposób mówienia publicznie o grupach szczególnie narażonych dzisiaj na dyskryminację, na jakiś rodzaj wrogości, poniżenia, pogardy.
Co to za grupy?
Jedną z nich są kobiety, mówi się, że to największa większość, która jest mniejszością. Stąd opisane zostały hasła takie jak: mansplaining, asymetria rodzajowo-płciowa w języku czy feminatywy. Zwróciliśmy też uwagę na kilka niepokojących zjawisk związanych z komunikacją w internecie. Pisaliśmy więc o trollingu, o flamingu, o kulturze anulowania, czyli „cancel culture”. Oprócz tego pisaliśmy też o o polityce antydyskryminacyjnej UE w aspekcie językowym, o ksenofobii, o „uchodźcach”, o homofobii, o ejdżyzmie czy surdofobii, tj. wykluczaniu osób Głuchych. Istnieje też glottofobia, czyli niechęć do ludzi, którzy mówią po polsku z obcym akcentem.
Ktoś może nawet nie wiedzieć, że rani słowem, bo dla niego jest ono neutralne?
Tak jest na przykład ze słowem „Murzyn” albo „Cygan”, z tym, że już w latach 90. nazwa „Cygan” była piętnowana jako pogardliwa. W przypadku „Murzyna” to jest sprawa dopiero ostatnich lat, od kiedy społeczność czarnoskórych Polaków uzyskała wreszcie głos w debacie publicznej i jasno wyraziła swoje stanowisko, mówiąc, że to słowo ją rani i obraża.
Słowo „zdrajca” też ostatnio spowszechniało. Wiele się mówi o zagrażających wrogach wewnętrznych. Wystarczy przypomnieć inwektywy rzucane na uczestniczki Strajku Kobiet.
To, co funkcjonowało na marginesie języka, teraz stało się, niestety, powszechne. Ludzie nie mówili kiedyś publicznie „lewak”, „pedał” ani „ciapaty”. A teraz takie określenia stały się akceptowalne. Niektórzy przestali się wstydzić używać tych słów publicznie, przestali się kryć ze swoją niechęcią wobec osób, do których odnoszą te określenia. Od jakiegoś czasu słowa takie nie są kontrowane, piętnowane, wyszydzane. A tak nie wolno mówić publicznie o nikim. Nie wolno mówić o Żydach „parchy”, co czyni pewien znany publicysta. A robi to, bo wie, że nie spotkają go za to żadne konsekwencje.
Rada Języka Polskiego to apolityczna instytucja państwowa, którą powołano mocą ustawy do troszczenia się o język polski. Kompetencje Rady nie mają mocy stanowiącej z wyjątkiem decydowania o przepisach ortografii i interpunkcji. Uważamy jednak w Radzie, że mamy obowiązek sygnalizować pewne niepokojące zjawiska w języku publicznym, czego wyrazem jest kampania „Ty mówisz – ja czuję. Dobre słowo – lepszy świat”. W ten sposób opowiadamy się za jednością, za szukaniem porozumienia i sprzeciwiamy się dyskryminacji, stygmatyzacji wykluczaniu poprzez język.
Tadeusz Miczka, kulturoznawca, pisząc o języku, użył sformułowania „urzeczywistniony postmodernizm”. Czy fakt, że wiele słów w ostatnich latach zyskało nowe znaczenia, to jeden ze znaków takiego trendu w języku? Mam na myśli takie słowa, jak „patriota”, „prawdziwy Polak”, „państwowiec” albo określenie „narodowy”.
„Państwowiec” oznacza kogoś, kto stawia dobro państwa nad interes partyjny. Wydaje mi się, że akurat to słowo pozostaje do tej pory niezawłaszczone. Proces odwracania czy przejmowania znaczeń słów sztandarowych występował już wcześniej. Robiły to wszystkie systemy polityczne, w tym zwłaszcza totalitarne, nie wyłączając Kościoła. Dziś prawica, która jest u władzy, zaczęła wszystkich, którzy nie są zwolennikami jednej konkretnej partii, nazywać „lewakami”, co jest śmieszne, bo odnosi się także do innej partii (centro)prawicowej, którą jest Platforma Obywatelska. Można zatem być dzisiaj prawicowcem i być nazywanym „lewakiem”. To jest zresztą słowo leninowskie, używane, mam wrażenie, mocno bezrefleksyjnie. W kontrze do tego słowa powstało określenie „prawak”, które jest kpiarsko-ironiczne. To sposób obrony przed zawłaszczaniem ważnych pojęć przez dominującą stronę sporu politycznego. „Prawak” jest słowem doraźnym, nawet zabawnym, bo powstał jako polityczna kontra wobec agresji wynikającej z „lewaka”. „Prawak” więc to taki „prawicowy lewak”, ale nie w sensie poglądów, tylko negatywnej i prześmiewczej oceny postawy skrajnej.