Nasze szable, ich realpolitik. Budujemy „sojusz mocny jak nigdy". Mocny siłą naszych zakupów. Felieton z cyklu "Kwadratura kuli"
Podczas spotkania prezydentów Polski i USA najbardziej zasmucił mnie brak prezydentów. Z jednej strony zobaczyłem chłopca uradowanego tym, że może dotknąć rogu biurka, na którym siadywała Monika Lewinski. Z drugiej objawił się sprzedawca odkurzaczy. To kolejny powód do zmartwień: sprzedawca odkurzaczy nie chce umierać za Gdańsk, ani wysyłać tam swych rodaków. On po prostu chce nam sprzedać odkurzacz, możliwie drogo. Dlatego niemal całe spotkanie poświęcił zachwalaniu amerykańskich towarów. A chłopczyk na to, klaszcząc w łapki: Kupimy! Wszystko od was kupimy! Za ile chcecie…
Kupimy rakiety. Kupimy systemy. Kupimy gaz. Kupimy wszystko czego trzeba do wybudowania na niezawisłej i niepodległej polskiej ziemi Fortu Trumpa, symbolu i kotwicy naszej niepodległości i niezawisłości. Niezależności od wszystkich – z wyjątkiem sprzedawcy odkurzaczy. Zbudujemy „sojusz mocny jak nigdy”. Mocny siłą naszych zakupów.
Zerkam na prawicowe portale i rządową telewizję, a tam – euforia. Andrzej Duda nie tyle podbił Stany, co został prezydentem USA! „Sojusz mocny jak nigdy”, „sojusz mocny jak nigdy”… Brzmi jak litania „Zdrowasiek”, albo ciąg zaklęć, co w realiach katolicyzmu ludowego na jedno wychodzi. Ale zaklęcia w polityce sprawdzają się rzadko. Zazwyczaj górę bierze wola tych, którzy dysponują mocą. Własną, albo chociaż kupą szabel mościpanów na zawołanie.
Gdzie nasze szable? Czytam ja w oczadziałych od zamorskiego sukcesu mediach, że – w Budapeszcie. Że oto Orban wraz z Kaczyńskim rzucili wyzwanie liberalnej Europie – po to, by ją „przemodelować”. Po chrześcijańsku. I się turlam.
Osiem lat temu, podczas europejskiego badania opinii, 60 proc. Węgrów deklarowało się jako „katolicy”. 45 proc. przyznało przy tym, że „wierzy w Boga”. Być może za Orbana kraj uległ deizacji. Pewne jest, że powstała tam nowa religia: orbanizm. Nihil novi. Argentyna miała peronizm, Hiszpania frankizm, Portugalia i Brazylia Estado Novo (Nowe Państwo). To klinicznie to samo.
Ale wróćmy do szabli. Gdy my zachwycaliśmy się euforią Andrzeja Dudy, Viktor Orban - drugi raz w tym roku - tonął w ramionach Władimira Putina. Na Kremlu. Za przeproszeniem – olał szczyt bliskich nam państw Międzymorza. Amerykański sekretarz energii przekonywał tam wszystkich, by uniezależnili się od rosyjskiego gazu. I kupili amerykański. Bo to im da niezależność i... moc sojuszu.
Orban też rozmawiał z Putinem o interesach. Zupełnie sprzecznych z naszymi. Węgrzy chcą zwiększyć dostawy rosyjskiego gazu. Zbudować elektrownię atomową i nowe nitki metra w oparciu o rosyjską technologię. Już rok temu widowiskowo nie zjawili się na pierwszym szczycie Międzymorza – w Warszawie. Orbanowski minister spraw zagranicznych wybrał się wówczas do Moskwy, by zacieśnić współpracę z Gazpromem. Za to ideą Międzymorza zainteresowali się teraz… Niemcy.
Oto nasze szable. I cudza Realpolitik. Zastępująca właśnie europejską zasadę win-win, w myśl której na bliskiej współpracy wszyscy wygrywają. My wolimy grę narodowych egoizmów. Snucie marzeń o samotnych triumfach, które w przeszłości kończyły się dla nas niemal zawsze dotkliwymi (acz honorowymi i jakże romantycznymi!) klęskami.
No to mamy.