Naszpikowani bez bólu
Gdy zadzwonił telefon, że jego szpik może uratować życie trzyletniej dziewczynce, Rafał Dubiejko nie miał wątpliwości, że musi pomóc. A potem - chciał pomagać dalej. Razem z żoną Emilią założył fundację i opowiada ludziom, że podzielenie się szpikiem nic nie kosztuje. I co najważniejsze - nie jest groźne dla zdrowia.
To już przyjaźń na całe życie - nie mają wątpliwości Rafał Dubiejko i Tomasz Bigosiński. Po raz pierwszy spotkali się dwa lata temu. Ale tak naprawdę znają się o wiele dłużej. - Jesteśmy przecież bliźniakami. Genetycznymi - uśmiecha się Tomasz Bigosiński.
Gdy na białaczkę zachorowała siedmiomiesięczna Milenka, córka pana Tomasza, potrzebny był przeszczep szpiku. Okazało się, że dawcą może być tata. Oddał szpik raz, za kilka miesięcy po raz kolejny. Niestety, za każdym razem było to samo - jego szpik w organizmie Milenki zachowywał się tak jak jej własny - nie pracował, nie produkował krwi. Po prostu - zgodność była tak duża, że szpik taty organizm Milenki potraktował jak swój. Trzeba więc było szukać dawców niespokrewnionych.
- Trzy lata temu zadzwonił mój telefon - opowiada Rafał Dubiejko. Milenka miała już wtedy trzy latka. Pan Rafał nie zastanawiał się ani chwili. - Pojechałem do Bydgoszczy. Najpierw na badania, później na pobranie szpiku.
Milenka wyzdrowiała. Jest fajną, pogodną dziewczynką. Z panem Rafałem spotkała się po roku - w Krakowie, podczas Zaczarowanej Piosenki Anny Dymnej. - Wiedzieliśmy, że się zobaczymy, poznamy. Ale nie sądziłem, że na scenie! - mówi pan Rafał.
- Nogi mi się rozjechały - wspomina to spotkanie ojciec dziewczynki. Mówi, że w takich momentach stan emocji może oddać chyba tylko zmierzenie ciśnienia. - Wtedy bardzo trudno cokolwiek powiedzieć. I trudno opowiadać, co się wtedy czuło - dodaje. Zapewnia, że takie wspólne przeżycia tworzą między ludźmi więź nie do przecięcia.
A Rafał Dubiejko... Jemu nie wystarczyło to, że pomógł małej Milence. Bo - jak przekonuje - taka pomoc, jakiej udzielił, nie wymaga wielu poświęceń. - To tak jakbym zdawał krew, tylko kilka godzin dłużej. To nie boli, nie kosztuje - przekonuje. Żal mu tylko, że tak niewiele osób myśli tak jak on. Bo to ważne, by jak najwięcej osób rejestrowało się jako potencjalni dawcy. Trudno jest przecież czasem dopasować genetycznie dawcę do biorcy. Czasem poszukiwanie trwa długie miesiące. A białaczka to wyścig z czasem. Przeszczep to często jedyny ratunek. A bywa, że trudno znaleźć osobę, której szpik można przeszczepić. - Są ludzie, którzy nie mogą znaleźć tego dawcy. Albo znajdą go za późno. I organizm jest tak wyniszczony chorobą, chemioterapią, podtrzymywaniem życia, że nie przeżywa - dodaje Tomasz Bigosiński, który kibicuje z całych sił poczynaniom swego genetycznego bliźniaka, który wkrótce po pierwszym ich spotkaniu zorganizował pierwszą akcję. Był mecz - bo przecież czymś trzeba ludzi przekonać, by przyszli. A poza tym - uświadamianie, jak łatwo jest pomóc drugiej osobie. - Wokół przeszczepów szpiku narosło wiele mitów. Ludzie boją się zostać dawcami, boją się powikłań. A ich przecież nie ma. Bywa też, że nadal myślą, że szpik pobiera się z kręgosłupa. A przecież szpik pobiera się najczęściej z krwi. Cztery-pięć godzin i jest już po wszystkim. To niewiele. A można uratować komuś życie.
Po tej akcji postanowili razem z żoną Emilią: Zakładamy fundację! Bo gdy wszystko jest sformalizowane, łatwiej przekonać ludzi, że chcą dobrze, że nie są żadnymi krętaczami, którzy chcą namieszać innym w głowach i portfelach. Tak jest łatwiej chociażby pozyskać sponsorów. - A w naszym regionie brakowało fundacji, która pomaga, uświadamia, wspiera - mówi Emilia Dubiejko.
Udało się - dokładnie dziś Naszpikowani obchodzą pierwsze urodziny. Przez ten czas zrobili dużo dobrego. Dzięki nim na Podlasiu zarejestrowało się już tysiąc nowych potencjalnych dawców szpiku. Ich dane trafiły do centralnego rejestru dawców szpiku. To tam zgłaszają się szpitale, gdy ich pacjenci potrzebują właśnie takiej pomocy. - Spośród tego tysiąca cztery osoby już zostały dawcami - cieszy się Rafał Dubiejko.
Jak tego dokonują? Sami tego nie mówią - ale ciężką pracą. Bo choć pracują zawodowo, mają rodzinę, przy fundacji uwijają się jak mrówki. Chęcią pomocy zarażają innych. Na pierwszą dużą imprezę udało im się zaprosić piłkarskich old boyów: mecz zagrały orły Górskiego i dawni zawodnicy Jagiellonii. A oni rozdawali ulotki i tłumaczyli, tłumaczyli, tłumaczyli. - Kto może zostać dawcą, jak się zarejestrować, jak później można pomóc - opowiada pan Rafał. A ludzie pytali. Na przykład, czy białaczką można zarazić się przez podanie komuś ręki... - Dlatego tak ważne jest uświadamianie - podkreślają zgodnie.
Dziś wokół nich kręci się mnóstwo dobrych dusz. Pomaga im mama pana Rafała - psychiatra, koleżanka, która jest psychologiem. Mogą też liczyć na wielu, nie tylko białostockich, sportowców: kajakarzy Sandrę i Pawła Skowrońskich oraz Rafała Rosolskiego i Edytę Dzieniszewską, rajdowca Jarosława Kazberuka, byłego skoczka narciarskiego Wojciecha Fortunę czy emerytowanego piłkarza Lesława Ćmikiewicza. Pomaga też lekkoatletka Kamila Lićwinko i piłkarz Rafał Grzyb. Na szczęście są też sponsorzy. Bo pieniądze są potrzebne cały czas. Chociażby na zorganizowanie spotkań, na których opowiadają o przeszczepach szpiku. Przez rok działalności przeprowadzili ich już kilkadziesiąt: m.in. w szkołach, na uczelniach, w galeriach handlowych, na festynach.
- Ciężko jest ludzi przekonać. Zwykle interesują się problemem dopiero, gdy dotknie ich osobiście - mówi pan Rafał. Ale jego żona zauważa, że jest coraz lepiej: - Ludzie zaczynają nas rozpoznawać. I ufać nam.
Zaprzyjaźnili się też z oddziałem hematologii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego. Zaglądają tam co jakiś czas. Sprawdzają, czego potrzeba chorym. - Z osobami, które zachorują, czasem ciężko jest rozmawiać. To choroba, która wyniszcza. Ludzie zamykają się w sobie - mówi pan Rafał.
- Ale takie rozmowy sprawiają, że ludzie stają się mocniejsi - nie ma wątpliwości pan Tomasz. I wspomina, co czuje rodzic, gdy jego dziecko czeka na przeszczep: - Strach. Na nic więcej nie ma miejsca.
Oddział hematologii odwiedzają też przed każdym świętami. Przynoszą paczki dla chorych. Z drobiazgami. Bo liczy się gest. - Nasz 11-letni syn przebrał się zimą za Mikołaja - uśmiecha się pani Emilia. Przekonuje, że dzieciom trzeba pokazywać, że obok są chorzy ludzie. To sprawi, że jako dorośli będą bardziej empatyczni. Nie będą bali się pomagać.
Marzy im się, by w przyszłości zająć się również rodzinami chorych. Bo przecież one też cierpią, zmienia się ich życie. Mają też plany, by w klinice hematologii stworzyć świetlicę, gdzie chorzy mogliby oderwać się od szpitalnej codzienności. - Już nam obiecano pomieszczenie - mówi pan Rafał.
Jego przyjaciel wie swoje. Jego zdaniem Naszpikowani najlepszą pracę robią, uświadamiając i namawiając do rejestracji. - Pokazują, że ważny jest nie tylko telewizor, nie tylko mecz czy wyjście na stadion, ale też, by dać coś od siebie. Dlatego im kibicuję - mówi pan Tomasz.
Fundacja Naszpikowani
Celem działalności fundacji jest pomoc osobom czekającym na przeszczep szpiku oraz pacjentom po przeszczepie i ich rodzinom. Fundacja organizuje również akcje, podczas których promowana jest idea dawstwa szpiku i można zarejestrować się do banku potencjalnych dawców. Wszystkie osoby, które za pośrednictwem fundacji trafią na listę potencjalnych dawców szpiku, zostaną zarejestrowane w polskim rejestrze dawców szpiku.
Fundacja wspiera przede wszystkim osoby dorosłe.