Natalia Szroeder: Jestem urodzoną panią dyrektor, która dokładnie wie, czego chce
„Pogłos” to nowa płyta Natalii Szroeder, która odsłania jej odmienny wizerunek. Nam piosenkarka opowiedziała, jak sobie radzi z plotkarskimi mediami i czy chce już założyć rodzinę.
Niedawno twój wizerunek pojawił się w sercu Nowego Jorku – na wielkim billboardzie na Times Square. Poczułaś się przez chwilę światową gwiazdą?
(śmiech) Chociaż potrafię mieć śmiałe marzenia, to jednak stąpam twardo po ziemi. Nie poczułam się więc światową gwiazdą. Ale faktycznie poczułam się wyróżniona. To oczywiście zasługa polskiego oddziału serwisu streamingowego Spotify, który wykonał taki miły ukłon w stronę artystów znad Wisły. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, bo to było miłe uczucie. Oczywiście żałowałam, że ze względu na okoliczności, w jakich od pewnego czasu żyjemy, nie mogłam tego zobaczyć na własne oczy. Takich okazji człowiek zapewne nie ma w życiu zbyt wiele. Ale kto wie: życie ciągle mnie zaskakuje, więc może jeszcze kiedyś się uda.
Większość młodych fanów muzyki słucha dzisiaj pojedynczych piosenek w serwisach streamingowych, takich jak właśnie Spotify. Czy w tej sytuacji jest sens nagrywać i wydawać w fizycznej formie całe płyty?
To jest kwestia indywidualnego podejścia. Wydanie płyty ma symboliczny wymiar: jest zwieńczeniem pewnego okresu w twórczości artysty lub rozpoczęciem nowego. Dlatego jest sens w nagrywaniu i wydawaniu albumów. To są osobne opowieści, które potem niczym rozdziały całej książki, łączą się w jedną całość. Nagranie i wydanie płyty ma zupełnie inną wagę emocjonalną dla artysty i jego słuchaczy, a do tego jest ważnym elementem promocji. Dlatego ja chcę tworzyć albumy, niezależnie od tego, jak się będą one sprzedawały w fizycznej formie. Jestem osobą sentymentalną – i staram się kupować płyty artystów, których szanuję i podziwiam. To oznaka mojego wsparcia i trzymania za nich kciuków. Podchodzę do tego też kolekcjonersko. Mam nadzieję, że to się do mnie uśmiechnie w drugą stronę,
Na czym słuchasz płyt?
Mam w domu odtwarzacz. Ale w samochodzie już nie. Dlatego generalnie częściej słucham muzyki w streamingu, bo to jest prostsze. Są głośniki bezprzewodowe i w każdej chwili z każdego miejsca można sobie odpalić ulubione piosenki. Korzystam więc z tego.
Twoi fani dostali właśnie twój nowy album – „Pogłos”. Czekali na niego aż pięć lat. Dlaczego tak długo?
To wynikło z różnych sytuacji, które zaistniały przez ten czas. Trzy czy nawet cztery razy w ciągu tych pięciu lat były takie podejścia, że o mały włos nie zdecydowaliśmy się wydać tego albumu. Za każdym razem działo się jednak coś, co odwlekało tę decyzję. Często były to rzeczy niezależne ode mnie. Z dzisiejszej perspektywy myślę sobie jednak, że idealnie się złożyło, że ta płyta ukazuje się teraz. Wynegocjowałam nowe warunki kontraktu z moją wytwórnią i znalazłam się pod opieką nowego managementu. To wszystko zagrało dla mnie bardzo na korzyść. Zarówno w fazie twórczej, jak również w fazie promocji tego albumu. Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego momentu na premierę „Pogłosu” i lepszego teamu, z którym pracuję nad tym wszystkim.
Kiedy wydałaś „NATinterpretacje” miałaś 21 lat, teraz masz 26. Bardzo się zmieniłaś przez ten czas?
Diametralnie. Pięć lat temu miałam przede wszystkim mniejsze doświadczenie. I to słychać na „NATinterpretacjach”. To płyta dziewczyny, która jeszcze błądziła, trochę po omacku. Pamiętam co miałam w głowie, kiedy nagrywałam ten album. Już wtedy nie poddawałam się biernie temu wszystkiemu, co mnie otaczało i miałam w sobie bunt. Brakowało mi jednak odwagi. Słuchałam rad ludzi, którzy nie powinni być wtedy dla mnie autorytetami. Tymczasem tak się działo. Przez te pięć lat zmieniło się dla mnie wszystko.
Co to oznacza?
Dojrzałam. Nabrałam doświadczenia i odwagi. Czas pandemii pozwolił mi się wsłuchać w siebie. To nie znaczy, że nie miałam tych wszystkich wartości pięć lat temu. Tak naprawdę tęsknotę za tym, co dzieje się w moim życiu teraz, miałam od zawsze. Tylko musiałam poszukać bardziej przyjaznego podłoża, aby się móc w stu procentach realizować. Dzisiaj jestem dużo bardziej świadoma tego, co chcę robić. Jestem też bogatsza o masę doświadczeń, które zadziały się w moim życiu przez te lata. Mocno zmieniłam się na każdej płaszczyźnie. I to słychać na nowej płycie.
W nowych piosenkach śpiewasz w bardziej subtelny sposób. Nie musisz już nikomu udowadniać, że masz silny i mocny głos?
To kwestia miejsca, w którym się akurat w życiu znajduję. Postanowiłam stworzyć swoją prywatną opowieść, w której nie ma miejsca na „popisy” wokalne i skupić się na najszczerszych i najprawdziwszych emocjach. Żeby słuchacze mogli wejść trochę głębiej we mnie, aby mnie lepiej poznać. Bardzo mi zależało, aby tego nie przekolorować niepotrzebnymi zabiegami.
Nie chcesz być divą w rodzaju Whitney Houston?
Kiedy sama słucham muzyki, szukam mocy w czymś zupełnie innym. W emocjach, które są czasem wręcz na skraju szeptu i maksymalnej delikatności. To zawsze mi było najbliższe. I tak naprawdę sama zawsze tak lubiłam śpiewać. Dlatego przygotowując „Pogłos”, stwierdziłam, że to będzie album, w którym stawiam wszystko na jedną szalę. To ma być w pełni moje i o mnie. Dlatego świadomie zrezygnowałam z rejestrów, które już nieraz przecież zaśpiewałam w życiu. To oczywiście nie oznacza, że rezygnuję z tego na zawsze. Tylko „Pogłos” to zupełnie inny album.
Najbardziej niezwykłe piosenki na płycie to „Późne godziny” i „Pogłos”, gdzie słychać właściwie tylko twój wokal. Trudno ci było przekonać wytwórnię do takich eksperymentów?
Kompletnie nie. Nie chcę tu zabrzmieć wazeliniarsko, ale mam naprawdę wspaniały team. To ludzie, którzy we mnie wierzą i są bardzo wrażliwymi odbiorcami. To prawdziwy skarb. To nie jest dla mnie normalka. Bardzo to doceniam, bo pracuję tak pierwszy raz w życiu. Czujemy podobnie muzykę. Dlatego nikt mnie w niczym nie stopował. Życzę wszystkim artystom, żeby mieli taki komfort i swobodę tworzenia, jak ja przy „Pogłosie”.
Kiedyś słuchałaś bardziej doradców z zewnątrz, a dzisiaj bardziej ufasz sobie?
To jest proces, ale jestem już w dobrym miejscu. Nie chodzi o to, by mieć w nosie wszystko i wszystkich - bardzo chętnie wysłuchuję rad ludzi, którym ufam. Fajnie jest mieć jednak ten komfort, że ostatecznie to sobie ufa sie najbardziej.
Śpiewasz o tym w piosence „Powinnam”.
Przez lata słyszałam w różnych sytuacjach, że mam potencjał, tylko wciąż nie potrafię go wykorzystać. Czasem sugerowano, bym sama nie pisała sobie piosenek, tylko ktoś powinien mi to robić. Albo, że powinnam zatrudnić tekściarza. Że powinnam mieć innego menedżera albo inny zespół. Klasyka - przecież wszyscy często to słyszymy. Musiałam to jednak z siebie wyrzucić, odciąć się od tego, bo nie robiło mi to dobrze. Dziś czuje się dużo lżejsza.
Tym razem w tekstach śpiewasz o swych intymnych przeżyciach. Nie obawiałaś się, że za bardzo odsłonisz się przed słuchaczami?
Jakieś czas temu pewnie miałabym takie obawy, ale teraz raczej nie. Generalnie jestem osobą, która się bardzo łatwo otwiera. Jestem bardzo ufna i zawsze wydaje mi się, że każdy chce dla mnie dobrze i nikt mi nie zrobi krzywdy. To moja natura. A nie ma dla mnie lepszego miejsca na oczyszczenie się z emocji, jak muzyka. Pisząc teksty, mam duże pole manewru – mogę powiedzieć tyle, ile chcę powiedzieć. Odsłonić tyle, ile chcę odsłonić. A że postanowiłam przy okazji „Pogłosu” dać się lepiej poznać, to odsłoniłam trochę więcej. To była moja przemyślana decyzja i jestem dumna z siebie, że zdobyłam się na odwagę i mówię wprost o pewnych sprawach.
W jednym z wywiadów powiedziałaś: „Brałam udział w wielu rzeczach, na które często średnio miałam ochotę, ale nie oponowałam”. Dlaczego tak się działo?
Pewnie w dużej części ze względu na wiek. Teraz też jestem miłą osobą, ale na pewno nie pozwoliłabym sobie na to wszystko. Kiedyś bardzo nie chciałam kogokolwiek zawieść i faktycznie godziłam się na wiele rzeczy tylko dlatego, żeby nie robić problemu. Na przykład przy doborze repertuaru, który nie zawsze mi odpowiadał. „Kto to zaśpiewa?” – padało pytanie. „Natalka!”. I Natalka mówiła „No dobra, zaśpiewam”. Mimo, że piosenka mi się nie podobała i tonacja mi nie leżała. Teraz już wygląda to zupełnie inaczej.
Dzisiaj potrafisz już tupnąć nogą i postawić na swoim?
Na maksa. Bardzo się zmieniłam pod tym względem.
Co pomogło ci znaleźć odwagę w sobie do tej przemiany?
Po prostu już mi było za ciężko. Duszno. Straciłam cierpliwość - mówiąc konkretnie. Ale doznałam też dużo dobrej energii z zewnątrz. Mam dużą wdzięczność do moich bliskich, którzy zawsze bardzo mnie wspierali. Wiedzieli, jakie mam pragnienia w środku, więc zachęcali mnie do zmian. Motywowali, żebym wreszcie postawiła na swoim i nie bała się tupnąć nogą. Dlatego ten proces postępował z dwóch stron – w wewnątrz i z zewnątrz. Ale ostatecznie to ja musiałam dojrzeć do pewnych decyzji.
Nie jest tajemnicą, że jesteś prywatnie związana z innym artystą – raperem Quebonafide. Jaki wpływ na te decyzje miał twój partner?
Na pewno duży. Ludzie w związku zawsze się inspirują – bez względu na to czy oboje są artystami czy nie. Spędzając ze sobą czas, wiele spraw się przenika.
Kuba jest znany z pomysłowych rymów. Pomagał ci w tworzeniu tekstów na płytę?
Podświadomie - być może tak. Choć teksty rapowe i teksty nierapowe to dwie zupełnie różne bajki. W popowym utworze jest znacznie mniej miejsca na tekst niż w rapowym kawałku. Raper ma znacznie więcej miejsca w utworze na opowiedzenie historii. W popie często są dwie zwrotki po cztery wersy i refren. Trzeba je napisać tak, by nie było to głupie i infantylne. A do tego zawrzeć w tym jakąś myśl i puentę. To wcale nie takie proste. Na albumie „Pogłos” teksty są bardzo biograficzne i to jest pewnie trochę rapowy wpływ. Przenika się to oczywiście z metaforami, bo uważam, że szkoda byłoby nie wykorzystać tak bogatych środków stylistycznych, jakie ma polski język.
Ta przemiana, o której opowiadasz, przypomina trochę niedawną przemianę Margaret. Ona też nagrała ostatnio zupełnie inną płytę niż poprzednie.
To prawda: choć poszłyśmy trochę w inne strony, nasze historie są podobne, bo mierzyłyśmy się z podobnymi dylematami. Miałyśmy podobne doświadczenia z managementem. Byłyśmy więc na bieżąco w kontakcie i wymieniałyśmy się uwagami, co nas bardzo zbliżyło. Cieszę się, że udało się nam też stworzyć coś razem muzycznie.
Margaret objawiła bardziej niegrzeczne oblicze – sensacją były przekleństwa w jej piosenkach. Ty się nie posunęłaś tak daleko. Ale w jednym z wywiadów powiedziałaś: „Mój wizerunek bardzo grzecznej i delikatnej dziewczynki jest trochę mylny”. Jaka zatem jesteś naprawdę?
Chodziło mi o to, że spotykałam się z opiniami, że jestem „mdła”, a to chyba wynikało z tego, że ludzie bardzo mało o mnie wiedzą. Tak naprawdę jestem bardzo charakterną laską z Kaszub. Oczywiście ostatnie, na co miałabym ochotę, to udowadniać to przekleństwami w tekstach, bo absolutnie nie obroniłyby się one z takimi melodiami, do których mnie najbardziej ciągnie. Jestem urodzoną panią dyrektor, która dokładnie wie, czego chce od życia. I mam nadzieję, że teraz, kiedy mówię w pełni swoim głosem, już z takimi zarzutami nie będę się spotykać. Bo to już jest za mną.
W twoim przypadku czasem pojawiały się też sugestie, że uroda pomaga ci w karierze. Rzeczywiście tak było?
Nie spotykałam się za często z takim stwierdzeniem. Zresztą uroda jest bardzo względnym pojęciem. Trudno więc tutaj generalizować i uogólniać. Najważniejsza zawsze była dla mnie muzyka. Od lat pracuję na to, aby to przez jej pryzmat mnie postrzegano.
Faktem jednak jest, że w dzisiejszym popie wygląd gwiazd ma ogromne znaczenie. U nas nie?
Na pewno trzeba mieć jakiś pomysł na siebie. Kanony piękna zostały w naszych czasach jednak mocno przewartościowane. Panuje wielka wolność w wyglądzie i strojach. Bardzo mnie to cieszy – i korzystam z tej swobody.
Twoje występy w „Tańcu z gwiazdami” i „Twoja twarz brzmi znajomo” sprawiły, że trafiłaś pod lupę plotkarskich mediów. Jak sobie z tym radzisz?
Zależy od tego, co napiszą. Są takie momenty, kiedy przeginają – i to mnie w jakiś sposób dotyka. Jestem wrażliwym człowiekiem. Chcąc nie chcąc, kiedy docierają do mnie nieprzyjemne rzeczy, przejmuję się tym mniej lub bardziej. Najbardziej bolesne jest to, że te artykuły mają wpływ na to, jak ludzie mnie postrzegają. Plotkarskie serwisy internetowe są bardzo poczytne i opiniotwórcze. A piszą co tylko chcą. I to jest dla mnie najbardziej przykre i frustrujące. Że mogą to bezkarnie robić i nikt nie może ich ukarać w żaden sposób.
W piosence „Para” śpiewasz „Miny wściekłe nie będą boleć już”. To o hejterach?
Też. Uczę się cały czas ignorować takie rzeczy. I raz mi idzie z tym lepiej, a raz gorzej. Czasem ciekawość bierze górę – i potem tego żałuję. Mam bowiem złudną nadzieję, że coś się zmieniło i ludzie nie są już dla siebie złośliwi.
Trzymasz się z dala od tego celebryckiego świata. To nie leży w twojej naturze?
Kiedy wchodziłam do show-biznesu byłam nim oczywiście oczarowana. Wszystko było takie kolorowe i brokatowe. Wszędzie były osoby, które znałam wcześniej tylko z telewizji czy z internetu. To było ekscytujące. Dziś, kiedy mam do wyboru pójść polansować się na ściance lub zostać w domu, bo mam akurat wolny wieczór i mogę obejrzeć ciekawy serial lub poczytać książkę, to wygrywa u mnie kanapa. Nie wiem tylko czy powinnam się z tego cieszyć czy smucić. (śmiech) A tak na poważnie: unikam takich miejsc, w których pokazanie się mogłoby być dla paparazzi łakomym kąskiem. Nie ma co kusić losu.
To samo z mediami społecznościowymi. Nie relacjonujesz swego prywatnego życia na Instagramie czy Facebooku. Gdybyś to robiła, pewnie miałabyś milion followersów, a nie pół miliona jak obecnie.
Podoba mi się to, że media społecznościowe dają mi wybór. Pokazuję to, co chcę pokazać. Oczywiście raz na jakiś czas wrzucam coś bardziej prywatnego, bo ciężko całkowicie pominąć tę sferę, która jest istotną częścią mojego życia. Ale staram się tego nie nadużywać i robić ze smakiem. To dla mnie najlepsza droga.
W czasie pandemii show-biznes trochę zamarł. Pozwoliło ci to odpocząć od tego wszystkiego?
To prawda. Zatrzymałam się w tym życiowym pędzie. Przestałam żyć na walizkach. Dzięki temu podjęłam dużo ważnych decyzji. Być może gdyby nie lockdown, nie miałabym czasu wsłuchać się w siebie tak dobrze. To jedyna dobra rzecz, którą przyniosła mi pandemia.
Często bywasz w rodzinnym domu na Kaszubach?
Staram się jak najczęściej. Teraz mam promocję płyty, więc nie mam na to zbyt wiele czasu. Ale niebawem rodzinka przyjeżdża do mnie, z czego się bardzo cieszę. Staramy się wymieniać: raz oni przyjeżdżają tu, a kiedy indziej ja jadę do nich. Mniej więcej raz na miesiąc pojawiam się jednak w rodzinnym domu.
Kaszuby to inny świat niż Warszawa?
Nie ma porównania. W Parchowie jest tylko 1.500 mieszkańców. Życie na wsi i życie w Warszawie to dwa kompletnie różne światy. Ale ja lubię je oba. Odpowiada mi ten pęd, który jest w stolicy. Jednak tylko dlatego, że mam tę drugą opcję. Że mogę lawirować pomiędzy tymi dwoma światami. To bardzo fajna sprawa. W Warszawie mam wielu bliskich przyjaciół, ale moje gniazdo rodzinne jest w Parchowie i w każdym wolnym momencie mogę tam pojechać.
Masz trójkę rodzeństwa. Jaki ono ma stosunek do twojej popularności?
Mamy dużą komitywę rodzinną. Bardzo się wspieramy. Moja rodzina jest bardzo zdolna muzycznie i każdy się tym trochę zajmuje. Nie jestem więc jakimś rodzynkiem. Często jeździmy gdzieś razem – teraz właśnie mam komplet rodzeństwa w domu. (śmiech)
Rodzeństwo chce pójść w twoje ślady?
Niewykluczone. Każdy już tam gdzieś próbuje. A są bardzo zdolni. Wszystko przed nimi. Bardzo trzymam za nich kciuki.
Sama też chciałabyś kiedyś założyć rodzinę?
Czuję taką potrzebę już od przedszkola. (śmiech) Na ten moment mam w domu dwa pieski, które nazywam swoimi synkami. Mam jeszcze dużo do zrobienia jako wokalistka. A prowadzenie domu to bardzo odpowiedzialna sprawa i trzeba mieć na to czas. Dlatego muszę jeszcze chwilę poczekać.