Natalka nie żyje, bo lekarze popełnili błąd. Skazał ich sąd w Rybniku
Nie wierzyliśmy, że zdrowe dziecko może umrzeć z dnia na dzień, do tego w szpitalu - mówią rodzice 5-letniej Natalki. - Dlatego zaraz po śmierci dziecka powiadomiliśmy prokuraturę - dodają.
Jednego dnia, późnym popołudniem dziecko na własnych nogach poszło do szpitala w Rybniku, bo gorączkowało, a następnego dnia po południu nie żyło. Tata Natalki przyznaje, że szedł do prokuratury zbolały, by szukać tam sprawiedliwości, ale nie wierzył, że śmierć jego dziecka znajdzie swój finał w sądzie, że ktoś przyzna się do błędu. Świat zawalił się nagle i wszystko toczyło się zbyt szybko, by tę tragedię ogarnąć. Dwa tygodnie wcześniej był z córką w górach, dwa dni wcześniej na zabawie mikołajowej. Zdrowa, uśmiechnięta, pełna życia. - Była naszym światełkiem - dodaje mama dziewczynki. - Nigdy nie mieliśmy z nią żadnych kłopotów, bardzo szybko wszystkiego się uczyła.
Zła kroplówka
Zaczęło się od gorączki. Bez kaszlu, kataru, bólu. Gdy organizm dziecka nie zareagował na leki dostępne w aptece, rodzice następnego dnia zabrali dziewczynkę na pogotowie w Rybniku, choć była niedziela. Lekarz stwierdził zapalenie gardła i przepisał antybiotyk. Temperatura spadała na kilka godzin, a potem wzrastała nawet do blisko 40 stopni. Dlatego nazajutrz Natalka była u pediatry, a stamtąd poszła do szpitala z podejrzeniem o odwodnienie. Było późne popołudnie.
- Jak lekarka mówi, że trzeba jechać do szpitala, to nie zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy ten szpital ma dobrą opinię - mówi tata dziewczynki. Mieszkali w Rybniku od niedawna. Dopiero po śmierci dziecka zaczęły docierać do nich informacje o innych tragicznych wydarzeniach.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień