Nauczyciele: Takie podwyżki to kiepski żart na 1 kwietnia. Solidarność oświatowa nie wyklucza akcji protestacyjnej
Żeby godnie żyć i utrzymać rodzinę, zdarza się, że nauczyciele są zmuszeni dorabiać popołudniami czy w weekendy. Już nie tylko dając korepetycje, ale na przykład pracując w sklepie, za barem czy sprzątając. Bo żadna praca nie hańbi, a pieniądze są potrzebne.
Stanisław Kłak, prezes podkarpackiego okręgu Związku Nauczycielstwa Polskiego, zgadza się z opiniami nauczycieli, że rząd zafundował im od 1 kwietnia podwyżki, które śmieszą, ale nie radują.
- To chyba żart na prima aprilis - mówi. - Stanowisko ZNP było takie: co najmniej 10-procentowa podwyżka co rok przez 3 lata.
Dodaje, że gdyby popatrzeć na zarobki nauczyciela stażysty, czyli najmłodszego, to oscylują one w granicach najniższej płacy minimalnej, czyli zarobków niczym na kasie w popularnych dyskontach spożywczych.
Taka sytuacja pedagogów frustruje.
- Po co nam było uczyć się, kończyć studia, kształcić się podyplomowo, robić najrozmaitsze kursy? Skoro ten wysiłek jest tak niedoceniany. Tymczasem obowiązków, stresu, nerwów w związku z reformą coraz więcej
- pytają rozgoryczeni nauczyciele.
W dalszej części:
- ile faktycznie wyniosą podwyżki
- co mówią o nich nauczyciele
- Solidarność nie wyklucza manifestacji
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień