Nawałnica wstrząsnęła Polską i Łodzią
Myślałam, że to koniec świata, bo tak chyba wygląda... - na twarzy pani Bożeny z Nakli, wsi w województwie pomorskim przez którą w ubiegłym tygodniu przeszła olbrzymia nawałnica, widać cierpienie i strach. - To było najgorsze pół godziny w moim życiu, czas się ciągnął, a my nie wiedzieliśmy, czy przeżyjemy.
Drzewa wyrwane z korzeniami, powalone słupy energetyczne, pozrywane dachy, uszkodzone elewacje domów, zniszczone auta i domki letniskowe. Front burzowy zaczął przechodzić przez województwo około godz. 22 w piątek. Największe nasilenie zjawiska miało miejsce w powiecie chojnickim, gdzie doszło do tragicznych zdarzeń w miejscowościach Swornegacie, Konarzyny, Suszek i Zapora. Gwałtowna nawałnica uśmierciła tam pięć osób, w tym dwójkę dzieci, które przebywały na obozie harcerskim w miejscowości Suszek. Ofiarami były dziewczynki w wieku 13 i 14 lat. Olbrzymie spustoszenie nawałnica wyrządziła również w powiecie bytowskim. Najbardziej ucierpiały dwie gminy: Studzienice i Parchowo. Skutki olbrzymiej wichury widać już kilka kilometrów za Bytowem. To tak jakby ktoś nagle wjeżdżał na inną zupełnie planetę.
Drzewa łamało jak zapałki, wiatr zrywał dachy
- To był armagedon - tak mówią mieszkańcy gmin. - To cud, że nikt nie zginął. Ale było o włos. Czegoś takiego nigdy w życiu nie widziałam - opowiada mieszkanka Nakli. - To wszystko trwało kilkanaście minut i nie mamy już dachu. To było porażające, do dziś nie mogę dojść do siebie.
Jej sąsiad dodaje: - To był taki dźwięk, jakby ktoś betoniarkę włączył. Pobiegłem na poddasze zamknąć okna dachowe, nie mogłem, bo tak silnie wiało. W końcu puściłem rączkę i uciekłem na parter. Trzydzieści sekund później mój dach odfrunął do sąsiada.
- Błyski, trzaski - jak stroboskop - opowiada z kolei kobieta wypoczywająca w ośrodku Dal-Sol nad jeziorem Mausz. - Wszyscy zaczęli uciekać, ja z dwójką małych dzieci pobiegłam na polanę i przykryłam je swoim ciałem. Bardzo się bałam. Na szczęście nic nam się nie stało.
Ludzie patrzą na ogrom zniszczeń i pytają, gdzie jest wojsko. Nie zawiedli za to strażacy. Starszy mężczyzna, który ma tu domek, przyjeżdżał z Trójmiasta. - Już nie będę miał dokąd - smutno spuszcza głowę. - Ale trzeba się radować, bo dzieci żyją! Jeszcze w nocy przyszli tu strażacy, zajrzeli w każdy kąt, by sprawdzić, czy ktoś potrzebuje pomocy. Chwała im za to. Wielki szacunek.
Do ośrodka strażacy próbowali dostać się przez kilka godzin. Rannych zostało kilka osób. Zostały przewiezione do szpitala.
Podobnie było w Sominach w gminie Studzienice. - Wieczór był bardzo spokojny - opowiada turystka wypoczywająca tutaj z czwórką dzieci. - Nagle zrobiło się bardzo cicho, widoczne były tylko błyski. Potem przyszło to coś. Schowaliśmy się do domku i czekaliśmy na to, co będzie dalej. Gdy już wyszliśmy na zewnątrz, nie mogliśmy uwierzyć w ten cały dramat.
To oni byli pierwsi w miejscu dramatu. Oni - strażacy ochotnicy. Sami zgłosili się, by pomagać ludziom. Bezintre-sownie. Za darmo. Mokrzy, zmarznięci, głodni i równie przerażeni walczyli z nawałnicą kilkadziesiąt pierwszych godzin po tragedii. - Jestem facetem, ale czułem strach - przyznaje jeden z ochotników. - Jak tak przedzieraliśmy się do tego ośrodka, potwornie się bałem, bałem, że być może za późno, że nie zdążymy, że jak tam dojdziemy, to już ci turyści, dzieci nie będą żyli. Poczuliśmy ulgę, że było inaczej.
Największa katastrofa w historii lasów
- Na uprzątnięcie tego, co zostało po najwyższej jakości drzewostanach, potrzeba około roku - informuje Daniel Lemke, nadleśniczy Nadleśnictwa Bytów. - Powierzchnie poklęskowe odnowimy dość szybko, ale rany w przyrodzie będą widoczne jeszcze przez co najmniej 100 lat. Dziękuję wszystkim współpracownikom za wspaniałą pracę.
Dla Kaszub słynących z przepięknych lasów to olbrzymia tragedia. To też cios w serce dla mieszkańców. - Teraz stoję pośrodku cmentarzyska. Kikuty drzew chylą się złowrogo. To tu przychodziłem na grzyby. Pod tym drzewem szukałem schronienia przed słońcem w upalny dzień - wzrusza się Justyna Czaban-Jereczek z Nadleśnictwa Bytów. - Tam przychodziliśmy podczas rodzinnych wędrówek, żeby poobserwować w ciszy sarny i posłuchać śpiewu ptaków. Teraz w polu mojego widzenia nie ma żadnych lasów, nie ma nic...