Nawet śmierć bliskich z powodu COVID-19 nie jest w stanie zmienić poglądów przeciwników szczepień. Rozmowa z prof. Wojciechem Naumnikiem
Szpital zakaźny przy ul. Żurawiej to miejsce, w którym nieustannie, od początku trwania pandemii, leczą się tysiące osób chorych na COVID-19. Teraz przeżywa on prawdziwy nawał pacjentów z tzw. czwartej fali. W jakim stanie chorzy trafiają na Żurawią? Co mówią zapytani o brak szczepień? I czy już wkrótce lekarze będą musieli decydować, kogo podłączyć pod respirator, a kogo nie? Na te i inne pytania odpowiada prof. Wojciech Naumnik, kierownik Kliniki Chorób Płuc i Gruźlicy Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, który pracuje w szpitalu przy ul. Żurawiej.
Panie Profesorze, jak wygląda aktualnie sytuacja na oddziale chorób zakaźnych przy ul. Żurawiej?
Jest ciężko. Mamy cały czas tendencję wzrostową, jeśli chodzi o liczbę pacjentów. Większość z nich jest, niestety, niewydolna oddechowo. Nasza dyrekcja dwoi się i troi, aby przyszykować jak najwięcej miejsc respiratorowych przy ul. Skłodowskiej. Mam wrażenie, że powoli dochodzimy do sytuacji, w której trzeba będzie wybierać, kogo podłączyć do respiratora, a kogo nie.
Stan niektórych pacjentów, którzy zostali przyjęci w okresie święta Wszystkich Świętych, po jakimś czasie zaostrza się w wyniku burzy cytokinowej. Do tego niedługo zapewne pojawią się pacjenci, którzy w trakcie świąt spotykali się z rodzinami, zakazili się i trafią do szpitala. Także spodziewamy się, że ten weekend może być bardzo trudny.
Czy to znaczy, że pacjenci, którzy trafiają do szpitala podczas obecnej fali pandemii są w cięższym stanie niż podczas poprzednich fal?
Tak, są w o wiele cięższym stanie. To są pacjenci z dużymi niewydolnościami oddechowymi – z dusznością, znacznymi spadkami saturacji, wymagający tlenoterapii. Obecnie mamy na oddziałach potężne zużycie tlenu. Ekipy techniczne ciągle walczą o zachowanie ciągłości dostaw. Planujemy dostawienie kolejnego zbiornika. Mamy podłączone wszystkie urządzenia do nieinwazyjnej wentylacji, cały czas współdziałamy z anestezjologami, aby mogli w odpowiednim czasie podłączyć pacjentów pod respirator.
Podczas czwartej fali pandemii mamy rekordowe liczby zgonów. Czy rzeczywiście – z pana obserwacji - więcej ludzi umiera?
Zgonów jest sporo i przyznam, że to obciąża psychikę nas, lekarzy. Ta większa liczba zgonów wynika z jednej strony z cięższych przebiegów zakażeń wariantem Delta, a z drugiej – z tego, że pacjenci za późno zgłaszają się do szpitala. Mają objawy od tygodnia, dwóch tygodni, czekają i dopiero, gdy już naprawdę jest fatalnie, zgłaszają się na testy. I są zaskoczeni, że to koronawirus. I dopiero udają się do szpitala.
Czy na oddziale jest więcej mężczyzn czy kobiet?
Wydaje mi się, że może odrobinę więcej mężczyzn, ale nie są to znaczne różnice. Trafiają do nas i kobiety w starszym wieku, odwodnione, gorączkujące od pewnego czasu, ale i młodzi mężczyźni – trzydziesto-, czterdziesto-, pięćdziesięcioletni, niezaszczepieni, z niską saturacją i dusznością.
Czyli są osoby młode…
Tak, zdarzają się osoby młode. Zauważyliśmy, że ostatnio pojawiają się falami. Dwa tygodnie temu mieliśmy przyjęcia głównie 30-, 40- i 50-latków. Tydzień później, dla odmiany, przyjmowaliśmy głównie seniorów: 70-, 80-, 90-latków.
Jakie choroby towarzyszące powodują ryzyko cięższego przebiegu COVID-19?
Z pewnością choroby cywilizacyjne, jak np. cukrzyca czy otyłość. Ale też wielochorobowość pacjentów, czyli jednoczesne obciążenie kilkoma schorzeniami, np. niewydolnością krążeniową, chorobą nowotworową. Tacy pacjenci często gorzej przechodzą COVID-19.
Czy obecny schemat leczenia COVID-19 różni się od tego stosowanego podczas poprzednich fal pandemii?
Różni się nieznacznie. Obecnie nie podaje się już pacjentom osocza. Wiele badań przeglądowych wykazało, że nie ma dowodów na jego skuteczność. Ponadto w terapii chorych na COVID-19 doszedł nowy lek doustny, który hamuje burzę cytokinową.
Ostatnio zrobiło się głośno o sterydach wziewnych, które podobno ograniczają ryzyko rozwoju ciężkiego przebiegu COVID-19…
Stosowanie sterydów wziewnych jest ujęte w schematach leczenia COVID-19. Sterydy wziewne mają działanie przeciwkaszlowe i w okresie aktywnej choroby oraz już po przechorowaniu COVID-19, gdy pacjenci narzekają na suchy kaszel, ich stosowanie rzeczywiście pomaga.
Jak rozkładają się proporcje pacjentów zaszczepionych i niezaszczepionych? I jak chorują jedni i drudzy?
Na 90-100 pacjentów w naszej klinice kilkanaście, maksymalnie dwadzieścia osób to zaszczepieni. Jednak należy mocno podkreślić, że osoby zaszczepione mają zdecydowanie łagodniejszy przebieg choroby. Zgony wśród zaszczepionych to sporadyczne przypadki i zwykle są to osoby, które miały jakieś choroby powodujące, że przeciwciała nie wytworzyły się, np. białaczka lub inna choroba nowotworowa. Ostatnio obserwujemy też, że zaszczepieni, którzy do nas trafiają, szczepili się dość dawno i wytracili odporność. Dlatego rekomendacja Rady Medycznej, aby po 6 miesiącach przyjąć dawkę przypominającą, jest jak najbardziej słuszna.
Jak niezaszczepieni tłumaczą się? Czy wyrażają skruchę czy raczej trwają w swoich przekonaniach?
Bardzo rzadko wyrażają skruchę. Cały czas mówią, że szczepionka to coś niesprawdzonego i nadal mają przekonania antyszczepionkowe. Zdarzają się też sytuacje, że gdy dzwonimy do rodzin osób zmarłych z powodu COVID-19 i sugerujemy, że warto się zaszczepić, to spotykamy się z agresją słowną. Nawet śmierć bliskich z powodu COVID-19 nie jest w stanie zmienić ich poglądów.
Czy pan zaszczepił się trzecią dawką?
Oczywiście. Zaszczepiłem się od razu, gdy było to możliwe. Niektórzy moi koledzy z Kliniki Chorób Zakaźnych, którzy szczepili się na początku akcji szczepień, sprawdzali sobie przeciwciała i okazało się, że już ich nie mają. To zbiegło się w czasie z przypadkami osób zaszczepionych, które wytraciły odporność po szczepieniu i trafiły do nas do szpitala. To były takie bodźce, które pokazały nam, że jednak trzeba się zaszczepić trzecią dawką. Także zaszczepiłem się. I przyznam, że nigdy nie chorowałem na COVID-19.
Co Pana - jako lekarza pracującego od początku z chorymi na COVID-19 - zaskoczyło w ciągu tych prawie dwóch lat trwania pandemii?
Chyba są dwie rzeczy, które mnie zaskoczyły. Pierwszą jest to, jak dynamiczny przebieg ma COVID-19 i jak szybko może dojść do załamania stanu zdrowia pacjenta. Osoba, która jest w dobrym stanie, normalnie rozmawia, raptem pogarsza się klinicznie – następuje nagły spadek saturacji, potężna duszność i chory umiera. Myślę, że jest to związane z bardzo dużym odsetkiem zatorowości płucnej. Wiemy, że COVID-19 stymuluje nadkrzepliwość krwi. Podajemy heparynę, czyli lek, który zabezpiecza przed tym i leczy, niemniej dochodzi to takich nagłych załamań i powikłań zatorowo-płucnych.
Drugą rzeczą, która mnie zaskoczyła jest niechęć wobec szczepień. Pamiętam, jak czekaliśmy na szczepionki przeciwko COVID-19, z jaką nadzieję śledziliśmy doniesienia o postępie w badaniach nad nimi. I kiedy wreszcie pod koniec ubiegłego roku szczepionki pojawiły się już w Polsce, wierzyliśmy, że społeczeństwo skorzysta z nich i uda się szybciej pokonać pandemię. Ale okazało się inaczej. I to nas, lekarzy, martwi.
Jak Pan tłumaczy tę niechęć wobec szczepień?
Przyznam, że widziałem niedawno artykuł, w którym było napisane, jakich argumentów używały środowiska antyszczepionkowe w 1919 r. Oczywiście, chodziło o szczepionki przeciwko innym chorobom. I okazało się, że argumenty są te same – że szczepionki to spisek firm farmaceutycznych, że szkodzą one kobietom w ciąży itd. Minęło sto lat, nastąpił potężny rozwój medycyny, a tutaj nic się nie zmieniło. Nie potrafimy skorzystać z wiedzy i ciągle ulegamy lękowi, który – jak widać – jest, odporny na racjonalne, naukowe argumenty.