Nazwiska, adresy, pesele na stoliku, czyli jak zbierano deklaracje poparcia przeciwko LGBT w kościele parafialnym w Czudcu
W czudeckim kościele znaczna część wiernych podpisała deklaracje wsparcia projektu ustawy „Stop LGBT”. Każdy mógł zobaczyć, kto udzielił poparcia, bo listy były wyłożone przy bocznych ołtarzach. Teraz niektórzy z tych parafian doznają szykan, część żąda wycofania swoich nazwisk z listy. A to może być dopiero początek ogólnokrajowego trzęsienia ziemi.
Zakaz zawierania związków partnerskich, małżeństw jednopłciowych, adoptowania i przysposobienia dzieci przez pary jednopłciowe, akceptowania płci, jako bytu niezależnego od uwarunkowań biologicznych, a nawet aktywności seksualnej dzieci i młodzieży przed ukończeniem 18 roku życia - to podstawowe oczekiwania projektu ustawy, którego autorem jest Fundacja „Życie i Rodzina” ultrakonserwatywnej aktywistki ruchu Pro-Life Kai Godek. Do kolportowania list poparcia fundacja namówiła proboszczów wielu polskich parafii. Wielu, bo Kościół podkreśla teraz, że akcja nie była jego inicjatywą, choć do tej pory nie określił jasnego stanowiska wobec akcji.
Jeszcze przed niespełna dwoma tygodniami Episkopat słał do biskupów list, zachęcający do propagowania projektu ustawy na terenach i w obiektach kościelnych. Przed tygodniem poznański Arcybiskup Stanisław Gądecki oficjalnie „nie wyraził zgody na jej promowanie i przeprowadzanie na terenach kościelnych Archidiecezji Poznańskiej” . A jego głos był o tyle ważki, że arcybiskup jest jednocześnie przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski. W efekcie Episkopat pozostawił diecezjom swobodę decyzji: w białostockiej, katowickiej i tarnowskiej można było zbierać w kościołach podpisy, zabroniono tego w poznańskiej, warszawskiej, lubelskiej i gnieźnieńskiej.
Jeśli nawet projekt ustawy „Stop LGBT” nie trafił przed wszystkie ołtarze w Polsce, to i tak w ponad 180 polskich świątyniach wierni mogli podpisami na listach sprzeciwić się „ideologii LGBT”. I nie tylko podpisami, bo poparcie wymagało również podania imienia, nazwiska, numeru pesel, adresu zamieszkania.
Tak samo było w czudeckim kościele, gdzie przez całą niedzielę, 13 września, można było na listach umieścić nie tylko swoje dane osobowe, ale i obejrzeć, wręcz dyskretnie sfotografować, kto udzielił poparcia inicjatywie fundacji. Wówczas jeszcze nikomu nie przyszło do głowy, że taka forma zbierania podpisów to radykalne złamanie zapisów RODO. A przy tak rozgrzanych społecznie emocjach wokół „ideologii LGBT” i pomyśle „stref wolnych od LGBT” może nie skończyć się na problemie złamania zasad prawnych. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
Homofobia po czudecku
„Je…ny homofob” - napis o takiej treści zastał pewnego ranka, po niedzieli 13 września, na swojej bramie jeden z parafian w Czudcu. W oryginale nie było kropek, tylko pełne brzmienie. Nikt nigdy wcześniej nie zarzucał mu zapatrywań homofobicznych, bo też nie było powodu, więc uznał, że autor napisu musiał dojść do takich konkluzji na podstawie wglądu w publicznie wyłożone w kościele listy poparcia.
- Generalnie jestem tolerancyjny wobec odmienności, ale nie zgadzam się na udzielanie zgody związkom jednopłciowym na adopcję dzieci. I tylko z tego jednego powodu podpisałem listę - opowiada jeden z parafian. - Kiedy zmywałem napis na bramie, słyszałem śmiech ludzi stojących na pobliskim przystanku autobusowym. A nieopodal szkoła, młodzież miała mnóstwo zabawy, widząc, co robię.
Wspomina także o innych, którzy odczuli skutki ujawniania danych z list: starsza pani usłyszała od kilku młodych ludzi, że jest starą, głupią babą. Jeden z mężczyzn został zwyzywany przez kilku młodych ludzi, że „na starość niech się zajmie swoimi sprawami, a nie wpieprza w życie innych”.
- Kilka osób skarżyło mi się, że w sklepie, na ulicy słyszało pod swoim adresem wulgaryzmy - opowiada. - To nie zbieg okoliczności, wszystkie one podpisały deklaracje w kościele, a że były na widoku publicznym, to wszyscy wiedzieli kto. Czudec nie Warszawa, tu wszyscy wszystkich znają. A gdyby nawet nie znali, to na listach mieli nazwiska i adresy.
Wspomina też o innych, którzy podpisali, a teraz boją się, by ktoś ich danych nie wykorzystał choćby do zaciągnięcia pożyczki.
Nasz rozmówca postanowił wycofać swoje nazwisko z listy. Zaczął już w trzy dni po tamtej niedzieli.
- Wielokrotnie próbowałem się dodzwonić do kancelarii parafialnej i do proboszcza, ale bez skutku - opowiada. - W końcu poszedłem na plebanię, drzwi zamknięte na głucho. Zacząłem więc do księdza proboszcza pisać maile ze swoim żądaniem. Odpowiedziano mi tyle, że takich spraw nie załatwia się mailem, trzeba osobiście. Wcześniej próbowałem osobiście, z wiadomym skutkiem.
Listy pocztą elektroniczną ponawiał kilkakrotnie, każdy następny był bardziej radykalny od poprzedniego, choć wciąż uprzejmy w formie. W czwartym (z soboty 19 września) wręcz zagroził proboszczowi, że jeśli ten do niedzieli dnia następnego nie doprowadzi do wykreślenia jego danych z listy, wówczas wystąpi na drogę sądową. Może to być nawet przez zamazanie jego imienia, nazwiska, adresu, poselu, podpisu. Gdyby to miało sprawić jakąś trudność, niech mu ksiądz uprzejmie udostępni listę i pozwoli samemu dokonać tej operacji, przy zapewnieniu anonimowości innych podpisanych. I poprosił o wyznaczenie dnia i godziny, a on się stawi.
Uprzedził też, że jeśli policja zidentyfikuje sprawców dewastacji jego bramy (ich wizerunek utrwalił zapis monitoringu umieszczonego na domu), a ci przyznają, że dewastacja była efektem ujawnionych danych wrażliwych na listach, wówczas również wystąpi przeciwko proboszczowi na drogę sądową. Bo stał się pośrednim sprawcą tych dewastacji.
W dalszej części artykułu:
- co parafianin uszłyszał od proboszcza
- co to jest Atlas nienawiści i kto w nim figuruje
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień