Nie będę księdzem, będę tatą, mężem. Zawróciłem z drogi
- Widocznie tak miało być, widocznie Bóg tak chciał – tłumaczy sobie Mateusz Stadnicki z Opola. Żeby pokochał Monikę, ożenił się z nią i zaopiekował jej chorym synkiem. I
- Byłem pewien, że moja droga życiowa już jest oczywista – mówi 25-letni Mateusz. Od kiedy tylko pamięta, mówił, że będzie księdzem. Co do tego nie miał nigdy wątpliwości, a przykłady księży z rodziny tylko go w tym utwierdzały, że to też jego droga. Był już na czwartym roku seminarium duchownego w Kaliszu. Jeszcze tylko dwa lata i święcenia kapłańskie.
Mateusz nosił już dumnie sutannę, nie zdejmował jej nawet, kiedy jechał do domu. Wszystko było proste i wtedy zdarzył się ten turniej.
Był jednym z uczestników turnieju charytatywnego piłki nożnej - klerycy kontra żużlowcy. Grali na rzecz 4-letniego wówczas Wojtusia, chorego na nowotwór płuc. Po meczu podszedł do Moniki, mamy Wojtusia, z prośbą, żeby razem z synkiem sfotografowała się z klerykiem, do seminaryjnego albumu i na Facebooka. – Kiedy usłyszałem jej głos, zobaczyłem ten uśmiech… – Michałowi mimowolnie rozpromienia się twarz na wspomnienia sprzed roku. – Chciałem z nią pójść, odprowadzić chociaż do drzwi… Ale miałem obowiązki, tak jak inni klerycy, więc musiałem się wcześniej z nimi pożegnać.
Monika poszła, ale w głowie Mateusza pozostała i nie chciała wyjść. Nie wiedział jeszcze, że właśnie zmieniło się jego życie. I życiowa droga.
– Zacząłem się zastanawiać, po raz pierwszy, czy Pan Bóg chce zawrócić mnie z obranej przeze mnie drogi – mówi. – Coraz częściej myślałem o sakramencie małżeństwa. Myślałem też o samotności księdza i jego pustym pokoju.
Po roku…
Pochylają się z Moniką nad Wojtkiem, ale nie mogą go przytulić – w dostępie do 5-letniego chłopca przeszkadza gąszcz drenów. – Jest lepiej, wyniki coraz lepsze… – oznajmia, pełen troski o dziecko Mateusz. Jednocześnie pobrzmiewają mu w głowie słowa Wojtka: „Mnie już nie będzie, a będziesz miała dziecko”.
– Powiedział to niedawno Monice i jakby nigdy nic wrócił z powrotem do zabawy – opowiada Mateusz. – Zamurowało mnie, kiedy to usłyszałem. Nie mogę zrozumieć, skąd u małego dziecka takie dorosłe myślenie. No i w żaden sposób nie potrafiłem sobie odpowiedzieć, dlaczego tyle dzieci trafia na onkologię.
Bardzo często woził Monikę z Wojtusiem na onkologię do Wrocławia. Patrzył i zastanawiał się nad tym równoległym światem.
– Nie miałem o nim pojęcia, patrząc ze swojej wcześniejszej perspektywy – przyznaje.
Jeszcze w seminarium
Wtedy, przed rokiem, mało brakowało, żeby nigdy nie zobaczył Moniki i Wojtusia. Ich przyjazd na turniej stał pod znakiem zapytania, bo chłopczykowi za każdym razem wychodziły złe wyniki.
– Jednak było lepiej, więc przyjechali – wspomina Mateusz. Monika była już wdową, zaledwie przed rokiem jej mąż zmarł na raka.
– Kiedy zobaczyłem Wojtusia, jak biegał, swoją energią i zdrowym wyglądem był zaprzeczeniem wyobrażenia na temat chorego dziecka – dodaje. – Przy tym niezwykle komunikatywny dzieciak.
Po turnieju wymienili kilka esemesów, Mateusz szczerze zatroskany pytał o Wojtka. W następnych pytał też o samopoczucie mamy, bo przecież sama zmagała się z chorobą dziecka.
– Zaczęliśmy też do siebie dzwonić – przyznaje Mateusz. – I dużo rozmawialiśmy o Bogu.
Potem Monika przyjechała do Mateusza do Kalisza. – Jechała z Opola po to, żeby ze mną pójść na zaledwie półgodzinny spacer – opowiada. – Bo tyle mogłem mieć wolnego czasu. Bardzo dobrze nam się rozmawiało.
Wiedział, że nie potrafi i nie chce uciekać od przyjemności rozmów z Moniką. Czekał znowu na następny telefon.
– A między świętami i Nowym Rokiem pojechałem na obiad do Moniki do Opola – mówi. – Nie chciałem niczego ukrywać ani trzymać w tajemnicy. Wiedziałem, że jestem w Monice z wzajemnością zakochany. Przeżywałem to wszystko pierwszy raz. I nie zamierzałem temu zaprzeczać czy udawać, że nic się nie dzieje.
W tym całym okresie odbywał długie rozmowy ze swoim opiekunem duchownym z seminarium. Finał był taki, że zaczął ustalać dzień wyprowadzki. Zapakował zgromadzony księgozbiór, trochę rzeczy, które w tym czasie zdążył zgromadzić.
Dzień przeprowadzki, choć oczekiwany, wcale nie był taki łatwy. – W seminarium spędziłem cztery lata, do tego zaangażowałem się w to życie – tłumaczy. – Zaktywizowałem radio, gdzie klerycy mają swoje audycje. Radio działa do dzisiaj... To nie było takie proste – ot tak, zamknąć za sobą drzwi. Na zawsze.
Mamo, nie będę księdzem
Z seminarium trafił wprost do Opola. – I znowu tak się ułożyło, że trudno nie uwierzyć, że ktoś wysoko nad nami nie czuwa – podkreśla Mateusz.
Wojtuś nie mógł jeszcze chodzić do przedszkola, a Monika musiała być już w pracy. – A ja przez cztery miesiące byłem bez pracy, więc zajmowałem się dzieckiem – opowiada. – Monika zostawiała mi kartkę, czyli wiedziałem, co mam robić, ale skłamałbym, mówiąc, że się nie bałem. Po raz pierwszy zostawałem z dzieckiem, a jeszcze podawałem mu leki.
Dość szybko zaprzyjaźnili się z Wojtusiem.
– Wymyślaliśmy wspólnie różne zabawy, budowaliśmy z klocków gigantyczne konstrukcje. No i zacząłem gotować nam obiady. Wtedy odkryłem, że mam kulinarny talent, o czym wcześniej nie miałem okazji się przekonać.
Nie ukrywa, że od początku najbardziej całą sytuacją byli zszokowani jego rodzice.
– Byli przekonani, że będę księdzem, zresztą cała rodzina tak myślała – wyjaśnia. – A ja im nagle mówię, że będę mężem i już jestem tatą.
Nie brali pod uwagę, że w jego życiu pojawi się kobieta o siedem lat od niego starsza i z dzieckiem. – Dla mnie to wszystko odbywało się w niesamowitym tempie. Nie mogłem wymagać natychmiastowego zrozumienia sytuacji od nieprzygotowanych na taki scenariusz rodziców.
Powiedział do mnie „tato”
Wojtuś co trochę zaskakuje Mateusza swoją dojrzałością, podchodzi podczas zabawy i mówi: „mój tatuś Grzesiu jest już w niebie, teraz ty będziesz moim tatą”.
– To było nieprawdopodobne uczucie, kiedy po raz pierwszy usłyszałem od Wojtusia „tato” – przyznaje wzruszony Mateusz.
Kilkakrotnie się zdarzało, że chciał zabrać go na lody, a chłopczyk mówił: „Ja chcę do taty na cmentarz”. - Więc teraz już mówię, że jedziemy na cmentarz, a potem na lody - opowiada. - A kiedy Monika wyjeżdża zawodowo na cały dzień, to zamawiamy sobie pizzę, oglądamy bajki, idziemy na spacer. Nazywamy to męskim dniem.
Monika zauważa, że Wojtuś przejmuje jego nawyki – naśladuje gesty i powtarza słowa. Chłopiec zwraca się już też do rodziców Mateusza „babciu” i „dziadku”.
– Rozumiałem obawy moich rodziców, tym bardziej że narzeczeństwem byliśmy krótko. Czasem mi się wydawało, że sam w tym tempie zmian niewiele rozumiem. Ale jestem spokojny i uspokojony o zdrowie Wojtusia, bo wiem, że ktoś nad nami czuwa.
Nad całą ich rodziną, która wkrótce znów się powiększy. Wojtusiowi urodzi się siostra, a 5-latek już zapowiada, że będzie się nią opiekował.
- Miałem poświęcić życie Bogu… - zamyśla się Mateusz. - Najwidoczniej On jednak uznał, że lepiej będzie, jak poświęcę je komuś innemu.