Nie chcą dłużej odpracowywać „tuskowego”. To jest ich czas
Na październik tego roku czekają jak na zbawienie. Uwolnią się od pracy i albo zasiądą przed telewizorem, albo ruszą w świat. Będą się bowiem mogli wcześniej cieszyć z emerytury...
Zamienią pracę na działkę, kamper, opiekę nad wnukami czy paralotnię i nie zawahają się nawet przez moment. Obietnica PiS o powrocie do „starego” wieku emerytalnego spadła im niczym pewien pokarm z pewnej wysokości. - Już wystarczy - deklarują zgodnie pytani o to, czy nie chcieliby jednak dłużej popracować i z dumą podkreślają staż pracy.
- 45 lat pracy to chyba już dość? - kokieteryjnie pyta Andrzej Jeż, muzyk z Łodzi.
Już dawno uznał, że dość, a gdy posłuchał obietnic prezydenta Dudy, gdy ten dopiero o urząd się starał, zaczął szukać kampera. Żeby mieć 65 lat i móc ruszyć w świat - mówiąc dziś o tym, uśmiecha się.
Miał 20 lat, gdy zaczął grać na weselach i innych uroczystościach. Z muzyki utrzymywał się zresztą przez całe życie, w różnych wariantach. Współpracował z orkiestrą radiową i telewizyjną w Łodzi pod dyrekcją Henryka Debicha. Uważa się za energetycznego człowieka, cały czas w ruchu. Współpracował przy obsłudze czternastu festiwali muzycznych. Zwiedził kawał Europy i świata. Poznał między innymi Gierka i Niemena. Na „wolności” nie planuje zwalniać tempa.
- Emerytura przed telewizorem lub na działce to nie dla mnie - śmieje się pan Andrzej. - Żyję barwnie, ciekawie i nie zamierzam tego zmieniać tylko dlatego, że zostanę emerytem. Zresztą nie do końca porzucam pracę, a to między innymi praca sprawia, że muszę być na bieżąco.
Zmuszają go do tego uczestnicy zajęć w żubardzkiej filii Bałuckiego Ośrodka Kultury, młodzi ludzie. Andrzej Jeż nie może sobie pozwolić na to, by za nimi nie nadążać. Na szczęście interesuje się elektroniką, jest więc na czasie. Instruktor Andrzej Jeż nie planuje rozstania z pracą mimo emerytury. Od wtorku do czwartku będzie nadal prowadził zajęcia, pozostałe dni spędzi w kamperze w towarzystwie ukochanego amstaffa. Od końca czerwca do końca września będą w dłuższej trasie.
Przyszły emeryt zdaje sobie sprawę z pewnej wyjątkowości: trudno byłoby go szukać w gronie rodaków z lubością narzekających na stan zdrowia. Łodzianinowi się to nie zdarza i nie zdarzyło przez te wszystkie lata.
- Nawet nie wie, jak to się teraz nazywa, ale przez te 45 lat pracy nie byłem nawet dnia na L4 - podkreśla. - Nie opuściłem nawet dnia pracy z powodu choroby. Nie myślałem więc o przejściu na emeryturę, dopóki nie zmieniły się przepisy.
Pół roku do marzeń
Zygmuntowi Kiełczyńskiemu z Łodzi przeszła już złość na Donalda Tuska.
- To przez niego miałem pracować dłużej o rok i dziewięć miesięcy - mówi były komandos i obecny właściciel zakładu wymiany opon. - Po zmianie przepisów będę mógł przejść na emeryturę za pół roku. Nie zamierzam dłużej z tym czekać, mam wiele planów.
Nie trafiają do niego argumenty, że jeśli dłużej będzie pracował, to dostanie większe świadczenie. Podsumowuje to krótko: a figa prawda, a sceptykom może przedstawić własną symulację: co miesiąc płaci 1,2 tys. zł składek do ZUS; przez dwa dodatkowe lata pracy będzie go to kosztowało ponad 24 tys. zł.
- Dostałbym za to sto złotych więcej emerytury i musiałbym dożyć 90 lat, by zwróciłyby mi się te 24 tys. zł - wyliczył łodzianin.
A dla tych stu złotych nie chce rezygnować ze skoków ze spadochronem, jazdy na nartach, żeglowania, bo właśnie takie plany ma na najbliższą przyszłość. Chce też więcej czasu spędzić w tunelu aerodynamicznym. I cieszy się, że będzie miał z kim zrealizować plany. Już niebawem skoczy ze spadochronem w tandemie, z czterech tysięcy metrów. Będzie towarzyszył swojej partnerce Violetcie, dla której będzie to dopiero pierwszy skok. Partnerki nie może się nachwalić.
- Odważna, ciekawa świata, idealna towarzyszka dla kogoś z ekscentrycznymi upodobaniami - wymienia jej zalety pan Zygmunt. - Za trzy lata może przejść na emeryturę. Będziemy mieli więcej czasu na nasze pasje.
Sam ma na koncie 1250 skoków. Tylko dwa razy musiał się ratować w trakcie lotu: odrzucić spadochron i wylądować na zapasowym. I przytrafiła mu się tylko jedna kontuzja: pięta złamana w sześciu miejscach.
- Zrosła się - dziś bagatelizuje kontuzję.
Pan Zygmunt był w 56. Kompanii Specjalnej w Bydgoszczy, elitarnej jednostce wojskowej. Nie mógł wówczas o tym mówić i jest przekonany, że i dzisiaj nie wolno mu zbyt wiele zdradzić na ten temat. Trafił tam z aero-klubu łódzkiego, w którym oddał pierwszy skok ze spadochronem: piętnastego kwietnia 1970 roku. Kilka lat spędził nad morzem. Wrócił do aeroklubu, a po kilku latach zmienił branżę. Przydało mu się wykształcenie - jest technikiem samochodowym; pracował też jako kierowca taksówki, teraz ma serwis opon. Z tym zajęciem nie zamierza się zresztą całkowicie rozstać na emeryturze, będzie więc sobie dorabiał.
Zdrowie siadło, ratunek w emeryturze
O dorabianiu nie myśli natomiast Edward Maj z Łodzi, który ma już za sobą wizytę w I Oddziale ZUS w Łodzi i złożenie wniosku o emeryturę. Na koncie - ponad 35 lat pracy i coraz mniej sił oraz lista chorób. Pan Edward decyzję podsumowuje lakonicznym stwierdzeniem: „zdrowie siadło”.
A miało prawo siąść po latach pracy w wytwórni klejów i zapraw budowlanych w Zgierzu. Tych lat uzbierało się w sumie 27,5. Przyszłego emeryta znają tam wszyscy. Był, a w zasadzie do końca września jeszcze jest, najstarszym pracownikiem zakładu.
- Jestem tu od samego początku. Nigdy nie sądziłem, że w jednej firmie przepracuję tyle lat - mówi pan Edward. - Spotkałem tu jednak wspaniałych ludzi. Jestem bardzo zadowolony z pracy. Chciałbym jeszcze pracować, ale zdrowie już nie to. Nie wiem, czy dociągnąłbym do 67. roku życia.
Nie to jest zwłaszcza serce - to z nim największe problemy ma mężczyzna. Ostatnie miesiące pan Edward spędził na zasiłku chorobowym. Żona pana Edwarda już cieszy się wolnością od pracy, już niebawem małżonkowie będą mogli skupić się na wychowywaniu prawnuczki (urodziła się zaledwie cztery miesiące temu) i cieszyć się trójką wnucząt.
47-letnia kariera w budowlance pana Zenona z Łodzi rozpoczęła się, gdy miał zaledwie 15 lat. Na początku był chłopcem na posyłki. Dopiero z czasem zaczęto mu powierzać bardziej odpowiedzialne zadania. I choć do emerytury zostały mu jeszcze dwa lata, to już wybrał się do ZUS. Stara się o tzw. rentę chorobową, czyli z tytułu niezdolności do pracy (tak brzmi to w nomenklaturze ZUS), a plan ma prosty. Gdy nie będzie pracował, będzie mógł poświęcić więcej czasu na łowienie ryb. To jego pasja.
- Zdrowie nie pozwala na pracę. Tyle lat w budowlance... - wzdycha mężczyzna.
Gdyby nie ten Tusk...
W 61-letnim życiu Barbary Kołodziejczyk z Łodzi aż 46 lat zajęła praca. I choć kobieta złożyła już odpowiedni wniosek i chce wcześniej przejść na emeryturę, to pracy całkiem z życiorysu wykreślić nie zamierza. Za nią są między innymi 22 lata w handlu oraz 20 lat w szpitalu. Do sklepu trafiła jeszcze jako uczennica szkoły handlowej. Zaczynała od praktyk, jak wiele jej koleżanek.
Gdyby przepisy zmieniły się wcześniej lub wyższy wiek emerytalny nigdy nie zaczął obowiązywać, to na emeryturze byłaby już od ponad roku.
- A tak to odpracowuję „tuskowe” - mówi pani Barbara.
Plan na emeryturę jeszcze się krystalizuje. Najpierw musi odpocząć. Jest po zawale, ale z kolegami i koleżankami z pracy całkiem się nie pożegna. Ma w planach dorabianie, ale bardziej chodzi jej o kontakt z ludźmi.
Nie dla czterech ścian
Całkiem w domu zamknąć się też nie chce Elżbieta Knigawka z Łodzi, która sześćdziesiąt lat skończyła w kwietniu tego roku. Doliczyła się 32 lat pracy, a większość z nich spędziła w sklepie. Od 2005 roku jest na rencie, ale i tak dorabia - w ochronie. I nie zamierza tego zmieniać, nawet gdy otrzyma legitymację emeryta.
- Mam chęć do pracy. Chcę pracować, dopóki zdrowie na to pozwoli - deklaruje łodzianka. - Lubię pracować, nie chcę siedzieć w domu.
Nie chce, gdyż wie doskonale, że w domu to się człowiek zasiedzi, nie widzi nikogo, a dla niej podstawą jest kontakt z ludźmi. I praca jej to umożliwi, choć już nie w takim wymiarze jak teraz.
Cztery prace w życiu i już wystarczy
Asystentem na poczcie Jarosław Łudzik z Łodzi został, gdy miał 21 lat. Była to jego pierwsza praca, ale nie jedyna. Siedemnaście lat na przykład przepracował jako technolog w zakładzie galanteryjnym. Z pocztą jednak na dobre się nie rozstał, bo wrócił po latach i tam będzie pracował do emerytury.
- W sumie przez całe życie miałem cztery prace - wylicza mężczyzna. - To chyba niewiele jak na 42 czy 43 lata pracy. Nie lubię za bardzo zmian; nie goniłem za innymi stanowiskami.
Niechętnie mówi o stanie zdrowia. Przeszedł zawał, miał nowotwór. Woli skupić się na tym, co go dopiero czeka.
Na emeryturze pan Jarosław będzie miał wreszcie czas na swoje największe hobby. Interesuje się fotografią, ale nie poświęci jej całego wolnego czasu. Podzieli go między zdjęcia a działkę, która co prawda należy do syna, ale nią też się zajmie. Nie można też zapomnieć o wnukach - wreszcie dziadek będzie miał dla nich więcej czasu.
Pomóc tacie, córce, wnukom...
Czterdzieści lat w krawiectwie to bilans 43-letniego zawodowego życia pani Jolanty z Łodzi. Trzy ostatnie lata spędziła na świadczeniu przedemerytalnym, które z radością zamieni na właściwą emeryturę. Zmęczenie jest już ogromne, a czas wolny potrzebny nie tylko na odpoczynek, ale także na obowiązki rodzinne.
- Mam 86-letniego tatę, który potrzebuje opieki i mojej pomocy - mówi pani Jolanta. - Posiedzę też sobie na działce, którą mam w Strykowie. Wreszcie poczuję, że żyję.
Takie poczucie tylko w tym roku może zyskać 23 tysiące mieszkańców naszego województwa.
Ilu z nich wyruszy w podróż kamperem po świecie, ilu zaplanuje skok ze spadochronem? Nie trzeba badań ani ankiet, by udzielić odpowiedzi: niewielu. Większość będzie się opiekować rodzicami lub wnukami, zajmować się działką, zaprzyjaźni z bohaterami telewizyjnych seriali. Może odnowią kontakty rodzinne, może poznają nowe hobby.
Pewne jest jedno: odrabianie „tuskowego” ich nie interesuje. Teraz chcą sobie pożyć...