Nie godzili się na sowiecką okupację
Czego oni do tego lasu poleźli? - zapytała mnie pewna znajoma, przyznając, iż jeśli chodzi o historię, to ma jako-taką orientację jedynie w odniesieniu do tej, która dotyczy jej rodziny.
Ale kobietę ciekawość roznosi, bo przez ostatnie dni we wszelkich telewizjach mówili tylko to Żołnierzach Wyklętych. Jak włączyła TVN, to usłyszała, że to mordercy. Jak TVP, iż bohaterowie. Dobrze, że nie czyta białostockich gazet, bo z nich dowiedziałaby się, iż jeden z największych bandytów działał na północnym wschodzie Polski. Mordował niewinnych ludzi, w tym dzieci. Po prostu potwór w ludzkiej skórze. Ten bandyta, to kapitan Romuald Rajs, pseudonim Bury.
Jego oddział stacjonował po 1945 r. na terenach zamieszkałych głównie przez ludność białoruską. Tę, która masowo poparła przyniesiony na sowieckich bagnetach ustrój i równie masowo zasilała ówczesne Urzędy Bezpieczeństwa Publicznego. A tam w najlepszym razie wyrywano włosy i paznokcie. Jeśli na tym się kończyło, każdy mógł poczuć się szczęściarzem.
Tacy ludzie, jak Bury, „poleźli do lasu”, bo nie godzili się na sowiecką okupację Polski. Dlatego - wytłumaczyłem mojej znajomej - najpierw trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, co było skutkiem, a co przyczyną. A dopiero potem wystawiać jednoznaczne oceny.