Nie interesuje mnie rynek, ale czuły, rozumny odbiorca i piękne melodie - mówi Witek Łukaszewski
Są chwile, że czuję się muzykiem, a są i takie, że poetą. To chyba zależy od pory roku - wyznaje Witek Łukaszewski, pisarz gitarzysta, lider grupy Grand Piano i mówi, jak doszło do współpracy z Marylą Rodowicz.
Niedawno ukazała się Pana trzecia już powieść: „Dialogi(2): Jim Morrison & Pablo Picasso”. Już za kilka dni ukaże się płyta z Pana utworami nagrana przez Marylę Rodowicz. W czerwcu w Auli UAM odbył się prapremierowy koncert płyty „Piosenki dla Joanny” Piotra Pajączkowskiego, do której zrobił Pan całą muzykę. Sporo jak na jeden rok...
Tworzenie to dla mnie nieustanna radość i zabawa. Generalnie od czasu, kiedy zdałem maturę i poszedłem na studia, dobrze się bawię - tak już 40 lat. Ale
życie powinno być radością, inaczej nie ma sensu żyć.
A więc stwierdzenie, że dużo się dzieje, nie jest pełnym, raczej „normalnie się dzieje”.
W takim razie, co się dzieje normalnie u Pana ?
Zaczął pan od pytania o najnowszą powieść. No cóż, moja kolejna powieść jest inna od poprzednich. Tamte pisane były normalną prozą, takie „czytadła” - jak mówią miłośnicy moich książek. „Dialogi(2): Jim Morrison & Pablo Picasso” to artystycznie zupełnie inna półka, pomieszanie poezji z prozą, taki absolutnie mój styl, z którym się utożsamiam. Wiem, co mówię - nikt tak nie pisze.
Nie grzeszy Pan skromnością!
Fałszywa skromność to głupota. Znam swoją wartość. Nie wartość rynkową, ale wartość duchową tego, co tworzę.
A co i jak teraz Pan tworzy?
Prawdziwa twórczość polega głównie na ciągłym niezadowoleniu z tego, co się stworzyło, skreślaniu niepotrzebnych słów, usuwaniu zbędnych nut. Pierwszy - i jak dotąd ostatni tom poezji („Cafe Poema” - przyp. red.) wydałem 8 lat temu. Większość tak zwanych „poetów” w tym czasie wydała 3-4 tomiki. Znam pewną panią, która szczyci się, że pisze od 7 lat i wydała 7 tomików. Tylko, że tego czytać nie można! Stosuję metodę Wisławy Szymborskiej - jeden tomik co 7-8 lat, a w nim 20-parę wierszy - wystarczy.
Ma Pan te 20 parę wierszy?
Mam, ale ciągle uważam, że są niedoskonałe, więc poczekają.
Zatrzymajmy się przy Pana powieściach. Najpierw było o Led Zeppelin, potem o Hendrixie i Paganinim, a teraz o Morrisonie i Picasso. Ani ci pierwsi, ani ci drudzy nigdy się ze sobą nie spotkali. Dlaczego zdecydował się Pan na ich spotkania w swojej wyobraźni?
Może dlatego, że w tej chwili brak takich gigantów w sztuce i bardzo mi tego brakuje, a poza wszystkim: takie spotkania mogłyby wiele zmienić w ich życiu - zmienić na lepsze. Pozostaje tylko żałować, że do nich nie doszło.
W muzyce też stosuje Pan te same rygory?
Jeszcze większe. Proszę posłuchać moich nowych nagrań. Solówki są bardzo oszczędne. Nie używam praktycznie żadnych efektów gitarowych poza rączką tremolo w mojej gitarze. Wypracowałem swój styl i brzmienie. Nie używam kostki ani ściany Marshalli. Po prostu
gram duszą, nie rękami
(śmiech). Długie, spokojne nuty. I co najważniejsze - musi być piękna melodia, inaczej to nie ma sensu.
To nie jest rynkowe podejście.
Nie interesuje mnie rynek, interesuje mnie czuły, rozumny odbiorca.
Czy on nie może istnieć na tak zwanym rynku?
Ależ on istnieje. Tylko nie wiem, dlaczego dziennikarze stacji radiowych uważają, że słuchacze to takie „byle co” i niczego ambitniejszego nie chcą, co oczywiście jest totalną głupotą. Ale to już nie mój problem.
Wróćmy do Pana tekstów i nut. Maryla Rodowicz oparła nową płytę „Ach świecie” na Pana repertuarze. Jak doszło do waszej współpracy?
To bardzo proste. Marysia Szabłowska, dziennikarka radiowej i telewizyjnej Jedynki, jest fanką mojej twórczości. Dała dwa moje utwory Maryli, a ta - jak to sama mówi w wywiadach - zachwyciła się nimi. Potem było spotkanie w Warszawie i prośba o kolejne piosenki. Po kolei odpadały utwory znanych i uznanych, a na to miejsce wchodziły moje. W sumie z tego, co wiem, to na 13 utworów na płycie jest 10 moich tekstów i 8 moich „układanek” muzycznych.
Dlaczego nazywa Pan swoje piosenki „układankami”, a nie utworami?
Bo utwory komponowali tacy panowie jak Bach, Chopin czy Beethoven.
Ja nie komponuję, ja tylko układam melodie.
Genialny saksofonista Tomek „Szakal” Szukalski, z którym zagrałem wiele koncertów, nazywał to „wypróżnieniem artystycznym”, ale nigdy utworem. Więc może pozostańmy na tym poziomie gastrycznym (śmiech).
Ja jednak twierdzę, że współpraca z Marylą Rodowicz to duży sukces, który otworzy Panu drzwi na tak zwaną wielką estradę.
Wątpię. Tak zwane „gwiazdy” wolą same pisać swoje teksty i melodie, bo za tym idą duże pieniądze z ZAiKS-u. A że przeważnie są to straszne gnioty, nie ma dla nich znaczenia. Jak mawiał mistrz Wojciech Młynarski: „Najpierw czytaj, potem pisz, aczkolwiek niekoniecznie”.
Pan czyta?
Dla mnie książki są jak tlen - nie istnieję bez nich.
Czy gdyby jakaś gwiazda disco polo zwróciła się do Pana z propozycją napisania piosenek na płytę, zgodziłbyś się?
Musiałaby spełnić moje warunki, inaczej nie ma mowy.
A gdyby za tym stały naprawdę wielkie pieniądze?
Już Panu odpowiedziałem: musiałby być zachowany mój styl i poziom.
Pieniądze nie mają dla mnie żadnego znaczenia.
Nie mam potrzeb materialnych. Wyzbywam się kolekcji moich wspaniałych gitar. I tak na większości z nich nie grałem. Pozbywam się kolekcji książek, co do których wiem, że już do nich nie wrócę. Do końca roku pozostanę z dwoma walizkami książek i czterema gitarami. Niczego więcej nie potrzebuję. Chce pozostawić przy sobie na resztę życia tylko spokój i świadomy oddech.
Rozmawiamy o Pana książkach i muzyce. Kim czuje się Pan bardziej - muzykiem czy pisarzem?
Z tym bywa różnie. Są chwile, że muzykiem, a są i takie, że poetą. To chyba zależy od pory roku. Niedługo nadejdzie jesień, a więc czas na poezję, po letnich koncertach.
Pana instrumentem jest gitara, a który gatunek jest Panu najbliższy ? Flamenco?
Flamenco? Prawie o nim zapomniałem. Stworzyłem swój rodzaj rocka; rock poetycki, a muzyka, którą tworzę, oscyluje pomiędzy dwoma Markami: Grechutą i Knopflerem. Te brzmienia i klimaty bardzo mnie pociągają.
Który z Pana projektów jest Panu najbliższy: Acid Flamenco czy Grand Piano, a może jeszcze coś innego ?
Zdecydowanie Grand Piano. Skupiam na nim całą swoją uwagę.
A gitarowi idole? Pana gitarowi guru.
Zdziwi się pan, ale to nie gitarzyści. Przede wszystkim Miles Davies, Coltrane, Bach. Ale chwilkę… mam swoich gitarowych herosów. To Jeff Beck i Mark Knopfler!
Nie lubię tych wszystkich „szybkobiegaczy”, pędzących po gryfie, nie wiadomo po co!
Nie jest Pan rodowitym poznaniakiem. Urodził się Pan w Szczecinie. Jak to się stało, że znalazł się Pan w Poznaniu?
Ojciec miał poważny wypadek samochodowy. Jedyną osobą, która mogła mu pomóc, był w Polsce profesor Wiktor Dega, a ten rezydował w Poznaniu, więc się przeprowadziliśmy, mając na względzie zdrowie ojca.
Ma Pan swoje ulubione miejsca w Poznaniu? Miejsca, które są ważne?
Poznań ma wiele fajnych kafejek i herbaciarni. Uwielbiam Chimerę i Cocorico, a także Pod Lampionami i Poema Cafe. Ulic i rynku nie lubię.