Nie jesteśmy ani Polską B, ani Polską C. Mamy wszystko
Pochodzi z Legnicy, mieszkał we Wrocławiu, a 17 lat temu osiadł pod Białymstokiem. Przyjechał tu za żoną. - Chwila nieuwagi i zostałem strażakiem - śmieje się mjr Marcin Janowski, oficer prasowy KW Państwowej Straży Pożarnej w Białymstoku.
Gdzież indziej w Polsce można pracować w mieście wojewódzkim, mieszkać w sercu puszczy, a do pracy mieć tylko 15 km? Według Marcina Janowskiego, tylko na Podlasiu. Bo to region, który łączy w sobie wiele kontrastów. Jak choćby taki, że z jednej strony mamy nowoczesną stolicę województwa ze świetnymi drogami, ale wystarczy wyjechać poza nią zaledwie kilka kilometrów i człowiek trafia w zupełnie inny świat - roztaczają się przed nim dzikie, leśne ostępy... Było to jedno z jego pierwszych spostrzeżeń, kiedy się tu przeprowadził.
- W tamtym czasie mieszkałem we Wrocławiu, a stolica Dolnego Śląska przed 17 laty to był jeden wielki, permanentny korek, trwający przez cały rok - wspomina. - Proszę sobie wyobrazić: 600 tys. mieszkańców, brak obwodnicy, stały ruch tirów w centrum, brukowane ulice i tramwaje. Prawdziwy koszmar.
Białystok to nie tylko białe niedźwiedzie
Kiedy więc przyjechał do Białegostoku, doznał ogromnego, pozytywnego zaskoczenia. Bo okazało się, że w mieście, o którym krążą w Polsce dowcipy z białymi niedźwiedziami w tle, i które kojarzy się tylko z bazarkami i „ruskimi” z kraciastymi torbami, są kilkupasmowe ulice i to w centrum. Wtedy był też kawałek obwodnicy i plan na dalsze odcinki. Teraz miasto jest nie do poznania. Marcin Janowski nie kryje, że sam też był trochę „skażony” tymi stereotypami.
- Faktem jest jednak, że w tych stereotypach kryje się ziarno prawdy - zauważa. - Zimy rzeczywiście są tutaj bardziej surowe, niż na południu kraju. Dla Podlasian mróz -10 czy -15 stopni to normalne. W końcu jest zima, więc ma być zimno. Jesteśmy też przyzwyczajeni do śniegu. Ale na Dolnym Śląsku śnieg i mróz rzadko goszczą. Tam -15 stopni oznaczałoby paraliż komunikacyjny miasta i może nawet zamknięte szkoły.
Sam z rozrzewnieniem wspomina zimy z czasów swojego dzieciństwa. Spędzane właśnie na Podlasiu! Bo na ferie i wakacje przyjeżdżał do rodziny mamy, która pochodzi z okolic Supraśla.
- Mam takie zdjęcie, na którym stoi kilkuletni chłopiec, a obok widać zaspę śniegu znacznie większą od niego - śmieje się Janowski. - Nie ma więc co narzekać. Zresztą, nawet na Podlasiu klimat jest teraz łaskawszy.
Ech, te Podlasianki!
Marcin Janowski pochodzi z Legnicy - 100-tysięcznego miasta na Dolnym Śląsku. Wychował się na blokowisku, gdzie mieszkało 20 tys. osób. Jego dziadek ze strony taty trafił tam po wojnie. Wcześniej mieszkał w Aleksandrowie Kujawskim, był kolejarzem. Dostał skierowanie do pracy na Dolny Śląsk, bo trzeba było jakoś zaludnić tzw. ziemie odzyskane opuszczone przez Niemców. Ale drogi jego potomków wiodły na Podlasie. Najpierw „zabłądził” tu jego syn i poznał swoją przyszłą żonę, mamę Marcina. A wreszcie i Marcin zakochał się w Podlasiance. I się tu przeprowadził.
To na Podlasiu Marcin Janowski zdecydował, że zostanie strażakiem. Poniekąd była to naturalna konsekwencja jego poprzedniej pracy. Jeszcze we Wrocławiu był bowiem cywilnym pracownikiem zarządzania kryzysowego.
W podlaskiej straży pożarnej pracuje już 14 lat, przechodzi kolejne szczeble kariery. Jednym z plusów jego pracy jest to, że zwiedził cały region. Zna jego wszystkie atrakcje, zarówno te najbardziej popularne, jak Augustów czy Białowieża, jak też te mniej znane, a przez to bardziej urokliwe. Ogromnym sentymentem darzy takie miejscowości jak Gawrych Ruda na Suwalszczyźnie czy Wólka Nadbużna w pow. siemiatyckim.
- Na pewno nie zobaczyłbym tych wszystkich miejsc zwiedzając region tylko podczas weekendów i urlopów - nie ma wątpliwości. - Dużym atutem Podlasia jest to, że można tutaj odpocząć w naprawdę atrakcyjnych miejscach bez konieczności wyjeżdżania w daleką podróż.
To moje miejsce!
Grzyby, ryby, zapierające dech w piersiach widoki - wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Zaletą Podlasia są też ludzie. Marcin Janowski poznał ich w pracy wielu. Szczególny sentyment ma do druhów z Ochotniczej Straży Pożarnej.
- Są solą tej służby - uważa.
Dzielni, pracowici, zaangażowani, naprawdę oddani temu, co robią. To często najbardziej wybijający się mieszkańcy w swoich miejscowościach.
Janowski podkreśla, że po 17 latach mieszkania na Podlasiu utożsamia się już całkowicie z tym regionem. Uważa, że jest u siebie. Ale łatwo nie było - w końcu Podlasie jest regionem kontrastów.
- Ludzie tutaj są raczej konserwatywni, a przez to z definicji nieufni wobec obcych - wyjaśnia. - A ja długo byłem dla nich tym, który skądś przyjechał. Byłem może nie wrogiem, ale na pewno intruzem. Kimś, na kogo trzeba zwracać uwagę, kogo trzeba trzymać na dystans. Była taka niewidzialna granica między nami, czułem ją. Ale w końcu ją przekroczyłem i kiedy nie stałem już obok, a w środku, to były już zupełnie inne relacje.
Był zadziwiony, jak w praktyce wygląda zróżnicowanie etniczno-religijne na Podlasiu. Sądził, że występują tu z tego powodu jakieś podziały, animozje. Tymczasem odwiedzał wsie, w których stoi i cerkiew, i kościół, a wszyscy żyją obok siebie. I jest to powszechnie akceptowane przez mieszkańców.
- Na Dolnym Śląsku i w innych częściach kraju takie kontrasty nie istnieją - mówi. - Tam społeczeństwo jest monokulturowe. Może wyjątkiem jest tylko Opole.
Zauważa jednak, że tutejsi coraz bardziej otwierają się na obcych. A zwłaszcza na turystów. To nie dziwi, jeśli się spojrzy na to, że powstaje coraz więcej gospodarstw agroturystycznych. Turystyka zaś staje się poważną gałęzią gospodarki w naszym regionie.
Będąc strażakiem mógłby pełnić służbę gdziekolwiek w Polsce. Praca go tutaj nie trzyma. Ale nie chce się wyprowadzać.
- Jest dużo pozytywnych elementów związanych z mieszkaniem na Podlasiu, ich utrata stworzyłaby we mnie pustkę - mówi. - Warto to drobne szczęście zatrzymać przy sobie.
Tym bardziej, że według niego nasz region nie jest żadną Polską C.
- Bariera jest raczej natury psychologicznej - mówi. - Nie brakuje nam niczego, co mają inni.