Nie lubię się nudzić. Rozmowa z mecenasem Rafałem Kolano
Rozmowa z mecenasem Rafałem Kolano, właścicielem kancelarii prawnej w Katowicach, Menedżerem Roku województwa śląskiego 2016 w kategorii "małe przedsiębiorstwa"
Czuje się pan bardziej menedżerem czy jednak prawnikiem?
Myślę, że w dzisiejszych czasach nie da się już rozdzielić tych dwóch pojęć. Prowadzenie takiego biznesu, jakim jest kancelaria prawnicza, wymaga umiejętności menedżerskich. Wiedza prawnicza to standard i minimum, które oczywiście musi być. Jeśli jednak chcemy w tym zawodzie osiągnąć sukces, do to tej wiedzy musimy dołożyć dodatkowe kompetencje. Bez tego nie utrzymamy się na rynku.
Kierunki takie jak prawo czy medycyna często są wybierane jako kontynuacja rodzinnej tradycji. Czy tak było i w pana przypadku?
W mojej rodzinie nie ma tradycji prawniczych. Jestem pierwszym pokoleniem, jeśli chodzi o tę profesję, ale mam nadzieję, że nie ostatnim. Mam za to w rodzinie wielu lekarzy, są dziennikarze, informatycy, górnicy i rzemieślnicy.
Co w takim razie wpłynęło na to, że wybrał pan akurat ten zawód?
Na pewno zawdzięczam to trochę mojemu dziadkowi, który zaraził mnie miłością do piłki nożnej i historii. Miał ogromną wiedzę, jeśli chodzi o te dziedziny i chętnie się nią dzielił. Godzinami potrafił opowiadać o faktach historycznych i sportowych wydarzeniach. Kiedy przyszło do podjęcia decyzji o wyborze zawodu, myślałem, żeby wykorzystać swoją pasję historyczną, ale jednocześnie, żeby ten wybór miał też wymiar praktyczny. I dlatego wybrałem prawo. Daje to możliwość wykorzystania wiedzy o przeszłości przy połączeniu z bardziej biznesowymi oczekiwaniami, podejściem do życia.
Wybór padł na aplikację radcowską, specjalizuje się pan w prawie gospodarczym.
Nie zawężam się aż tak bardzo. Poza prawem gospodarczym zajmuję się również prawem pracy i cywilnym. Prawdą jest natomiast, że nie przepadam za prawem karnym, bo nie czuję się powołanym do końcowego oceniania ludzi. Z tego m.in. powodu nie chciałbym być sędzią, bo nie czuję, że posiadłem wiedzę życiową, konieczną do podjęcia decyzji o tym, czy ktoś postąpił dobrze, czy źle. Łatwiej bronić czyjegoś poglądu lub zachowania, niż wystawić opinię. Nie wyobrażam sobie siebie w sytuacji, kiedy miałbym decydować o tym, przy którym rodzicu zostanie dziecko, albo czy ktoś pójdzie do więzienia. Ponadto uważam, że aby być sędzią, poza wiedzą, trzeba mieć wyjątkową intuicję, mocno ukształtowany charakter, predyspozycje socjologiczne i psychologiczne. Z kolei bycie prokuratorem czy notariuszem wydawało mi się zawsze zbyt administracyjne, biurowe, statyczne. A ja lubię pracę żywą, dynamiczną, sobotnio-niedzielną. Pewnie zabrzmi to paradoksalnie, ale telefony od klientów w weekend mnie nie irytują, tylko... sprawiają przyjemność. Stres, zabieganie, szybkie reakcje, to coś dla mnie. Nie lubię nudy.
Jest pan w zawodzie już kilkanaście lat. Jak się tworzy kancelarię, nie mając zaplecza choćby w postaci koneksji rodzinnych?
Tę kancelarię prowadzę 10 lat. Zawsze miałem indywidualne podejście do podejmowania takich wyzwań. Po pierwsze, najważniejszą wartością tego miejsca są ludzie, pracownicy. Nastawiłem się na pozyskanie do kancelarii dwóch grup: z jednej strony specjalistów z doświadczeniem, a z drugiej osób o krótkim stażu, studentów lub świeżo upieczonych absolwentów. W przypadku tych drugich zależało mi na pokazywaniu im meandrów sztuki prawniczej, uczeniu reagowania na potrzeby rynku i w ten sposób na tworzenie bardzo dobrego, barwnego zespołu. Po drugie, odszedłem od tradycyjnego wystroju kancelarii. To nie jest lokal, gdzie leżą stosy książek i stoją stare, poważne w wyrazie, meble. Postawiłem na nowoczesność, elementy sztuki, kreatywny dizajn. Bo prawo - moim zdaniem - ma w sobie wiele ze sztuki, artyzmu. Nie ukrywam, że wpływ na takie moje spojrzenie ma moja żona, artystka-dizajner (Magdalena Nowacka-Kolano). I po trzecie, indywidualny styl prawniczy. W moim przypadku to stawianie na mediacje, ugody, poszukiwanie pozasądowego rozstrzygania spraw.
Ile osób pracuje w pana kancelarii i co jest najtrudniejsze w takim zarządzaniu małym przedsiębiorstwem?
Skład jest szeroki, bo są osoby w różny sposób powiązane z naszą kancelarią. Są zarówno stażyści, pracownicy, jak i osoby na własnej działalności. W sumie ta liczba waha się od 20 do 25 osób. Współpracujemy z finansistami, psychologami, tłumaczami i rzeczoznawcami. Zarządzanie ludźmi jest jednym z najtrudniejszych elementów biznesu. Trudno jest łączyć różne ludzkie charaktery, wciąż się tego uczę. Ale też przyznaję, że jest to fascynujące. Jako szef staram się być uczciwym, jasno precyzować oczekiwania i być... wyrozumiałym. Biorę pod uwagę, że ludzie mogą mieć trudniejszy dzień. Dlatego w mojej kancelarii klasyczna dyscyplina pracownicza jest na wtórnej pozycji. Dopuszczalna jest praca w domu czy w kawiarni. Nie ma sztywnych ram czasowych. Liczy się efekt. Z drugiej strony są dopuszczalne sytuacje pracy „na wariata”, wieczorem czy w weekendy. Myślę, że w dobrym zarządzaniu najważniejsze jest ludzkie podejście, przychodzi mi tu na myśl określenie, za którym nie przepadam, ale jest trafne: być przyzwoitym wobec siebie oraz wobec innych. Do tego konsekwencja w działaniu. To daje gwarancję sukcesu.
Praca w kancelarii, nawet przy takim liberalnym podejściu szefa, jest czasem stresująca. Czy w kancelarii dba pan też o to, aby pracowników nie dopadł stres?
Oczywiście. Przychodził do nas na przykład masażysta sportowy. Jest pomieszczenie z piłką gimnastyczną, tarczą z lotkami i gra piłkarzyki. Organizujemy spotkania integracyjne. I to działa, bo moi pracownicy naprawdę się lubią. Spędzamy ze sobą weekendy, wyjeżdżamy na wakacje, organizujemy imprezy dla naszych dzieci. Pracownicy mogą nawet przyjść do pracy z psem. Nie tworzę tutaj świątyni prawa. Bardziej zależy mi na tym, żeby przychodzili tu z chęcią, chciało im się rano wstać z łóżka.
W ubiegłym roku został pan przewodniczącym zarządu Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej. To kolejne wyzwanie czy... dużo wolnego czasu?
Na pewno nie mam zbyt wiele wolnego czasu. Ta nominacja to dla mnie wielkie wyróżnienie i zaszczyt. Nie ukrywam, że to też mnie pociąga. To specyficzna spółka, bo udziałowcami są samorządy Śląska. A ja czuję się z moim regionem bardzo związany. Urodziłem się w Chorzowie, lata mieszkałem w Bytomiu, trochę w Sławkowie, obecnie w Katowicach. Znam to środowisko i problemy miast. A strefa nasza jest najlepszą w Polsce i jedną z najlepszych w Europie.
Ale Śląsk nadal ma kompleks biznesowy wobec Warszawy.
Dalej biznesowo jest u nas sporo do zrobienia. Pozycja Śląska nie jest na mapie Polski taka, na jaką zasługuje. To, że jest tu tak wiele organizmów miejskich, jest pozytywem, to potencjał. Ale z drugiej strony brakuje zbiorczej polityki regionalnej.
Mówiąc o pana pracy, trudno nie wspomnieć o działaniach pro publico bono.
Kiedy czasem wydaje mi się, że mam problemy w życiu, to wystarczy jedna wizyta choćby w Hospicjum Cordis, żebym czuł się „spionizowany”. Pomagam też organizacjom artystycznym i sportowym. Lubię to. Bez tego moje życie nie byłoby pełne. No i człowiek od razu czuje się lepiej. Przyzwoicie.