Nie ma co kryć, że pewne błędy zostały popełnione [rozmowa]
Obecna opozycja w Sejmie ma po prostu raj. Nam zgotowano piekło. A oni jeszcze teraz narzekają... - mówi Jarosław Kaczyński, prezes PiS.
- Prawo i Sprawiedliwość oraz rząd podczas kampanii na Podlasiu zapowiadają wprowadzenie w życie koncepcji zrównoważonego rozwoju kraju i wiele dużych inwestycji. Czy to tylko na potrzeby kampanii i czy po jej zakończeniu PiS-owi starczy determinacji, by to wszystko zrealizować?
- Zdajemy sobie sprawę, że lansowana przez PO koncepcja rozwoju kraju poprzez metropolie dużo te tereny w ostatnich latach kosztowała. Prowadzona przez nas polityka będzie nastawiona na to, by te straty odrobić. Cały program Prawa i Sprawiedliwości, szacowany na bilion 400 miliardów złotych, jest ogromnym przedsięwzięciem. Starczy więc środków także na to, by Polska wschodnia została poważnie wsparta. Chodzi zarówno o tę wielką infrastrukturę, czyli w przypadku północno-wschodniej części kraju drogi Via Baltica i Via Carpatia oraz połączenie kolejowe Rail Baltica, ale też o tę drobniejszą sieć drogową i mnóstwo różnych innych działań. Przy czym, z jednej strony chcemy wykorzystać środki europejskie, których jest dużo, bo to 765 miliardów złotych, a z drugiej, można powiedzieć, obudzić polski kapitał. Chcemy, by szczególnie przedsiębiorcy otrzymali nową szansę. Warunkiem jest jednak, by ludzie w północno-wschodniej Polsce chcieli z tej szansy skorzystać. Marzy mi się taka nowa fala polskiego kapitalizmu, o czym mówię zresztą od co najmniej ośmiu lat. Taka, jaka była na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Przyniosła Polsce 6 milionów miejsc pracy. Wiemy, że dzisiaj aż takich efektów jak wówczas się nie osiągnie. Pamiętajmy jednak, że ludzie wchodzący w wiek średni, czy młodsi są teraz dużo lepiej wykształceni niż poprzednie pokolenie. I w znacznej mierze nie mają warunków, by wykorzystać swoich możliwości. Chcemy im stworzyć takie warunki, a jednocześnie doprowadzić do podniesienia niskiego obecnie poziomu inwestycji w kraju. Z kolei przyspieszenie rozwoju umożliwi załatwianie różnych innych polskich spraw, począwszy od problemów społecznych. Zaczęliśmy od 500 złotych na dziecko.
- Stratedzy NATO opisują tzw. przesmyk suwalski jako jedno z najbardziej, potencjalnie, wybuchowych miejsc w Europie. Gdyby Rosja zdecydowała się na podjęcie jakichś działań przeciwko nam, to właśnie tutaj. A w suwalskiej jednostce wojskowej jest 140 żołnierzy.
- Sprawy obronności północno-wschodniej Polski są szczególnie istotne. Bo to rzeczywiście newralgiczny punkt. W gruncie rzeczy powinny tutaj stacjonować trzy ciężkie brygady. Należy pomyśleć także o bazach NATO, czy czymś, co będzie się inaczej nazywało, ale do tego samego sprowadzało. Rosjanie muszą mieć pełną świadomość, że nie są w stanie tędy się przebić. Proszę pamiętać, że także nakłady w tej dziedzinie stanowią dla tej ziemi bardzo znaczącą szansę. Jest jednak jeden warunek. Zarówno pojedynczy obywatele, którzy mają poczucie, że potrafią sami coś zrobić, jak i samorządy, organizacje społeczne zainteresowane kwestiami gospodarczymi, czy przedsiębiorcy, którzy już na rynku funkcjonują powinni umieć to wykorzystać. Chcemy wyraźnie wzmocnić średnie przedsiębiorstwa, które mogą mieć bardzo dużą moc innowacyjną i dać szansę małym na przechodzenie do średnich. A tym średnim w duże. Chcemy odblokować to, co w Polsce od wielu lat jest zablokowane. Wiadomo u nas od lat, stosując analogię do stawu, kto jest dużym szczupakiem, kto jakąś mniejszą rybką, a kto zupełną drobnicą. Właściwie nie ma w tym stawie żadnego ruchu. Chcemy ten staw wzburzyć i dać szansę okoniom, by były szczupakami, a płotkom, żeby stały się okoniami.
- Spodziewał się pan aż takiej reakcji opozycji na to, co się w Polsce dzieje?
- Spodziewałem się, chociaż niektóre formy są trochę zaskakujące. Funkcjonuje w tym przypadku samonakręcający się mechanizm. Reakcja świata zewnętrznego ma źródła w naszym kraju. Jednocześnie to potem do nas wraca i wszystko kręci się dalej. Ze strony naszych sojuszników formułowane jest oczekiwanie, żeby w Polsce był spokój, choćby przed bardzo ważnym warszawskim szczytem NATO. Tylko tyle, że to zewnętrzne poparcie, te opowieści zupełnie oderwane od rzeczywistości o zagrożeniu demokracji w kraju, są w tej chwili głównym paliwem tego, co się u nas dzieje. Można powiedzieć naszym przyjaciołom tak: zakręćcie ten kurek z benzyną, to się przestanie palić. Ale na razie, co nas martwi, nie zakręcają.
- Nie popełniliście żadnych błędów? Czy może jednak niektóre sprawy można było przeprowadzić inaczej?
- Nie ma co kryć, że pewne błędy zostały popełnione. Dotyczy to przede wszystkim przyjazdu Komisji Weneckiej. Ona prędzej czy później w Polsce by się pojawiła, ale powinno to nastąpić nie teraz, a za kilka miesięcy. Pewne sprawy byłyby już wówczas w naszym kraju załatwione. A przyjazd teraz jeszcze bardziej spór nakręcił. Należało się lepiej do tej wizyty przygotować, porozmawiać z nimi, zwrócić się do europejskich autorytetów prawniczych. Z punktu widzenia prawa naszym działaniom nic się nie da zarzucić. Można więc sądzić, że opinia Komisji Weneckiej byłaby wówczas dużo bardziej obiektywna niż ta, która być może zostanie sformułowana. Bo to są ludzie, z którymi można rozmawiać i przekonywać za pomocą argumentów.
- Po nominacjach kadrowych widać, że PiS zamyka się we własnym gronie, nie próbuje otwierać się na nowe środowiska, przekonywać je do siebie. Oczywiście nie mam na myśli tych, którzy odczuwają do was patologiczną niechęć, ale różnych niezdecydowanych. Co pan na to?
- W Polsce wszystkie partie się w sobie zamykają. Stąd są takie małe. Liczą mniej więcej tylu członków, co partie słowackie. A to kraj kilkakrotnie od nas mniejszy. Partie są już wewnętrznie ułożone. Wiadomo, kto jest najważniejszy, kto drugi etc. Nowe osoby to funkcjonowanie zakłócają. Nie zgadzam się jednak z tym, że PiS się zamyka. Jest wręcz przeciwnie - otwieramy się. Proszę zwrócić uwagę na skład rządu. Tam są bardzo ważni ludzie, tacy jak na przykład Mateusz Morawiecki... .
- Który nie jest członkiem PiS-u...
- Nie jest, ale mam nadzieję, że niedługo nim zostanie. Wcześniej nie miał z naszą partią zbyt wiele wspólnego. Podobnie jak Piotr Gliński, drugi wicepremier, dzisiaj bardzo ważna osoba. Są też tacy ludzie, jak Konstanty Radziwiłł, który wobec Prawa i Sprawiedliwości znajdował się na spory dystans czy Anna Streżyńska, wprawdzie szefowa urzędu centralnego w naszym poprzednim rządzie, ale z PiS nie związana. To rzekome zamykanie jest jednym z funkcjonujących na nasz temat mitów. Podobnie jak to, że ja się nie interesuję kwestiami gospodarczymi i zupełnie się na nich nie znam. Bzdura. Oczywiście, nie jestem ekonomistą, ale gospodarką bardzo się interesuję. Rafał Matyja niedawno ujawnił księgę wejść do mojego gabinetu w czasach, gdy byłem premierem. Zdecydowanie dominowali ministrowie resortów gospodarczych. Głównie tym się zajmowałem. Nie ukrywam też, że mam pełną orientację w tej dziedzinie, choć nie jest to rzecz jasna orientacja zawodowego ekonomisty. Tymczasem moje rzekoma niewiedza ekonomiczna funkcjonuje jako coś oczywistego. Proszę więc tego rodzaju oczywistości odrzucać. To jest wynik propagandy.
- Profesorowie Staniszkis i Bugaj, którzy przestali was wspierać, to jednak, jak się wydaje, spora strata dla PiS-u. Nie szkoda ich panu?
- To decyzja każdego z nich. Jadwiga Staniszkis jest osobą, która ma zmienne poglądy. Nie jestem więc pewien, czy za pół roku nie będzie uważała, że wszystko wygląda jednak w Polsce pod naszymi rządami znakomicie. A co do Ryszarda Bugaja, to miał on swoją poważną szansę w polityce. Zmarnował ją przez taką swego rodzaju labilność polityczną. Jest trudnym partnerem, ale z nami mógłby współpracować. Trzeba sobie jasno powiedzieć - my nie chcieliśmy takich głębokich podziałów, jakie są obecnie. Jest absolutną nieprawdę, że kiedykolwiek do nich dążyliśmy. Ta wojna jest dla nas straszliwie niewygodna. Bardzo chcielibyśmy działać w sytuacji, gdy funkcjonuje normalna opozycja, z którą raz się spieramy, innym razem współpracujemy. Ale nam na to nigdy nie pozwolono. Ani teraz, ani wtedy, gdy byliśmy przy władzy w latach 2005-2007. A jak byliśmy w opozycji, traktowano nas tak, że obecna opozycja w Sejmie ma po prostu raj. Nam zgotowano piekło. A oni jeszcze teraz narzekają... . Pamiętajmy też o okresach wcześniejszych, gdy działało Porozumienie Centrum. Te inwigilacje prawicy, te akcje służb specjalnych przeciw nam... Mówią, że to spiskowa teoria dziejów. A przecież wszystko zostało potwierdzone. Prawie 30 lat życia spędziłem w tej wolnej Polsce w takiej nienormalnej, bardzo dyskomfortowej sytuacji. Wolałbym, żeby było inaczej. Chciałem jednak służyć naszemu krajowi. Polegało to między innymi na odrzuceniu postkomunizmu. A odrzucanie postkomunizmu, ale racjonalne, było zawsze bardzo kosztowne. Znacznie bardziej niż takie odrzucenie oszołomskie. Ta ostatnia postawa była dla postkomunizmu niegroźna. Groźni byli ci, którzy mieli jakiś pomysł na Polskę, jakieś relacje międzynarodowe, byli wolni od różnego rodzaju historycznych obciążeń.
- A historyczne obciążenia znowu stały się głównym tematem debaty publicznej. Chodzi o dokumenty z szafy generała Kiszczaka. Myśli pan, że niedługo otworzą się kolejne szafy i cała III RP legnie w gruzach?
- Nie wiem, czy jakieś szafy jeszcze się otworzą. Dla mnie nie stało się zbyt wiele, bo o prawdziwej przeszłości Lecha Wałęsy wiedziałem już dawno. Natomiast w wymiarze publicznym, szczególnie międzynarodowym, sporo się stało. To w świecie jest omawiana sprawa. Może nie jakaś super sensacja, ale rzecz dość szeroko komentowana, wywołująca jednak pewien szok. Jak wcześniej o tym mówiliśmy, to nie brano tego pod uwagę. A teraz następuje zdziwienie, że to było jednak inaczej niż oni sądzili. Trudno natomiast powiedzieć, czy wyjdą inne fakty, o których nie wiemy, albo wiemy, ale nie jesteśmy w stanie tego procesowo udowodnić.
Rozmawiał Tomasz Kubaszewski