Nie ma cudów, tylko odwaga chirurgów
Nożem grzebie w czymś, co stanowi o istocie jestestwa: w mózgu. Jak się pomyli, pacjent może stać się kimś innym: agresywnym, otępiałym, bez świadomości.
Jest coś magicznego w grzebaniu nożem w czymś, co stanowi o istocie naszego jestestwa.
Dawno temu myślano, że tym magicznym organem jest serce. Dziś wiemy, że jest nim mózg. To jak w pani książce dla dzieci: wątroba, jajniki i mięśnie spierają się o to, które ważniejsze [prof. Kwiatkowski był konsultantem medycznym książki „Sen Alicji” - przyp. red]. Ale rolę szefa, ostatecznie, muszą oddać mózgowi. Operowanie tego narządu, to prawda, jest uzależniające.
Bo daje poczucie władzy i sprawstwa?
Nie, to nie to.
To co?
„Fortepian Szopena” Norwida zaczyna się takim zdaniem: La musique est une chose etrange! Muzyka jest rzeczą dziwną. Dziwną, bo zaskakuje. Można 100 razy słuchać jednego utworu i za 101 znów odkrywać w nim coś nowego. Podobnie jest z neurochirurgią, neurologią. Ciągle nas zaskakuje. Dziesięcioro dzieci chorych na tę samą chorobę, a u każdego przebiega ona inaczej.
Wie pani, ja ostatnio przestałem dyżurować - bo młodzi muszą się uczyć, a dobry nauczyciel, moim zdaniem, daje im tę możliwość. I właściwie mogłoby się wydawać, że po ponad 30 latach pracy to na takim dyżurze już nic mnie nie zaskoczy; żadna siekiera w głowie, wbity pręt, dramatyczne pogryzienia przez psa, rozwarstwiający się guz - mam całą kolekcję zdjęć takich przypadków. Ale jednak, szczególnie w niedziele, kiedy dyżury są najtrudniejsze, kiedy zazwyczaj zdarzają się najcięższe urazy, a chirurg musi natychmiast podejmować decyzję, bardzo mi tego brakuje. Tak jak po tym, kiedy przestałem jeździć karetką (jeździłem zwykłą, a potem „erką”) do chorych - kiedy słyszałem syrenę ambulansu, aż mnie skręcało, że to nie ja nią jeżdżę.
Te lata pracy nauczyły pana inaczej patrzeć na ludzi?
To jest piętno wykonywania tego zawodu: patrzę na ludzi i wykrywam u nich chorobę. Czasem nie potrzebuję do tego rezonansu ani tomografu.
Dlaczego mówi pan o tym: piętno? To chyba wspaniała umiejętność.
Wcale nie, przerażająca. Pamiętam, poszedłem kiedyś na obiad do przyjaciółki mojej mamy, jednocześnie - krakowskiej dziennikarki. Stwierdziłem, że ma raka trzustki. Diagnoza się potwierdziła, a ta kobieta - proszę wziąć pod uwagę, że mówię o bardzo bliskiej mi osobie - po dwóch tygodniach zmarła. Myśli pani, że to było wspaniałe? Że było w ogóle potrzebne?
Czytaj dalej i dowiedz się:
- jakie przypadki najbardziej zapadły lekarzowi w pamięć?
- kiedy lekarza przepytywał... ksiądz z Watykanu?
- którzy przypadek został uznany za cud w Prokocimiu?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień