Nie ma konfliktu bydgosko-toruńskiego w KOD-zie [rozmowa]
Rozmowa z Aleksandrą Solecką, tymczasową przewodniczącą KOD-u w Kujawsko-Pomorskiem o kłótniach i przyszłości.
- Co się dzieje z regionalnym KOD-em? Musicie się tak kłócić?
- Sytuacja po wyborach regionalnych szefów już się uspokoiła. W czterech województwach będą powtórzone wybory. Nie ma już takich kłótni.
- Wybory na szefa regionu nie przebiegały w przyjaznej atmosferze. Wyglądało, jakbyście walczyli o władzę, a nie chcieli zrobić coś ważnego dla mieszkańców regionu.
- Dla mieszkańców zrobiliśmy dużo poprzez spotkania i organizację ludzi. Proszę nie przesadzać z tymi kłótniami. Spieramy się tak, jak w każdej organizacji, w której do głosu dochodzą silne osobowości. Jesteśmy ruchem społecznym, stowarzyszeniem, a to oznacza różnorodność i ciężką pracę. Jest wybrany tymczasowy zarząd, współpracujemy przy organizacji spotkań i zdajemy sobie sprawę, że jest dużo do zrobienia, aby przekazywać ludziom wiedzę, która pozwoli im na weryfikację tego, co się dzieje w kraju.
- Słuchałam debaty pomiędzy panią a pani konkurentem Andrzejem Bobkowskim i miałam wrażenie, że mówicie prawie to samo: oboje chcecie prowadzić dialog, budować silne struktury w regionie, ale na portalach społecznościowych wrzało. Ciągle odpierała Pani ataki o apodyktyczność, skłócanie członków KOD-u. To jak Pani w końcu traktuje ludzi?
- Od listopada, odkąd działam w KOD-zie, odpieram różne ataki. Od początku tworzę KOD w Kujawsko-Pomorskiem, ale nie robię tego sama, bo sama nic bym nie osiągnęła. Wszystko, co się udało zbudować, jest zasługą zaufanych ludzi. Proszę patrzeć na to, co osiągnęliśmy, jak wiele grup ze sobą współpracuje.
- No, ale Toruń i Bydgoszcz już nie do końca ze sobą współpracują.
- Był okres nieporozumień personalnych, ale muszę być na to odporna. Pracujemy nad tym, aby Bydgoszcz miała silnego lidera. Nigdy nie byłam apodyktyczna. Sygnały o kłótniach, jakie docierają do mediów, które później nazywacie problemami bydgosko-toruńskimi czy konfliktem pomiędzy tymi dwoma miastami, nie istnieją. Realne jest jednak to, że parę osób nie pogodziło się z tym, że ich pozycja nie jest taka, jak by sobie życzyli, a tak naprawdę nie potrafią współpracować. Może stąd ich żal.
- Nie ma zaszłości i walki, co kto dostanie, z którego miasta, jako łakomy kąsek w walce o władzę?
- Nie ma czegoś takiego i przestańmy wokół takich haseł budować mity, które nikomu nie służą. Były osoby z Bydgoszczy, które po prostu nie potrafiły ze mną współpracować, nie nadawały się, nie rozumiały, czym jest dialog, a później zarzucały mi, że decyduję, aby przeznaczać za mało pieniędzy na ich inicjatywy. Liczy się wola wspólnego działania, a taka jest wśród obecnych KOD-erów. Wspieram każdą inicjatywę we Włocławku, Grudziądzu czy Bydgoszczy. Taka jest moja rola. Nie jestem jednak dysponentką zebranych pieniędzy, korzystamy z puli, jaką uzbierał na działania główny KOD, niektórzy tego nie rozumieli. Dotąd zebraliśmy w regionie ok. 4 tys. zł w zbiórkach publicznych, a wydaliśmy ponad 30 tys. zł.
- Na czym najbardziej Pani zależy?
- Na zjednoczeniu ludzi w regionie. Facebook to nie jest platforma dla wszystkich KOD-erów. Może 8 procent z nich ma konto, reszta chce się spotykać na żywo. Chciałabym zjednoczyć ludzi przez spotkania twarzą w twarz.
- Uspokoiło się trochę wśród regionalnych KOD-erów w trakcie „Czarnego protestu”. Może regionalny KOD jest odbiciem tego, co w Polakach dziwi od lat - tylko w obliczu zagrożenia i na krótką chwilę potrafią się pojednać?
- Nie zgodzę się z tym. Jest w nas przekora, bo każdy działacz ma swój charakter. „Czarny marsz” pokazał jedność, ale przed nami kolejne marsze, podczas których powiemy np. o szkodliwości podpisania umowy CETA przez rząd, który obiecywał przecież dbałość o polską gospodarkę, a funduje nam najazd kolejnych korporacji.