Nie ma powrotu do turystyki, jaką znamy. Co zmieniła pandemia?

Czytaj dalej
Fot. www.portostory.com
Dorota Witt

Nie ma powrotu do turystyki, jaką znamy. Co zmieniła pandemia?

Dorota Witt

Łączy je jedno: wyjechały z kujawsko-pomorskich miast z miłości - do obcokrajowca albo do obcego kraju. A po przyjeździe zostały przewodniczkami. Jak wygląda ich życie po roku pandemii? Jak koronawirus zmienia turystykę? Czego Polacy szukają w Meksyku, Portugalii, czego we Włoszech czy Chorwacji?

Anna Marchlik nie miała planu, by wyjechać. Przeciwnie – bardzo ceniła sobie satysfakcjonującą pracę i ułożone życie w Bydgoszczy. W rodzinnym mieście poznała pewnego Hiszpana. Po dwóch latach stanęli przed wyborem: gdzie żyć, bo wiedzieli już, że razem.

Anna Marchlik z Bydgoszczy, przewodniczka po Andaluzji i Sewilii

Wyjechali. Miłość do (tego) Hiszpana nie przetrwała próby czasu, ale miłość do Andaluzji i jej stolicy, Sewilli, trwa w najlepsze.
- Jestem tu już 14 lat, to mój dom – mówi. - Tu mam swoje smaki i lokalne smaczki. Często pierwsze kroki podczas oprowadzania wycieczek z Polski kieruję do knajpy, którą prowadzi sympatyczny Hiszpan o imieniu Álvaro. Jego lokal wygląda nieco jak dziura w ścianie. Serwuje tutaj niesamowicie aromatyczne i pyszne wino z pomarańczy wprost z ceramicznego dzbaneczka pamiętającego pewnie czasy jego babci. Rarytas.
Ale nie od razu tak było.

- Sewillę kojarzyłam z gry w Eurobiznes – nigdy jej nie kupowałam, bo była za tania. Myślałam o niej: biedne, smutne miasto. Znałam piękną Barcelonę, urzekający Madryt - mówi pani Anna. - Na południe Hiszpanii trafiłam jednak po raz pierwszy.
Przez dwa lata chodziła sfrustrowana: - Nie potrafiłam dostosować się do tego, co tu normalne. Choćby do codziennych, olbrzymich kolacji, właściwie biesiad, celebrowanych w szerokim gronie rodzinnym, które kojarzyły mi się z polską wigilią, i do tego, że następnego dnia nie było co liczyć na jajecznicę na śniadanie – tu je się z rana lekką grzankę polaną oliwą. Wszystko kręciło się wokół jedzenia, spotkań z rodziną, przyjaciółmi. A w Polsce nauczyłam się koncentrować swoje życie wokół pracy zawodowej. Ona tu oczywiście też jest ważna, ale system wartości jest oparty raczej na relacjach z bliskimi. By zrozumieć te zależności, zaczęłam pisać bloga – miałam potrzebę wytłumaczenia sobie, jak i dlaczego właśnie tak żyją tu ludzie. Gdzieś po drodze zakochałam się w Sewilli. Wtedy w sieci było niewiele informacji o Andaluzji. Wkrótce zaczęły przychodzić maile od Polaków, którzy chcieliby przyjechać w te strony. Wszystkich zapraszałam na wino z pomarańczy. A jak już byli, pokazywałam im najładniejsze zakątki. A kiedy zaczęłam pokazywać, chciałam sama dowiadywać się więcej i więcej. Uwielbiam spotkania z ludźmi, uwielbiam poznawać nowe osoby, a jeszcze w Polsce skończyłam studia z zakresu turystyki. Znalazłam tu swoje miejsce, gdy przekonałam się, że mogę zarabiać na życie, robiąc to, co kocham. Podczas wycieczek, które organizuję, uruchamiają się wszystkie zmysły: słuchamy, ale też wąchamy, dotykamy i smakujemy Andaluzję. Po zdaniu państwowych egzaminów, kiedy to zostałam oficjalną przewodniczką, otworzyłam własną działalność. Pokazuję moje miejsca głównie turystom z Polski, ale przyjeżdża też sporo ludzi z Ameryki, Australii. Kiedy zjawiają się turyści z Torunia, żartujemy sobie z animozji między Bydgoszczą a Toruniem. Będąc trzy tysiące kilometrów dalej, bardzo łatwo jest złapać dystans do tych relacji. Pewnego razu jeden z turystów, zapytał, czy go poznaję. Nie poznawałam. „A ja panią pamiętam” – powiedział i wyrecytował mój bydgoski adres. Okazało się, że był listonoszem, kiedy ja byłam małą dziewczynką. To bardzo wzruszające i ciepłe chwile.

Czego Polacy szukają w Hiszpanii?

- Wyjątkowych smaków, na pewno. Mnie Hiszpania smakuje polędwiczkami w sosie z whisky i czosnku – mówi Anna Marchlik. - Ale Hiszpania to nie tylko gastronomiczna destynacja. Powiedziałabym, że także hedonistyczna, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Wielu przyjeżdża tu po to, by poczuć szczęście, którym Hiszpanie promieniują. Choć to nie tak, że my tu nie mamy problemów, mamy, jak każdy. Życie nie jest tu sielankowe, ale Hiszpanie mają do niego inne podejście. Dla nich szczęściem są relacje z ludźmi: spędzanie czasu z rodziną, przyjaciółmi, celebrowanie go, rozwijanie przyjaźni, w nich upatrują wytchnienia i z nich czerpią radość.

Co z tą radością w pandemii?

- Na początku się ucieszyłam, myślałam: wreszcie odpocznę, będę miała czas dla siebie i rodziny. Ale zrobiło się trudno: i pod względem finansowym i dlatego, że brakowało mi konkretnego zajęcia – mówi Anna Marchlik. - Wypłacane przez tutejsze państwo postojowe pozwala na w miarę spokojne życie, ale tęsknię za pracą, za niezależnością. Chcę już wyjść na ulice, bo to na targach, w restauracjach, wśród ludzi toczy się tutaj żucie. Czuć wielką presję ze strony biur podróży – chcieliby uruchomić wycieczki, bo turyści o nie dopytują.

Anna Marchlik napisała jeden z pierwszych wyczerpujących przewodników po Andaluzji i Murcji w języku polskim. Można tu znaleźć odpowiedzi na pytania: co można zobaczyć z najwyższego szczytu kontynentalnej Hiszpanii? Dlaczego wewnątrz meczetu w Kordobie znajduje się chrześcijańska kaplica? O czym myśli matador tuż przed walką z bykiem? Gdzie można przejechać się osiołkową taksówką?

Patrycja Bielska do Couto z Torunia, przewodniczka po Portugalii

Patrycja Bielska do Couto jest jest geografką z wykształcenia, podróżniczką - z pasji, przewodniczką – z miłości do Porto i Północnej Portugalii. Miłość trwa już ponad 20 lat. Ale nie tylko do miejsca. - Męża, Joäo, Portugalczyka z Porto, poznałam w rodzinnym Toruniu – mówi. - Podczas studiów na UMK wyjechałam do Portugalii, by zebrać materiały do pracy magisterskiej na temat struktury ekonomiczno-społecznej Polonii w Portugalii. Podróżowałam po całym kraju śladami mieszkających tu Polaków i w ten sposób poznałam nie tylko polską społeczność, ale i uroki tego pięknego kraju. Po studiach - przyjechałam na stałe.
W 2008 roku zadzwonił telefon. Znajomy prosił o pomoc w przyjęciu w Porto polskiej pielgrzymki. Zgodziła się, a po wszystkim zebrała motywujące opinie. Od kilku lat pracuje jako przewodnik lokalny i jako pilot-przewodnik po Portugalii - aż po hiszpańską Galicję pod szyldem własnej firmy: Porto Story, organizuje wycieczki dla Polaków, pielgrzymi, wyprawy do winnic doliny Douro czy firmowe eventy tematyczne. A od niedawna w butikowym apartamencie w starej kamienicy przyjmuje gości z całego świata.

3 maja Portugalia weszła w kolejny, ostatni już etap odmrażania kraju. I wróciła do normalności. To nowa normalność.
Można już zjeść posiłek w restauracji, pójść do kina i muzeum, zrobić zakupy w osiedlowym sklepie czy galerii handlowej. Powróciła nauka stacjonarna do szkół i na uczelnie wyższe, wszelkie zakłady i lokale usługowe wróciły do pracy. Wycieczki i spacery można już realizować. Wjazd do Portugalii kontynentalnej jest możliwy tylko z negatywnym i nie starszym niż 72 godziny testem na koronawirusa. 

Przewodników (i turystów!) najbardziej cieszy realna i perspektywa powrotu do pracy lada dzień.
- Spływają już rezerwacje i zapytania zarówno o noclegi, jak i na usługi przewodnickie. W czerwcu już mam potwierdzone pierwsze grupy z polskich biur podróży! Jest radość i nadzieja, że już za chwilę będę się mogła spotkać z moimi gośćmi w realu mówi pani Patrycja.

Agata Ravlić spod Włocławka, przewodniczka po Chorwacji

Agata Ravlić spod Włocławka jest dyplomowaną przewodniczką po Chorwacji. - Studiowałam w Gdańsku i dorabiałam, pilotując polskie grupy we Włoszech. Kochałam ten kraj! Kiedy zaproponowano mi przeniesienie się do Chorwacji, robiłam wszystko, by się wymigać. Niewiele wiedziałam o tym kraju, a informacje w przewodnikach były skąpe. To było 20 lat temu, Chorwacja była nowym, nieznanym kierunkiem. W końcu szef namówił mnie na wyjazd. - Tylko na dwa turnusy - zastrzegłam. Kiedy wysiadłam z autokaru w Makarskiej, zobaczyłam… mojego przyszłego męża. Musiałam wrócić do Polski, dokończyć studia. Uczucie przetrwało, po obronie przeniosłam się do Chorwacji i już zostałam. Teraz tu było moje miejsce.

Mieszka w Makarskiej, skąd pochodzi jej mąż: - Moja Makarska to promienie słoneczne przenikające turkusowy Adriatyk, który idealnie współgra z imponującym masywem gór Biokovo. Ale dzisiejszy turysta wymaga od przewodnika więcej niż tylko to, by pokazał mu piękne widoki. Chce doświadczać, smakować, dotykać, wąchać, nie tylko oglądać. Mam gości, którzy przyjeżdżają co sezon i za każdym razem pytają: co pokaże nam pani nowego w tym roku? Wspaniałe wyzwanie! Przygotuje dopasowane indywidualnie programy. Jedna z tras wiedzie przez góry Biokovo. Wtedy przebieram się w ludowy stroju pasterki, a turystom opowiadam o mitologii słowiańskiej – mówi pani Agata. - Chcę, by moje opowieści zostały w pamięci odwiedzających te miejsca ludzi, a najlepiej zapamiętuje się to, czego się doświadczyło: ludzie, smaki, zapachy. Dalmacja pachnie lawendą!

A czym smakuje?

- Dla mnie ma smak soli. Smak morza. Ono działa na mnie kojąco - mówi pani Agata. - Teraz już powoli wszystko wraca do normy. W zeszłym roku było kilka grup, ale w większości przyjeżdżali turyści indywidualnie. Nie jestem w stanie opisać szczęścia, które czułam, gdy umawiałam pierwszą po przerwie wycieczkę – w majówkę oprowadzałam 20-osobową grupę z Polski. Koronawirus wpłynął na nasza branżę, trzeba było odpowiedzieć sobie na pytanie: co robić dalej? Dlatego postanowiłam przygotować specjalne programy, gdyż turysta dziś pragnie indywidualnego podejścia, zwiedzania, odkrywania w kameralnych grupach. To zresztą bardzo sprzyja poznawaniu różnych zakątków świata poprzez doświadczanie.

Agata Sosnowska z Bydgoszczy, przewodniczka po Barcelonie

Anna, Patrycja i Agata biorą udział w projekcie „Przewodnicy bez granic”. To inicjatywa zrzeszająca polskich przewodników z całego świata. Na początku pandemii wymyśliła ją Agata Sosnowska, bydgoszczanka, przewodniczka po Barcelonie, by stworzyć alternatywę dla wykonywania pracy przez przewodników w nowej rzeczywistości, a turystom umożliwić odkrywanie odległych krajów na różne sposoby, zarówno w przestrzeni wirtualnej, jak i realnej.

- Gdy miałam 37 lat, poczułam, że mój świat tutaj się skończył, że muszę poszukać innego miejsca. Zaproponowałam córce wyjazd do Hiszpanii, powiedziała: „dobra, mamo”. To był 2008 rok. Trafiłyśmy do Barcelony – opowiada Agata Sosnowska. - Poznawałam to miasto dla siebie. Wiedzą dzieliłam się ze znajomymi, podczas spacerów, na jakie ich porywałam. Pewnego razu zadzwonił do mnie znajomy, pracujący dla polskiego biura podróży. Awaryjnie szukał kogoś, kto opowie turystom o Barcelonie. Szaleństwo: w ekstremalnie krótkim czasie musiałam się przygotować, a na miejscu okazało się, że w dwupoziomowym autobusie jest 70 osób! Gromkie brawa, jakimi mnie nagrodzono, uskrzydliły mnie i wycisnęły łzy. Znowu się przebudziłam: pora realizować swoją pasję! Zawalczyłam o marzenia. Zdałam trudny egzamin i i od 2012 roku jestem licencjonowanym przewodnikiem po Barcelonie i Katalonii.

A potem nastała pandemia…

- Covid wywrócił nasze życie do góry nogami. Nie chodzi tylko o finanse, ale i o to, że zmieniła się nasza Barcelona – mówi pani Agata. - Tu życie toczy się na ulicy, na targu, w restauracji. Nagle wszyscy musieliśmy zamknąć się w domach, zamknąć w mieszkaniach całą tę fascynującą Barcelonę. Na szczęście od dawna wspieramy się z grupą przewodników i tym razem te relacje nie zawiodły. Zaczęliśmy działać. Wpadłam na pomysł inicjatywy „Przewodnicy bez granic”. Dla przewodników to praca, dla spragnionych podróżowania - okno na świat. Pomysł rozrósł się podczas godzin rozmów z innymi przewodnikami. Dziś, po roku od powstania, to prężnie działająca grupa licząca prawie 50 polskich przewodników z 23 krajów z różnych części świata. Pracując zdalnie i spotykając się wyłącznie w przestrzeni wirtualnej, pomimo życia w różnych strefach czasowych, stworzyliśmy platformę jakiej do tej pory nie było. Wokół inicjatywy szybko powstała społeczność wiernych fanów, których serca podbili przewodnicy, dzieląc się nie tylko swoją wiedzą, ale i pozytywną energią. Naszych podróżnych można już liczyć w dziesiątkach tysięcy. Wydaliśmy e-book, w którym zabieramy czytelników w kulinarną podróż dookoła świata, przewodnicy zabierają ich do swoich kuchni. Do Hiszpanii zapraszam ja - na tortillę.

Ewa Pytel Skiba, przewodniczka po Meksyku

Od smakowania zaczyna się też często poznawanie Meksyku z Ewą Pytel Skibą. Urodziła się w Tarnowie, ale do Meksyku, na półwysep Jukatan, wyjechała z Bydgoszczy, stąd bowiem pochodził jej mąż, Paweł. Prowadzili wspólnie polskie biuro podroży w Playa del Carmen. Pan Paweł zmarł dwa lata temu. Pani Ewa rozwija biuro - ich wspólne dzieło. Para pracowała z Wojciechem Cejrowskim nad programem „Boso przez świat”.

- Staraliśmy się pokazać to, co dla nas najważniejsze: że Meksyk to nie niebezpieczny kraj pełen szaleńców, że tu można normalnie, spokojnie i dobrze żyć oraz kontrast między tym, co turyści widzą w stworzonych specjalnie dla nich strefach, a tym, co (jeśli tylko chcą) zobaczą w dżungli. Bo 15 minut drogi od stref archeologicznych - tych dla turystów - toczy się życie potomków Majów, którzy nie mają z turystyki żadnych dochodów, mają za to swoje intrygujące ceremonie, kultywowane od czasów prekolumbijskich po dziś. I to jest autentyczne, to jest prawdziwa tożsamość kulturowa Meksyku, to jest sedno turystyki etnicznej, którą z Pawłem staraliśmy się rozwijać – mówi pani Ewa.

Jej biuro organizuje wycieczki w języku polskim, zatrudnia mieszkających w Meksyku Polaków, ale i ludzi stąd. - Kierowcy busów muszą pochodzić z tych stron, tylko wtedy są w stanie nawiązać współpracę z rdzennymi mieszkańcami wiosek, które chcemy pokazać turystom. Główne ulice Meksyku kojarzą się - zwłaszcza ostatnio - z komercją. Meksykanie nauczyli się krzyczeć: „u nas taniej niż w Biedronce” i usiłują znaleźć kupców dla swoich towarów. Mają z tego handlu marny zarobek, ale czasem to jedyne źródło dochodu. W pandemii jest jeszcze trudniej. Warto o tym pamiętać, odganiając się od sprzedawców. Turyści przyjeżdżają do Meksyku, bo są ciekawi jego różnorodności. Także kontrowersyjnych z europejskiego punktu widzenia obyczajów, jak chowanie zmarłych w wapnie. Już tłumaczę: podłoże to tu przede wszystkim skała wapienna, nie ma szans, by kopać tu groby. W skałach drąży się otwory, w nich składa się ciała, bez trumien. Ciała posypuje się wapnem. Bliscy doglądają swoich zmarłych, oceniają ich stan. Aż w końcu zostają kości. Te są czyszczone i składane do pudełek. Na nagrobku wyryte są dwie daty – śmierci i złożenia kości do pudełek. Pamięć o zmarłych wymaga tu trochę wysiłku, a przez to jest trwała, autentyczna. Święto zmarłych to tu bardzo radosne, kolorowe wydarzenie, celebracja zwycięstwa życia nad śmiercią (pamięć jest przecież życiem!).

Przez rok biuro pani Ewy nie mogło pracować (ale nie chciała zawiesić działalności, bo wtedy wszyscy pracownicy pozbawieni by byli zabezpieczenia socjalnego). Teraz wszystko wraca do normy. Zajęcie zapewniają loty czarterowe z Polski. - Obawiam się skutków tego kryzysu, który może wpłynąć np. na bezpieczeństwo. Na dziś cieszę się stabilnością zatrudnienia i tym, że mogę dać pracę rdzennym mieszkańcom – mówi.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.