Nie mam już syna. Dzień, który rozdzielił Ukraińców
Są młodzi, pełni pomysłów na siebie. Przyjechali do Poznania kilka lat temu, aby studiować. Mogli być beztroscy jak ich polscy rówieśnicy. Czerpać z życia garściami. Mieć czas na błędy. 24 lutego wszystko się skończyło, kiedy Rosjanie wypuścili rakiety i zaczęli zabijać ich rodaków. Młodzieńczość odeszła w zapomnienie. Musieli dorosnąć i wziąć odpowiedzialność, także finansową, za swoje rodziny.
- W końcu się doczekaliście! Macie, co chcieliście! Przez 8 lat bombardowaliście Donbas, żeby wybić rosyjskojęzyczne społeczeństwo. Wpierw naziści z Poroszenką na czele przejęli władzę, a teraz Zełenski kontynuuje ich kurs polityczny - krzyczał do słuchawki „wujek”, którego Sofia nie nazywa już wujkiem.
Potem „syn marnotrawny” zadzwonił do ojca mającego problemy z sercem. - Dziadek na koniec jego wywodu powiedział spokojnym, lecz załamanym głosem: „Straciłem syna” - mówi Ukrainka.
Brat jej mamy wyjechał na studia do Rosji w latach 90. Od 2013 r. Sofiia nie chciała mieć z nim kontaktu. - Wtedy pracował w wojsku, czy dalej tam działa, nie wiem. Ale wiesz, najpierw był Majdan, potem Krym i Donbas. Kiedyś powiedział, że takie państwo jak Ukraina kiedyś nie istniało i tak też powinno zostać. Co jest bardzo „ciekawą” opinią, skoro jest etnicznym Ukraińcem - podkreśla dziewczyna.
Mężczyzna przez ostatnie 9 lat sporadycznie rozmawiał ze swoją matką, ale nigdy na tematy polityczne ze względu na obawę podsłuchu. - Jednak 24 lutego zadzwonił do babci. Babcia płakała cały dzień przez niego - wspomina Sofiia.
- Rosjanie powielający propagandę Putina, są po prostu śmieszni. A to, co się teraz dzieje jest straszne - grzywna lub więzienie nawet za używanie loga Facebooka i Instagrama jest nie do pomyślenia w XXI wieku w kraju europejskim - dodaje Yevhenii.
Ten dzień
Sofiia Honta i Yevhenii pochodzą z Ukrainy. Ona przyjechała z obwodu winnickiego 4 lata temu, a on z żytomierskiego - 5 lat temu. Rozpoczęli studia na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W międzyczasie doszła praca. Oni są tutaj bezpieczni, ich rodziny w dniu inwazji rosyjskiej były tam. Część z nich przyjechała do Polski, część nie mogła lub nie chciała.
- 24 lutego. Co oznacza dla ciebie ta data?
- Ten dzień nie był dla mnie dobry, jak dla wszystkich Ukraińców, ale na początku z innego powodu - mówi 21-letnia Sofiia.
Dziewczyna obudziła się o 5 rano przez kaszel (później okazało się, że ma koronawirusa) i nie mogła usnąć. Jak opowiada, „może to banalne, ale czułam wewnętrzny niepokój. Tym bardziej że słyszałam, jak mój współlokator - Nikita z Dniepra - rozmawia nerwowo przez telefon”.
- „Nikita, mógłbyś mi wytłumaczyć, co się dzieje?” - zapytałam go, na co usłyszałam: „Nie wiem, co ci powiedzieć. Zaczęła się wojna...” - wspomina.
„To na pewno pomyłka”, „ktoś robi sobie głupi żart”... To niektóre z myśli przebiegających przez głowę dwudziestolatkowi w świetle takiej wiadomości.
- Odpaliłam internet, a w głowie główna myśl zadzwonić do bliskich: rodziców, siostry, dziadków... W tym czasie przyszła do mnie wiadomość od siostry o wprowadzonym stanie wojennym. Pisała też, że na naszą rodzinną miejscowość, Tulczyn spadły rakiety - opowiada dziewczyna. Ale jak to? Przecież, jak myślała, nie było tam żadnych obiektów strategicznych.
- Później okazało się, że pod miastem była jednostka wojskowa, w której służył mój kolega z czasów szkolnych. Teraz nic z niej nie zostało. Na szczęście kolega zdążył się schować w piwnicy. Przeżył - dodaje.
Rodzice Sofii w tym czasie odpoczywali w sanatorium w obwodzie iwanofrankowskim. Jej tata przyjechał na kilka dni do domu, z pracy w Polsce.
- Mówię o regionach zachodniej Ukrainy. Byłam zaskoczona... nikt się nie spodziewał, że pierwszego dnia Rosjanie uderzą tak daleko. Praktycznie wszędzie było słychać alarmy bombowe - zaznacza.
Yevhenii nic nie przeczuwał. Jak opowiada, z samego rana próbował dodzwonić się do niego kolega, ale ostatecznie o wojnie poinformowała go dziewczyna.
- Nie uwierzyłem. Od razu się zerwałem i zacząłem przeglądać internet. Niestety była to prawda. Obdzwoniłem rodzinę i znajomych, aby sprawdzić, czy wszystko u nich jest w porządku - mówi 23-latek.
Pochodzi z małej miejscowości około 80 km od Żytomierza. Dziadkowie wychowali go i jego rodzeństwo. Dziadek ma korzenie polskie - jego rodzice przeprowadzili się do Ukrainy z Kaszub.
Yevhenii do końca nie wierzył, że mogło dojść do wojny między państwami, które walczyły razem przeciwko nazistom w II wojnie światowej; między narodami, które łączy wspólna kultura.
Sam zafascynowany jest kulturą i literaturą rosyjską. - Mógłbym sparafrazować cytat z Jacka Kaczmarskiego, „Jam po prostu jest rusofil - antykomunista” na „antyputinowski” - mówi Yevhenii.
Już nic nie będzie takie samo...
Jeszcze 23 lutego nikt nie odważył się myśleć, że obudzi się następnego ranka w innej rzeczywistości. Rodzina Sofii nie mogła w to uwierzyć jeszcze przez kilka dni. Jej mama z siostrami dopiero po 10 dniach wojny dały się namówić na przyjazd do Polski. Mieszkają u znajomych pod Turkiem w Wielkopolsce.
- Jak to jest, kiedy dowiadujesz się, że jesteś w ciąży? - zaskoczyła mnie tym pytaniem Sofiia.
Po chwili wyjaśniła, że jej starsza, 27-letnia siostra Jana dowiedziała się o ciąży wczesnym rankiem feralnego czwartku zanim zawyły syreny i zanim usłyszała wiadomości w mediach.
- Starali się z mężem o dziecko przez rok. Nie dane im było świętować. Jana nie mogła się cieszyć. Putin nawet to jej zabrał - mówi studentka.
Jej 53-letni ojciec został w Ukrainie i działa w obronie terytorialnej. Jej dziadkowie nie chcieli wyjeżdżać. „Jak to się mówi - starych drzew się nie przesadza”.
Oni tam, a ja tu... Potem przychodzi bezradność
- Zadałam sobie pytanie, co mam zrobić. Nie wiedziałam. Potem pojawił się wstyd za to, że jestem tutaj bezpieczna, a oni nie. Że będą musieli cierpieć - podkreśla Sofiia.
Dziewczyna w pierwszej chwili chciała jechać do rodziców, ale usłyszała od mamy, że nie jest to dobry pomysł. Przekonała ją, że ma pracować w Polsce, bo jest w tym momencie jedyną osobą w rodzinie mającą pewne zatrudnienie. Musi się przecież za coś utrzymać, a w ostateczności pomóc bliskim.
Najgorsze dla niej były pierwsze dni wojny, kiedy na izolacji przez koronawirusa musiała siedzieć w domu. A po niej, wychodząc na ulicę dostała ataku paniki.
- Nie mogłam patrzeć na to, że ludzie chodzą, jakby nigdy nic, a przecież wojna jest blisko. Nie potrafię opisać tych uczuć. Tego wewnętrznego niepokoju, który mnie ogarnął. Chciałam zapytać każdego człowieka, którego spotykałam: „dlaczego sobie na to pozwalasz? Przecież zaraz zacznie się wojna! Musisz uciekać!” - wspomina dziewczyna.
Potem strach o bliskich przekuła w działanie, włączając się w wolontariat. Współorganizowała kilka zbiórek dla uchodźców oraz pomagała jako wolontariusz na poznańskim dworcu, a obecnie - na Arenie. Ponadto wpłaca pieniądze na ukraińskie instytucje rządowe.
Yevhenii też włącza się w pomoc, kiedy tylko ma wolną chwilę. Myślał nad powrotem do Ukrainy, ale sprzeciwiła się temu jego rodzina.
- Mówią, że skoro jestem bezpieczny w Polsce i pracuję, to więcej mogę zdziałać, pomagając tu niż tam. Poza tym ściągnąłem do siebie swojego 14-letniego brata, za którego odpowiadam - zaznacza chłopak, dodając, że niestety dziadkowie ze względu na podeszły wiek i stan zdrowia nie chcieli przyjechać.
Zbieg okoliczności?
6 marca port lotniczy Winnica został ostrzelany przez siły rosyjskie. Spadło tam 8 rakiet, które według ukraińskich mediów, wystrzelono z Naddniestrza. To nieuznawane przez społeczność międzynarodową państwo we wschodniej Mołdawii, w którym od przeszło 30 lat stacjonują rosyjskie wojska.
- Kilka minut wcześniej przejeżdżał tamtędy mój tato. Całe szczęście, że nic mu się nie stało - zaznacza łamiącym głosem dziewczyna.
Na początku marca bomby spadły również na Żytomierz, niszcząc miejscowy szpital z oddziałem porodowym. Tam ponad miesiąc wcześniej siostra Yevheniiego urodziła córeczkę - wcześniaka. - Urodziła się o miesiąc wcześniej. Nie chcę myśleć, co by było, gdyby przyszła na świat w terminie - mówi Yevhenii.
Również ze względu na noworodka i możliwe konsekwencje podróży dla jego zdrowia, świeżo upieczona mama nie chciała ryzykować ucieczką do Polski. Mieszka z dziadkami w małej wiosce pod Żytomierzem.
Jak wytłumaczymy dzieciom, że ginęły dzieci...
Studenci rozumieją powściągliwość państw Zachodu w stosunku do apelu prezydenta Zełenskiego o zamknięcie przestrzeni powietrznej.
- Jestem ciekawa jednak jak np. za 10 lat - mam nadzieję, że ta wojna dawno się wtedy skończy - w Belgii, czy w innym europejskim kraju, będą tłumaczyli dzieciom na lekcji historii, że w suwerennym państwie Europy w XXI wieku, stosunkowo blisko położonym, Rosjanie zabijali ukraińskie dzieci i ich rodziców, a reszta stanowczo nie przeciwstawiała się temu - pyta się Sofiia.
Yevhenii wcześniej w Polsce spotykał się z wyśmiewaniem, pogardliwym zachowaniem Polaków. 24 lutego zmieniło się wszystko. Teraz Polska to bezpieczna przystań, a Polacy - najbliżsi.
---------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?
Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus
Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.
Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień