Nie mieli skrupułów, zabijając i napadając. Sąd też - zasądzając dożywocie
Ciała ofiar zakopali dwa metry pod ziemią i zasypali wapnem. Zabójcy tak chcieli zabezpieczyć się przed wpadką. Ale zdrada przyszła z nieoczekiwanej strony. Jeden z nich zaczął sypać.
To była jedna z najbardziej bezwzględnych grup przestępczych ostatnich lat. W poniedziałek lider gangu Robert M. i jego prawa ręka Artur S. usłyszeli wyroki dożywocia. Bandyci wraz z grupą wspólników mają na koncie dziesiątki przestępstw. O wielu już się nawet nie dowiemy, bo jeśli wyrok się uprawomocni, akta trafią na półkę w sądowym archiwum i nie będą dostępne publicznie. Ze względu na charakter sprawy sąd utajnił proces podczas trwania pierwszej rozprawy w grudniu 2017 r.
- Sąd postanowił wyłączyć jawność rozprawy w całości, mając na uwadze ważny interes prywatny, co związane jest w szczególności ze stosowanymi środkami ochrony w tej sprawie - uzasadniał sędzia Artur Karnacewicz z Sądu Okręgowego w Szczecinie.
O co konkretnie chodziło? Szczególnych środków ochrony wymagał jeden z oskarżonych, który poszedł na współpracę z prokuraturą i ujawnił kulisy działania grupy. Dlatego jego bezpieczeństwa przez cały proces pilnowali antyterroryści.
Kilka najpoważniejszych historii związanych z gangiem ujrzało jednak światło dziennie, zanim doszło do zatrzymania grupy. Chodzi o zabójstwo pary przyjaciół pod Moryniem oraz próbę zabójstwa pracowników hurtowni papierosów.
Najwyższy wymiar kary, czyli dożywocie
Na ławie oskarżonych zasiadło szesnaście osób, w tym jedna kobieta. Przez kilka lat działali na terenie kilku województw, ale najpoważniejsze zbrodnie dokonali w naszym regionie. Robert M. ma na koncie zabójstwo dwóch osób pod Moryniem oraz próbę zastrzelenia trzech kolejnych podczas napadu rabunkowego na hurtownię papierosów. Sąd nie miał wątpliwości, na jaką karę łączną zasłużył oskarżony.
- Dożywocie z możliwością starania się o przedterminowe zwolnienie nie wcześniej niż po trzydziestu latach odbywania kary. Oskarżony na dziesięć lat zostaje pozbawiony praw publicznych - wyliczał sędzia Karnacewicz.
Robert M. musi zapłacić też po kilkadziesiąt tysięcy złotych rodzinom ofiar oraz 15 tys. zł grzywny. Przez cztery lata nie będzie mógł prowadzić pojazdów mechanicznych.
Podobny wyrok usłyszał Artur S., prawa ręka Roberta M. Obaj dokonali zabójstwa pod Moryniem.
Pozostali członkowie grupy dostali wyroki od 13 lat więzienia do kar w zawieszeniu. Oskarżony, który poszedł na współpracę z prokuraturą, został skazany na 4,5 roku więzienia, bo sąd zgodził się na nadzwyczajne złagodzenie kary.
- Celem tej grupy był handel bronią i narkotykami, dokonywanie napadów rabunkowych z użyciem broni palnej, czerpanie korzyści majątkowych z cudzego nierządu - oskarżała prokuratura.
Część oskarżonych jest już na wolności.
W miniony poniedziałek do sądu przyszli rodzice jednej z ofiar. W procesie występowali w charakterze oskarżycieli posiłkowych. Gdy usłyszeli wyrok na Roberta M., ścisnęli sobie z radości dłonie.
Mieli jechać do Holandii, zostali zakopani w lesie
Ciała 33-letniej Justyny W. z Piły i 40-letniego Arkadiusza Z. ze Świnoujścia znaleziono 18 grudnia 2015 r. w lesie w rejonie Morynia (powiat gryfiński). Były w silnym rozkładzie. Leżały kilka miesięcy przysypane wapnem.
Para od dłuższego czasu miała status osób zaginionych. W mediach pojawiły się zdjęcia z rysopisami. Oboje mieli na ciałach sporo tatuaży, a Arkadiusz Z. kilkucentymetrową bliznę z lewej strony głowy.
- Justyna Wójcik jest matką trójki dzieci. Ma 32 lata, 167 cm wzrostu i piwne oczy. Jest szczupłej budowy ciała, znakiem szczególnym są kolorowe tatuaże: na lewym ramieniu i klatce piersiowej oraz na plecach - brzmiał oficjalny komunikat o poszukiwaniach kobiety.
Na jednym z portali o pracy, Justyna przedstawiała się jako handlowiec i technik.
O Arkadiuszu Z. z komunikatu dowiadujemy się tyle: Urodzony 29.10.1979 r. w Świnoujściu. Rysopis: wzrost 167 cm, waga około 70 kg, budowa ciała szczupła, włosy krótkie, czarne, oczy niebieskie, twarz okrągła, uszy odstające, nos krótki, uzębienie pełne. Znaki szczególne: blizna długości 2 cm z lewej strony głowy, tatuaże na ramionach z dystynkcjami oficerskimi, tatuaż na kostce i lewym przedramieniu.
- 18 lutego 2015 roku Arkadiusz Z. wyjechał ze Świnoujścia do Piły odwiedzić dziewczynę, zaginioną Justynę W. Jak ustalono, para przyjechała do miejscowości Gądno, gm. Moryń, woj. zachodniopomorskie w celu odwiedzenia jej znajomego. Dzień później para wyszła z domu znajomego, zabierając swoje rzeczy osobiste i samochodem marki Mercedes Benz model 210K udali się prawdopodobnie do Holandii. Arkadiusz Z. do chwili obecnej nie powrócił do miejsca zamieszkania, a miejsce jego pobytu nie jest znane - informowali policjanci.
Justyna wyszła z domu w Pile 19 lutego 2015 r. Pod opieką rodziny zostawiła trójkę dzieci. W przeszłości była dziewczyną jednego z liderów gangu. Z Arkadiuszem ze Świnoujścia spotykała się od niedawna.
- Miała wrócić, miała wiele spraw do załatwienia, była umówiona z kilkoma osobami. Kontaktowała się i wypytywała o dzieci. Aż nagle kontakt się urwał. Telefon wyłączony, nie wiemy, co się dzieje - martwiła się siostra Justyny
19 lutego 2015 r. Justyna i Arkadiusz pojechali do znajomego w Gądnie w okolicach Morynia. Mieli spędzić u niego cztery dni, a potem ruszyć do Holandii. Żadnego wyjazdu nie było, bo para została brutalnie zabita i zakopana w lesie.
O tym, że zostali zamordowani, prokuratura dowiedziała się przypadkiem - przy okazji śledztwa o rozbój, które w listopadzie ubiegłego roku wszczęła Prokuratura Rejonowa w Gryfinie.
Z czasem ustalono, że Justyna i Arek zginęli, bo członkowie grupy Roberta M. obawiali się, że ich wydadzą policji. Kobieta została prawdopodobnie uduszona, mężczyzna zginął od ciosów jakimś narzędziem.
Napad na hurtownię przechylił szalę
Śledztwo w sprawie zabójstwa przyspieszyło, gdy w październiku 2015 roku bandyci z gangu (trzech mieszkańców Piły i poznaniak w wieku od 26 do 48 lat) napadli na hurtownię papierosów w Osinowie Dolnym w województwie zachodniopomorskim. Obezwładnili właściciela, strzelali do sprzedawców, którzy się zabarykadowali. Ukradli kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Policjanci z Wydziału Kryminalnego Komendy Powiatowej Policji w Pile i antyterroryści z Poznania namierzyli ich samochód i kilka godzin po ataku dotarli do napastników. Gangsterzy zostali zatrzymani w domku letniskowym w Gądnie. Zostali nakryci, gdy próbowali spalić odzież z napadu. Znaleziono przy nich część skradzionych pieniędzy. Przy brzegu jeziora, w wodzie, ujawniono i zabezpieczono broń krótką, angielskie tablice rejestracyjne i telefon komórkowy. Na działce jednego z podejrzanych znaleziono zakopane w ziemi prawie dwa tysiące sztuk ostrej amunicji.