Nie odziedziczą biedy, ale styl życia
Jeśli dzieci dorastają w rodzinach "zaradnych inaczej", mają niewielkie szanse na to, aby wyrwać się z biedy, zdobyć zawód, chcieć pracować i wznieść się na wyższy szczebel drabiny społecznej.
Pojęcie dziedziczenia biedy funkcjonuje od lat. Każdy pracownik socjalny z dużym stażem zna rodziny, które były na garnuszku opieki społecznej kilkadziesiąt lat temu, a teraz w identycznej sytuacji są wnuki tych pierwszych podopiecznych.
Teraz pomoc rodzinom z dziećmi zakwalifikowanym do programu rządowego 500+ sprawia, że - jeśli doliczy się finansowe wsparcie z puli, którą dysponują państwowe ośrodki opiekuńcze (a może je dostać każda z rodzin, które nie przekraczają ustalonego progu dochodowego), to biedy nie ma. Już więc nie można mówić o jej dziedziczeniu przez następne pokolenia.
Czy oznacza to jednak, że dzieci z nich zechcą żyć inaczej niż ich rodzice - uczyć się, zdobywać zawody, które zapewnią w przyszłości pracę. I czy będą chciały pracować, jeśli zaobserwują, że rodzice nie wychodzili do pracy, a jednak mieli pieniądze. Tym więcej, im bardziej aktywnie starali się o pozyskanie darów z różnych organizacji charytatywnych - tu dostali jabłka, tam proszek do prania, gdzie indziej ryż i konserwy. To jest właśnie ten specyficzny rodzaj zaradności przekazany dzieciom w formie spadku na dorosłe życie.
Nie będę się martwić na zapas
Opolanki Jola i Renata są w bardzo podobnej sytuacji. Mają po około 30 lat, po dwoje dzieci, które wychowują samotnie. Ojcowie dzieci „odmeldowali się” zaraz po otrzymaniu informacji o ojcostwie i nie utrzymują z nimi kontaktu. Kobiety wystarały się o alimenty z Funduszu. Są od dawna pod opieką Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Opolu. Nigdy nie pracowały zawodowo. Łączy je także to, że obie pochodzą z rodzin dobrze znanych pracownikom socjalnym od lat. Z pomocy korzystali - i nadal to robią - ich rodzice, a teraz one.
Niedawno obie panie otrzymały pokaźny zastrzyk finansowy: po 500 zł na każde dziecko miesięcznie.
- Kiedy pieniądze wpłynęły na moje konto bankowe, nie wierzyłam, że to naprawdę dla mojej rodziny - cieszy się Renata. - Teraz nie muszę kłaniać się w pas właścicielce małego sklepiku obok mojego domu, gdzie robiłam zakupy. Sprzedaje drożej niż w marketach, ale tylko tam mogłam kupować „na zeszyt”. Na razie nie zrobiłam jeszcze planu wydatków, bo - przyznaję - zachłysnęłam się tym, co zobaczyłam w marketach i na co mnie było stać. Wiem, że będę miała co miesiąc o 1000 zł więcej i na razie nie martwię się na zapas.
- A co będzie z tobą, jeśli dzieci kolejno będą dorastać i „wypadać” z programu 500+? - pyta Jola. Jej starszy syn ma 14 lat i bliżej mu do dorosłości niż 3-latkowi Renaty. - Ja nie chcę być bez pracy, bez emerytury, uzależniona od „opieki” do końca życia! - deklaruje stanowczo. Jak tylko moja córka skończy 5 lat, postaram się o przedszkole, a sama pójdę na jakiś kurs, może cukiernika, bo lubię piec ciasta. Synowi dam pieniądze na korepetycje z matematyki, żeby się dostał do technikum. Nie chcę już żyć na łasce opieki!
Marta Wojtas, pracownik socjalny MOPR w Opolu, uważa, że wszystko zależy od tego, czy takie osoby, uzależnione od pomocy państwa, naprawdę chcą zmienić swoją sytuację. Przy determinacji jest to oczywiście możliwe, jednak zdarza się rzadko, bo wygodniej się żyje, kiedy można iść do MOPR-u po kolejny zasiłek, co nie wymaga żadnej aktywności.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że jeśli kobieta ma dwoje dzieci w wieku przedszkolnym, a za przedszkole trzeba zapłacić, to jej się bardziej opłaca siedzieć z nimi w domu. Zwykle są one wtedy o wiele gorzej przygotowane do szkoły, a mieliśmy nawet przypadek, że dopiero gdy kobieta trafiła do „Szansy”, okazało się, że jej dziecko ma poważną dysfunkcję, której sama nie zauważyła.
Maciej Baumert, kierownik Klubu Integracji Społecznej MOPR, wie z obserwacji swoich podopiecznych, jak trudno jest po kilku latach przerwy ponownie pójść do pracy.
- Jeśli ktoś w sile wieku przychodzi po pomoc do MOPR, to podpisuje kontrakt socjalny, na mocy którego zobowiązany jest do poszukiwania pracy - informuje. - My w tym pomagamy, bo taka osoba dostaje od nas spis firm, do których powinna się zgłosić. I choć wcześniej uczymy, w jaki sposób należy zachować się na rozmowie kwalifikacyjnej, to człowiek, który nie chce podjąć pracy, na pewno uświadomi to przyszłemu pracodawcy. Często powodem takiego stosunku jest lęk przed nowym wyzwaniem, który towarzyszy wszystkim długotrwale bezrobotnym. Staramy się takie osoby oswoić ze zmianą i dlatego proponujemy im prace społeczno-użyteczne w niewielkim wymiarze, 10 godzin tygodniowo.
Każdy dwa dni wykonuje wskazaną przez nas pracę, a trzy ma na poszukiwanie stałego zatrudnienia. Bywa tak, że ludzie rezygnują z zasiłku byle tylko nie iść do pracy. Ale prawdą jest także, że ci ludzie bez kwalifikacji, przy prostych pracach tak niewiele zarobią, że im się to po prostu nie opłaca. Należy podnieść płacę minimalną tak, by człowiek zobaczył jej sens, bo za 200 czy 300 zł ludzie nie chcą pracować.
Trudno jednak w grupie długotrwale bezrobotnych nie zauważyć osób, które mają tak wygórowane oczekiwania płacowe, że tylko niebotycznie wysoka kwota byłaby dla nich zachętą do tego, by rano wstać z łóżka do pracy.
Tomasz Babski, inspektor KIS, uważa, że zachętą do tego, by ludzie chcieli się wyrwać z systemu opieki społecznej, mogłaby być motywacja w systemie podatkowym. Powinno być tak, że im więcej osób w rodzinie pracuje, tym większy miałaby ona odpis od podatku.
Większość pracowników tzw. opieki społecznej uważa, że wprawdzie kwota 500 zł przeciwdziała biedzie w rodzinach najuboższych, ale nie stanowi motywacji do równania w górę, do awansu społecznego dzieci i młodzieży, którzy nasiąkają jak gąbka wzorcami przekazanymi przez rodziców.
Tomasz Świsulski, pracownik socjalny MOPR, skupia się właśnie na dzieciach swoich podopiecznych i uważa, że trudno je będzie wychować bez autorytetów, bez dobrych wzorców. Potwierdza to Marta Wojtas. Dla części dzieci z rodzin, które egzystują na najniższym szczeblu drabiny społecznej, szansą było pójście do internatu na czas nauki w szkole średniej. Tam zetknęły się one z kolegami z rodzin, które żyją zupełnie inaczej, których rodzice pracują, a swoje dzieci wyposażyli w zupełnie inne wartości.
Świsulski pracuje w rejonie Grotowic i Metalchemu, gdzie po powodzi powstał największy blok socjalny, w którym umieszczono ludzi z różnych grup społecznych. Obok rodzin wyeksmitowanych za niepłacenie czynszu, zamieszkali ci, którzy stracili dach nad głową i dorobek życia. Zdecydowaną większość stanowiły te z pierwszej grupy.
- To jest miejsce, z którego bardzo trudno się wydobyć - mówi. Ludzie żyjący z pomocy społecznej nie stanowią dla dzieci dobrego przykładu, a one nie mają lepszego w sąsiedztwie. Nie aspirują do tego, żeby ich dorosłość wyglądała inaczej. Jestem przeciwny budowaniu socjalnych bloków. Nawet rodziny eksmitowane należy „rozrzucać”. Niech żyją w sąsiedztwie, z którego można brać lepszy przykład.
- Nierzadko bywa tak, że rodzice nawet chcą, żeby ich dzieci uczyły się i jako dorosłe wyrwały się z dotychczasowego środowiska, ale nie bardzo wiedzą, jak nimi kierować, skoro sami pochodzą z tzw. trudnych rodzin - uważa Tomasz Babski. - Myślę, że pomoc mogłyby stanowić świetlice środowiskowe, a także asystenci rodziny, których powinno być więcej.
Anna Radlak, dyrektor Miejskiego Centrum Świadczeń w Opolu, informuje, że Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej zwróciło się ostatnio z pismem o uwagi dotyczące skutków wprowadzenia programu 500+, którym w Opolu objęto 7 tys. osób. Znaczy to, że dopuszcza ono możliwość korekt. A jest nad czym dyskutować.
Wsparcie bez żadnych warunków
Rządowy program „500+” to systemowe, długofalowe, nieopodatkowane wsparcie dla rodzin. Kwotę 500 zł miesięcznie otrzymuje rodzina na każde drugie i kolejne dziecko bez dodatkowych warunków. Rodziny o niskich dochodach, które nie przekraczają określonego w ustawie progu, otrzymują wsparcie także na pierwsze i jedyne dziecko.