Nie płacisz alimentów? Okradasz własne dziecko z szansy na lepsze życie
Walczymy nie tylko o to, by państwo pomogło nam lepiej egzekwować alimenty dla dzieci, ale też o to, by w świadomości rodziców utrwalił się ten obowiązek - mówi Joanna Łukaszewicz ze stowarzyszenia „Alimenty to nie prezenty” .
Milion dzieci nie dostaje w Polsce - zasądzonych na nie - alimentów. Rodzice dłużnicy okradli je na 10,5 miliarda złotych. Średnie zadłużenie na dziecko wynosi 35 tysięcy złotych. Komornicy prowadzą w tej chwili około 600 tysięcy spraw alimentacyjnych. Rocznie trafia do nich około 60 tysięcy nowych wniosków o egzekucję świadczeń alimentacyjnych. Te liczby robią wrażenie.
- A są to tylko dane szacunkowe, takie, które da się sprawdzić na podstawie wpisów do Krajowego Rejestru Długów czy z danych Biura Informacji Gospodarczej InfoMonitor
- mówi Joanna Łukaszewicz, prezeska stowarzyszenia „Alimenty to nie prezenty”. I dodaje: - Tam trafiają dłużnicy Funduszu Alimentacyjnego. Jednak jeśli dochód w rodzinie przekracza 725 złotych na osobę, pomoc Funduszu nie przysługuje, mimo że rodzic alimentów nie płaci. Nikt nie wie, ile jest dzieci w takiej sytuacji i jakie długi mają wobec nich rodzice - podkreśla.
Związać koniec z końcem
W praktyce oznacza to, że jeśli matka zarabia więcej niż 1450 złotych, a ojciec nie wywiązuje się z obowiązku alimentacyjnego - może liczyć jedynie na siebie. Dla rodziców wychowujących samotnie dzieci to comiesięczna walka, by związać koniec z końcem. Dla dzieci - ograniczenie szans rozwojowych, bo mamy (96 procent dłużników alimentacyjnych to mężczyźni) nie stać na dodatkowo płatne lekcje języków obcych, zajęcia sportowe czy choćby bilet do zoo.
Fakt, że dziecko rozumie ograniczenia, to dla matek źródło dodatkowych cierpień.
Wojtka i jego mamę Joannę poznałam w 2010 roku. Wtedy Wojtek szykował się do Pierwszej Komunii. Chciał dostać nowy rower, marzył też o futbolówkach i piłkarskim stroju z numerem i barwami klubowymi Lionela Messi. Już wtedy wiedział, że spełnienie tych marzeń jest odległe.
- Szkoda, że nie jestem tak dobrym piłkarzem jak napastnik FC Barcelona, gdyby tak było, zarabiałbym dużo pieniędzy. Dawałbym je mamie, może wtedy przestałaby się martwić rachunkam
i - mówił chłopiec, który dziś gra już w piłkę dużo lepiej. Szkółkę opłacają mu chrzestni.
Zarówno wtedy, jak i teraz, jego mama ma problem ze ściągnięciem od ojca zasądzonych alimentów. - Ojciec Wojtka nie chce płacić, bo jak mówi: nie stać go na taki wydatek co miesiąc. Ja się pytam: czy 400 złotych to są jakieś wielkie pieniądze dla kogoś, kto prowadzi własną firmę? - denerwuje się Joanna, matka chłopca. - Czasami, jak przyjdzie w odwiedziny - a nie zdarza mu się to często - przyniesie małemu jakiś prezent. Zostawi też parę złotych. Dosłownie parę - 50, 100, 40, 150 zł. W żadnym miesiącu nie uzbierało się 400 zł - mówiła, wertując zeszyt, w którym zapisuje każdą kwotę otrzymaną od ojca Wojtka. Dziś dług ojca względem syna gimnazjalisty to niecałe 100 tysięcy złotych.
Paradoksalnie Joanna i tak jest w lepszej sytuacji niż wiele innych matek, które w dowód „dobrej woli” pozwalającej alimenciarzowi uniknąć więzienia otrzymują miesięcznie 10 lub 20 zł, podczas gdy delikwent jeździ samochodem szwagra i nie ma żadnych oficjalnych dochodów.
- Uchylający się od płacenia alimentów twierdzą, że nie będą finansować fryzjera i ciuchów byłej - mówi jeden z komorników. - Gorąco wspiera ich w tym rodzina, a często i nowa partnerka. Wtedy proponuję, żeby dogadali się z matką dziecka i w połowie płacili za odzież, zajęcia dodatkowe, co drugi dzień odwozili i przywozili ze szkoły, robili zakupy spożywcze. Niektórym wtedy otwierają się oczy i dociera do nich, że 400 czy 500 zł to kropla w morzu potrzeb i zaczynają płacić. Inni dalej unikają płacenia i ukrywają majątek.
Alimenty nie prezenty
Gdy w 2010 roku w „Głosie Wielkopolskim” poruszyliśmy kwestię problemów ze ściąganiem alimentów, matki borykające się z tym problemem postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce. Tytuł artykułu „Alimenty to nie prezenty” stał się nazwą stowarzyszenia. Panie w nim skupione rozpoczęły nierówną walkę. I choć do pełnego sukcesu jeszcze daleko - widać już jaskółki zmian.
Członkinie stowarzyszenia, zebrawszy ponad 9 tysięcy podpisów, złożyły na ręce minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbiety Rafalskiej petycję z żądaniem wprowadzenia rozwiązań systemowych usprawniających ściąganie alimentów, a jednocześnie służących dzieciom dłużników. I choć wniosek dotyczący podwyższenia kryterium uprawniającego do skorzystania z Funduszu Alimentacyjnego oraz opracowania na wzór niemiecki tabeli, która pozwalałaby na rozszerzenie dostępu do świadczeń i ich stopniowanie, nie spotkały się z odzewem, to jednak za sprawą tejże petycji świadczenie 500+ nie jest wliczane do dochodu matki, a tym samym nie ogranicza dostępu do świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego.
Propozycje stowarzyszenia spotkały się z pozytywnym przyjęciem w Ministerstwie Sprawiedliwości. Zbigniew Ziobro już zapowiada zmiany w prawie, które mają poprawić ściąganie alimentów.
Z „bransoletką” nie uciekniesz
Minister chce, by już po trzech miesiącach zalegania z alimentami delikwent był wzywany do prokuratury. Jeśli rozmowa z prokuratorem nie podziała i zobowiązany do alimentacji dalej uchyla się od tego obowiązku - sprawa byłaby kierowana do sądu.
Ten orzekałby ograniczenie wolności przez dozór elektroniczny nawet do roku. Dozór ten byłby batem na pracujących na czarno. Jeśli wskazywałby na przykład, że objęty dozorem przez pięć dni w tygodniu po osiem godzin spędza w jednym określonym miejscu, deklaracje o braku zajęcia byłyby dla sądu niewiarygodne. W takiej sytuacji dalsze uchylanie się od płacenia alimentów prowadziłoby wprost za kraty z możliwością udziału w programie pracy więźniów, który pozwoliłby chociaż częściowo regulować zobowiązania.
- Dozór elektroniczny byłby krokiem w dobrą stronę
- mówi Joanna Łukaszewicz. - Po jego wprowadzeniu stałoby się jasne, że w 80 procentach przypadków deklarowane bezrobocie dłużników alimentacyjnych to fikcja i że oprócz własnych dzieci okradają oni także państwo, unikając płacenia podatków.
Rozwiązań, które przynoszą na świecie dobre efekty, a które w Polsce można byłoby zastosować, jest bardzo wiele. Jednym z nich jest sposób na alimenty stosowany w Danii. Tam, gdy rodzic przestaje płacić, zasądzoną kwotę wypłaca dziecku państwo i to ono ściga dłużników. Jest bardzo skuteczne. Ściągalność należności alimentacyjnych wynosi w Danii ponad 88 procent. W Polsce - niespełna 20.
- Bardzo ważna jest zmiana świadomości społecznej wobec unikających płacenia alimentów
- podkreśla Joanna Łukaszewicz. - Dopóki niepłacenie alimentów nie będzie piętnowane, nawet najlepsze prawo będzie mniej skuteczne niż powinno. Z drugiej strony bardziej restrykcyjne przepisy będą sprzyjały zmianie postaw.
KOMENTUJE KATARZYNA SKLEPIK
Miałam w dzieciństwie przyjaciółkę, którą wychowywała tylko mama. Tata odwiedzał ją co niedzielę. I choć mieszkał w innym mieście, był zawsze, gdy tylko go potrzebowała. Przykładnie płacił alimenty, przywoził prezenty, zabierał na wakacje. Niedziela była dla mojej przyjaciółki świętem. Ona, mama i tata. Przy wspólnym stole. Na spacerze. W przyjaźni. Razem. Wtedy wydawało mi się, że tak postępują wszyscy rodzice, którzy „nie mieszkają razem”.
Niestety, z czasem zorientowałam się, że rodzice mojej przyjaciółki są - pod tym względem - wyjątkowi. Że rozstaniom dorosłych zwykle towarzyszą awantury: o mieszkanie, samochód, o dziecko, o obowiązki i o... pieniądze. A dokładniej o alimenty. Dotarło do mnie, że rozwód to nie tylko rozstanie matki z ojcem. To często także - o zgrozo! - rozwód z dzieckiem. I tego pojąć nie mogę.
Jak to możliwe, że - ta zdawać by się mogło - bezwarunkowa miłość rodzica do dziecka - kończy się nagle, wraz z rozstaniem dorosłych. I od teraz dziecku musi wystarczyć tylko opieka i uczucia jednego rodzica? Od teraz to matka lub ojciec muszą zadbać o jego edukację, wychowanie i rozwój. Zapracować na siebie, dziecko i na rachunki. A drugi rodzic - ma mieć luz, bo życie się nie ułożyło? Na pewno nie kosztem dziecka! Ono nie może być ofiarą życiowych porażek rodziców. Nie ma na to zgody! Za to jest - niestety - społeczne przyzwolenie na... niepłacenie alimentów. I z tym trzeba walczyć! Zwłaszcza że matka i ojciec mają - taki sam! - obowiązek chronić swoje dziecko, wychowywać je i zapewnić mu godne warunki życia.
Kiedy w 2010 roku pisałam do „Magazynu Rodzinnego” tekst o alimentach, nie sądziłam, że jego tytuł „Alimenty to nie prezenty” stanie się nazwą stowarzyszenia, i hasłem przewodnim walki o lepsze jutro dla dzieci. I tak, przypadkiem, zostałam „matką chrzestną”, która nie może obojętnie patrzeć na to, że milion polskich dzieci nie dostaje alimentów. To trzeba zmienić! Rodzicu, przypomnij sobie „Małego Księcia” i zapamiętaj: „Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś”.