Nie poddaje się, walczy, jest dzielny. Ale Tymek sam nie pokona raka. Ty możesz dać mu szansę na życie!
Tymek Bajer uwielbia jeździć na rowerze, grać w piłkę, pływać. Jest ciekawy świata. W wieku sześciu lat musiał wydorośleć. Jego świat to nie tylko zabawa, to przede wszystkim walka ze śmiercią, z bardzo złośliwym nowotworem - neuroblastomą. Bywało już bardzo źle, ale Tymek się nie poddaje. Teraz czeka go kolejna terapia, którą musi rozpocząć najpóźniej w marcu. Zwiększy ona szanse chłopca na wyleczenie. Milion złotych - tyle kosztuje życie Tymka. Liczy się każda złotówka.
Domofon w jednym z bloków na os. Leśnym w podpoznańskich Koziegłowach jest zepsuty. Trzeba zejść na dół, by otworzyć drzwi. Tymek schodzi razem z mamą. Chłopiec ma sześć i pół roku. Patrzy na nas z ciekawością, nieco zawstydzony, trochę kokieteryjnie. Od czasu do czasu na dziecięcej buzi pojawia się nieśmiały uśmiech, tylko spojrzenie ma jakieś takie dorosłe.
– Tymek, prowadź gości do domu – mówi Teresa, mama chłopca, który zaraz po wejściu do mieszkania siada do przerwanej zabawy klockami Lego. Bawi się sam, bo dwu i półrocznego brata Oliwiera wujek zawiózł na urodziny kolegi.
– Z bratem też bawimy się klockami, ale dużymi – wyjaśnia Tymek. I dodaje, że czasami do zabawy przyłączają się koledzy – Adaś i Jeremiasz.
Z Adasiem znają się od małego. Ich mamy razem spacerowały, pchając synów w wózkach. Z Jeremiaszem chodził do przedszkola. Tymek musiał z rezygnować z przedszkola, podobnie, jak jego brat. – Boimy się, że Oliwier będzie przynosił różne choroby i zarazi Tymka – mówi Teresa. – Starszy syn przynajmniej raz w miesiącu coś przynosił.
Tymek lubi grać w piłkę. Ma koszulkę z Robertem Lewandowskim. – Z piłki musiał zrezygnować ze względu na port implantowy. Musi uważać, by ktoś go nie uderzył – tłumaczy Teresa. – Podobnie z basenem, by jakieś zarazki, bakterie się nie przyplątały, a pływać uwielbiał.
– Bez roweru nie wychodził z domu – dodaje Hubert, tata Tymka. – Teraz w wakacje też jeździł, ale szybko się męczył. Trzeba było go pchać, ale nie dawał za wygraną, walczył.
Walczą też rodzice, ich rodziny, przyjaciele, znajomi i mnóstwo zupełnie obcych ludzi. Stawką jest życie chłopca. Najpóźniej do połowy marca muszą zebrać prawie milion złotych. To dla młodego małżeństwa niewyobrażalna kwota, ale Hubert jest na 100 proc. pewien, że się uda. Innej możliwości nie bierze pod uwagę.
Liczy się każda złotówka, bo każdy grosz zwiększa szansę Tymka na pokonanie raka.
Diagnoza: neuroblastoma
– W ubiegłym roku syn uskarżał się na bóle brzuszka, byliśmy u lekarza, USGnic nie wykazało. W Wielkanoc źle się poczuł – wspomina Hubert. – Gdy usiedliśmy do stołu, powiedział, że boli go serce, zaczął płakać. Pojechałem z nim na pomoc doraźną. Tam powiedzieli, że musimy jechać do szpitala przy ul. Krysiewicza w Poznaniu, kazali zrobić prześwietlenie płuc. Stąd od razu skierowali nas do szpitala przy Szpitalnej.
Mąż przysłał Teresie przez telefon zdjęcie z tablicą nazwy oddziału, na który trafili.
– Tłumaczyłam sobie, że wysłali ich na onkologię, bo chcą wykluczyć nowotwór – mówi Teresa. – Odwiozłam młodszego syna do rodziców i pojechałam do szpitala. Od razu powiedzieli, że nie mamy mieć złudzeń, że to nowotwór tylko nie wiadomo jaki. Musieli zrobić biopsję.
Szok, nikt nie jest gotowy na taką informację. Hubert twierdzi, że go zamurowało. Teresa nie pamięta o czym wtedy myślała.
– Byłam skupiona na Tymku – zaznacza. – Syn wcześniej nie był hospitalizowany. Przerażony przykleił się do mnie i płakał. Pobierali mu krew, wkładali wenflon, to bolało.
Zastanawiali się, czy czegoś wcześniej nie przeoczyli, czy były jakieś symptomy. Może Tymek był częściej zmęczony, ale przecież trenował piłkę, chodził na basen, nie rozstawał się z rowerem. Tym tłumaczyli sobie jego osłabienie. Z pewnością bardziej się denerwował. Jakieś drobiazgi, szczegóły wyprowadzały go z równowagi. Ale przecież tamtej zimy nawet mniej chorował. Dlatego doznali wstrząsu, gdy usłyszeli diagnozę, która brzmiała, jak wyrok – neuroblastoma.
Neuroblastoma to bardzo rzadki nowotwór układu współczulnego. Atakuje najczęściej noworodki, dzieci do pierwszego roku życia. Jest bardzo złośliwy i bardzo agresywny. Syn ma chorobę czwartego stopnia, w takim przypadku leczenie jest mocniejsze
– tłumaczy Teresa Bajer, mama Tymka.
Tymek miał 9-centymetrowy guz w klatce piersiowej, przerzuty do węzłów chłonnych, jamy brzusznej, nacieki na kościach, później także na szyi pojawił się guzek wielkości agrestu.
– Po pierwszych zabiegach strasznie cierpiał, musiał być na morfinie. Mówiono nam, że powodem może być guz, pewnie uciskał serce i inne narządy. W tym samym czasie co przeprowadzono biopsję guza założono mu port, miał trepanobiopsję i drenaż – wylicza Teresa.
W tamtym okresie rodzice funkcjonowali niczym zaprogramowane maszyny. Hubert spał w szpitalu, na materacu pod łóżkiem Tymka, bo personel musiał mieć dojście do małych pacjentów, do kroplówek, aparatury. Teresa wstawała o godz. 5, około 6. odwoziła młodszego syna do mamy. Jechała do szpitala, by zmienić męża, który szedł do pracy. Po pracy Hubert wracał do domu, przebierał się, coś zjadł i przyjeżdżał do szpitala. Teresa wracała do domu wieczorem po drodze odbierając od mamy Oliwiera. Kładła młodszego syna spać.
– Nie pamiętam drogi ze szpitala do domu w pierwszym tygodniu. Jechałam i płakałam – przyznaje Teresa. – Nie mogłam płakać przy Tymku, ani młodszym synu. Od razu trzeba było wziąć się w garść. Musimy być silni.
Pan profesor mnie wyleczy
Najpierw Tymek musiał przejść osiem cyklów chemii, by guz się zmniejszył i można było go wyciąć. – Nie było nawet źle, nie wymiotował, apetyt się zmniejszył, później włosy wypadły – mówi Hubert. – Niestety, po szóstym cyklu nerki stanęły, musiał być dializowany.
Pod koniec czerwca Tymek ma ponad 2 kg wody w organizmie. Jego mama zamieszcza na Facebooku wpis, informując tych, którzy wspierają syna:
Nerki siadają, zbiera się płyn w jamie brzusznej i opłucnej, stan zapalny na płucach, morfologia wciąż kiepska, czeka nas kolejne przetaczanie krwi i płytek, nieprędko wrócimy do domu
– Najpierw lekarze rozważali założenie drenażu lub odciągnięcie wody igłą, ale chirurdzy powiedzieli, że nie podejmą się tego, bo jest za duże ryzyko. Tymek krwawił, nie jadł, wciąż wymiotował. Lekarz powiedział, że jest bardzo źle, że syn jest na granicy OIOM-u – wspomina Teresa. – W końcu założyli cewnik do dializ i pozbyli się wody. Trochę to trwało, ale udało się. Po wszystkim pani ordynator powiedziała, że musi mieć dużą wolę walki, jeśli z tego wyszedł.
6 września 2017 r. Tymek trafia na oddział chirurgiczny Szpitala Specjalistycznego im. Marciniaka we Wrocławiu. Następnego dnia o godz. 9 rozpoczyna się operacja usunięcia guza. – Tymek cieszył się z tego. Dzień wcześniej powiedział mi: „Mama, a ty wiesz, że pan profesor mnie wyleczy” – opowiada Teresa. – Na salę operacyjną jechał bez „głupiego jasia”, nie bał się, szłam obok, przytulił się, dał buziaczka.
Operacja się powiodła. Wraz z guzem lekarze wycięli też powiększone węzły w jamie brzusznej. 6 listopada Tymek rozpoczął sześciodniową megachemioterapię przed przeszczepem komórek macierzystych. Trzymał się dobrze aż do 19 listopada, gdy pojawił się stan zapalny jamy ustnej, a później zapalenie układu moczowego. Zostaje podłączony na stałe do morfiny, bo ból jest nie do wytrzymania. Pod koniec miesiąca morfina zostaje odstawiona.
W połowie grudnia Tymek wychodzi ze szpitala, wraca tutaj nieco później na badania, ale święta Bożego Narodzenia spędza w domu. Przed nim jeszcze radioterapia oraz immunoterapia przeciwciałami anty-GD2.
Pomimo systematycznego postępu we współczesnej medycynie, w tym znaczących osiągnięciach onkologii dziecięcej, nadal mamy duże problemy z tym nowotworem i dlatego chcemy poprawić wyniki jego leczenia. Jednym z elementów leczenia, które temu służą, jest immunoterapia przeciwciałami anty-GD2. W przypadku nowotworu o najwyższym stopniu zaawansowania, a taki ma Tymek, zwiększa ona o kilkanaście procent szanse na wyleczenie
- mówi prof. Jacek Wachowiak, kierownik Kliniki Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu.
W tym tygodniu mama pojechała z Tymkiem do szpitala przy Szpitalnej na badania. – Czekamy na wyznaczenie terminu radioterapii, która będzie prowadzona w Poznaniu – mówi Teresa. – Na immunoterapię musimy pojechać do Krakowa. NFZ jej nie finansuje. Trzeba ją przeprowadzić najpóźniej po 120 dniach od momentu przeszczepu komórek macierzystych. Przy czwartym stopniu nowotwór często nawraca. Immunoterapia ma zapobiec wznowie. Jest zwieńczeniem leczenia, postawieniem kropki nad „i”.
Niestety, kosztuje fortunę – 201 tys. euro. Teresa jest na „przymusowym” wychowawczym. Z jednej pensji Huberta rodzina jakość daje radę się utrzymać. Jednak koszt terapii w Krakowie przekracza możliwości finansowe młodego małżeństwa i jego rodziny. – Ale nie jesteśmy sami. Wspierają nas
znajomi i nieznajomi, odzew środowiska lokalnego jest olbrzymi – podkreśla Teresa. – Wszystkim jesteśmy bardzo wdzięczni.
Gdy Tymek dzielnie znosił pobyty w szpitalu, chemie, operacje, przeszczep, całe mnóstwo ludzi zaangażowało się w zbieranie pieniędzy na zaplanowaną immunoterapię w Krakowie. Zbiórka trwa na stronie
siepomaga.pl/ratujemytymka. – Sąsiadka z góry prowadzi licytacje na FB – mówi Hubert.
Otwierają serca i licytują
Katarzyna Woźniak nie znała rodziny Bajerów, choć mieszkają w tej samej klatce schodowej. Gdy dowiedziała się, że chłopiec jest chory, postanowiła działać.
– W lipcu ubiegłego roku założyłam grupę na FB, by prowadzić aukcje wśród swoich znajomych i zbierać pieniądze na leczenie Tymka – opowiada pani Kasia. – I zaczęło to się rozrastać, znajomi zapraszali swoich znajomych, a oni kolejnych. Mam wrażenie, że cała Polska jest z nami. Dziennie do grupy wpuszczamy po kilkaset osób. W życiu nie spodziewałam się, że będzie taki odzew.
Wylicytowane przedmioty wysłane są do podkarpackich miejscowości, pod Warszawę czy wschodnią granicę. – Po sobotniej akcji musieliśmy wstrzymać publikowanie licytacji, by nad wszystkim zapanować, tyle tego było – twierdzi Katarzyna i dodaje, że grupę od strony technicznej obsługują łącznie z nią już cztery osoby. W piątek aukcje ruszają na nowo, będą dwudniowe.
Na licytacje wystawiane są tablety, perfumy, suknie ślubne, pluszaki, złota i srebrna biżuteria, ręcznie zdobione pierniczki, nowe botki, płyty, pianino, sukienki, masaże, nowe zestawy Lego, torty, koszulka z autografami kadry skoczków narciarskich, obrazy. – Jedna pani zrobiła z wełny niewielką owieczkę. Poszła za 460 zł – mówi Katarzyna. – Tutaj nie chodzi o to, ile jest wart taki przedmiot, ale by pomóc Tymkowi.
Strażacy z OSP Poznań-Głuszyna wystawili na licytację zwiedzanie remizy oraz przejażdżkę nowym samochodem ratowniczo-gaśniczym. Wygrać mogły aż trzy osoby. Zażartą walkę toczyły panie. Dwie wylicytowały za 360 zł, a jedna za 370 zł. Ta ostatnia, pani Ola, pieniądze wpłaciła, ale oddała swoje miejsce do kolejnej licytacji.
Katarzyna zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz – zaangażowanie społeczności koziegłowskiej. – Wzruszających momentów nie brakuje – twierdzi Katarzyna. – Na ulicy podchodzą ludzie i wciskają 20 zł do kieszeni, prosząc, by wpłacić na konto Tymka. Do baru, gdzie pracuje babcia Tymka, przyszedł mężczyzna. Przyniósł 50 zł, które wygrał w „Zdrapce”. Tylko w ten sposób możemy odciążyć rodziców, którzy teraz powinni skupić się na dzieciach.
Ludzie pomagają na różne sposoby. W Koziegłowach pod hasłem „Gramy dla Tymka” odbył się turniej koszykówki „Zarzycki Cup” oraz festyn. W niektórych sklepach stały puszki, gdzie można było wrzucać pieniądze. 6 stycznia w kościele w Owińskach podczas koncertu noworocznego zbierano pieniądze dla Tymka, a tydzień później po mszy zbiórka była prowadzona razem z kibicami Lecha. Mieszkańcy wsi, w której mieszka chłopiec, przygotowują kolejne wydarzenie. 3 marca w Centrum Kultury i Rekreacji ma odbyć się koncert „Sąsiedzi sąsiadowi”.
– Jestem pewna, że wymaganą kwotę uzbieramy i to nawet przed czasem – uważa Katarzyna. – Liczymy, że te pieniądze spowodują, że Tymek wyzdrowieje.
Ta pomoc niesiona najczęściej przez ludzi zupełnie obcych daje rodzinie Bajerów ogromną siłę. A tej bardzo potrzebują dla Tymka, ale i Oliwiera. – Początki były kiepskie, teraz jest lepiej. Jak Tymek po raz pierwszy został w szpitalu, to młodszy syn ciągle płakał – wspomina Teresa. – Nas praktycznie nie widział, był z dziadkami. Gdy słyszy, że brat musi iść do szpitala, to protestuje. Mówi „Tymek nie, zdrowy jest”, ale wie, że brat musi. Nie możemy skupić się tylko na jednym synu, obu jednakowo mocno kochamy. Jeden i drugi potrzebuje naszej uwagi.
Zmienił się również Tymek. – Rok temu, to było inne dziecko – twierdzi Teresa. – Wydoroślał, spoważniał, nie jest dziecinny. Dopytuje, jakie ma podawane leki, na co są.
Teresa i Hubert nie mają wielkich oczekiwań od życia. Marzy im się, aby nie musieli pilnować, nie musieli się martwić, że syna ponownie zaatakuje nowotwór. Wiedzą, że to nie jest możliwe, bo Tymek już do końca życia będzie badany, obserwowany.
Zdają sobie sprawę, że megachemioterapia, która niedawno przeszedł, za kilka lat może skutkować kłopotami z sercem, chorobami przewlekłymi. Jednak tęsknią za zwykłą, szarą codziennością.
– Myślę, że ciężko będzie wrócić do tego co było wcześniej. Już nic nie będzie takie samo – uważa Teresa, a Hubert dodaje: – Nie wiemy, jak to będzie wyglądało. Mówią, że po pięciu latach, gdy nie ma wznowy, to człowiek wyzdrowiał. U Zuzi, która leżała z nami na oddziale, białaczka wróciła po 12 latach.
Jak pomóc Tymkowi?
Immunoterapia przeciwciałami anty-GD2 zwiększa szanse Tymka na wyleczenie. Tymek powinien ją podjąć najpóźniej w marcu. Państwo jednak nie refunduje tego leczenia. Kosztuje ono prawie milion złotych. Zbiórka pieniędzy dla Tymka prowadzona jest na stronie
siepomaga.pl/ratujemytymka
Na Facebooku jest grupa „Otwórzmy serca – licytacja na rzecz Tymka”, pieniądze uzyskane z licytacji wpłacane są również na wspomniane konto na siepomaga.pl. Na Facebooku na profilu „Tymek walczy z neuroblastomą” można znaleźć aktualne wydarzenia z życia Tymka czy informacje o akcjach prowadzonych na jego rzecz