Nie pojmuję żarliwych wyznawców PiS [rozmowa]
Rozmowa z Heleną Kopycińską, działaczką społeczną, koordynatorką Komitetu Obrony Demokracji w Grudziądzu, o tym, dlaczego milczenie jest groźne.
- W stanie wojennym zatrzymano panią pod zarzutem kolportowania ulotek, więc na własnej skórze doświadczyła pani, czym jest opresyjna władza. Dlaczego pani występuje przeciwko obecnej władzy?
- Bo to jest ten sam zaduch. Mam wrażenie, że nastąpił powrót do przeszłości.
- Jak to? Jest 35 lat później.
- A skąd! Boję się, że się cofamy, wraca strach tamtych dni. Ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z Solidarnością, stali się liderami nowej, PiS-owskiej Polski. To jest nie do pomyślenia i musimy się przed tym bronić.
- Co najbardziej pani przeszkadza?
- Grzebanie przy Trybunale Konstytucyjnym, co w konsekwencji ma doprowadzić do zmiany konstytucji, aby obecny rząd mógł robić, co jest dla niego wygodne, urabiać Polaków na swoją modłę. Zawłaszczanie mediów i umysłów młodych ludzi poprzez zmienianie podstawy programowej w szkole. Ale przede wszystkim ta okropna atmosfera pułapki, w jakiej znaleźli się ludzie, którzy cenią samodzielne myślenie, którzy angażują się nie dla władzy, ale dla tworzenia wspólnoty.
- Co pani proponuje w tej sytuacji?
- Uważam, że w ramach oporu należy się zradykalizować. Planujemy więcej protestów w formie blokady biur PiS-owskich, a nawet blokowanie Sejmu w trakcie uchwalania jakiejś kolejnej paskudnej ustawy. Jeśli tego nie zrobimy, pan z Żoliborza zawłaszczy całą Polskę i będzie opowiadał kłamstwa, które część Polski przyjmuje za prawdę, i to jest niebezpieczne.
- Boi się pani?
- Mam 68 lat, czego mogę się bać? Że mi zabiorą te 1 zł 36 groszy, które dołożyli mi do emerytury? Boję się bardziej o ludzi, o moich przyjaciół z pierwszej Solidarności, którzy stali się żarliwymi wyznawcami PiS. Nie pojmuję, jak to się stało, że uwierzyli w to, że Jarosław Kaczyński zmieni Polskę na lepszą. Gdyby to była prawda, nie mielibyśmy takiej walki plemiennej, jaka się dokonuje na naszych oczach. W głowie mi się nie mieści, że ludzie, którzy kiedyś narażali życie i zdrowie, nie są oburzeni, że PiS doprowadziło do uchwalenia nowej ustawy o demonstracjach. A przecież ta ustawa uniemożliwi wiele protestów, które nie będą się mogły odbywać np. w okolicy miesięcznicy smoleńskiej czy zgromadzenia kościelnego.
- Jak pani myśli, dlaczego pani dawni koledzy z Solidarności uwierzyli Jarosławowi Kaczyńskiemu? Czym ich przekonał?
- Nie mam pojęcia. To nie są ludzie pobierający 500 zł, więc na pewno nie pieniędzmi.
- Widziałam, jak ludzie, którzy są zwolennikami teorii, że poprzednie władze zniszczyły państwo, skandują imię prezesa Kaczyńskiego i tłumaczą dziennikarzom, że przez rząd Tuska rozpadło się ich małżeństwo, bo Tusk doprowadził do zwolnień z pracy urzędników. A wtedy rodzinie bieda zajrzała do oczu i żona odeszła od męża. Teraz ten mąż jest sympatykiem PiS i wielkiej zmiany Polski na dumną i bogatą. Właściwie nie widzi problemu w swojej postawie, ale szuka wrogów na zewnątrz. A przecież pracę można stracić i teraz, i wtedy, ale to chyba nie wina polityka, że rozpada się małżeństwo?
- Takich ludzi jest więcej. Nie wyszły im biznesy, coś się w życiu nie udało i szukają winnych w układach politycznych, innych ludziach, tylko nie w sobie, bo tak jest wygodnie, nie trzeba przejmować odpowiedzialności za swoje życie. Takie myślenie jest niedojrzałe, ale to właśnie na takich ludziach żerują politycy pokroju Kaczyńskiego czy Trumpa.
- Jak można to zmienić?
- Przede wszystkim poprzez edukację. Zajmie nam ona jednak kilka pokoleń, bo społeczeństwo obywatelskie nie jest w Polsce wielką siłą. I nie milczeć, działać.