To nie jest zabawa w Wikinga. To raczej styl życia. Nie czuję, że się przebieram za wojownika, traktuję to już jako mój normalny strój. Czuję się w nim nawet lepiej, niż w tym współczesnym - mówi Marek Mansz, jeden z Drengów znad Górnej Odry, stowarzyszenia, dzięki któremu pod Oborą powstaje średniowieczna osada. Nam wojownik z Raciborza opowiedział, jak człowiek w XXI wieku staje się Wikingiem.
Zastanawiasz się, jak byś się czuł jako wojownik
- To wszystko zaczyna się od czytania książek o tematyce średniowiecznej, oglądania takich filmów albo grania w gry komputerowe, których fabuła umiejscowiona jest w tamtych realiach. Czytasz i w pewnym momencie zastanawiasz się, jak bym to ja się czuł, jako wojownik. I w końcu stajesz się nim - mówi Marek Mansz, który wojownikiem został 10 lat temu. Pomógł między innymi Mel Gibson, a raczej jego rola w filmie "Braveheart".
- Mel rozbudził naszą wyobraźnię, w czasach gimnazjum odkryliśmy grupę odtwórców, która działała w Raciborzu. Tak zaczęła się ta przygoda - mówi Mansz.
Tłumaczy, że niektórzy traktują uczestnictwo w grupach odtwórczych jako rozrywkę w wolnym czasie. Dla innych to sposób na rozładowanie energii, którą mogą uwolnić podczas bitew i treningów. Są też tacy, dla których bycie wojownikiem staje się pasją, która determinuje życie.
- Wciągnąłem w to moją rodzinę. Moja żona Ewelina jeździ ze mną na wszystkie festiwale, tak samo moją 1,5-roczna córka Ola. Nie miała roczku, gdy była z nami na Wyspie Wolin na Festiwalu Słowian i Wikingów - wspomina Marek Mansz.
W Polsce jest wielu rycerzy
Współczesny Wiking musi jednak rzucić czasem miecz, ubrać... garnitur.
- To jest moje niespełnione marzenie, by związać pasję z pracą zarobkową. Może kiedyś się uda. Dziś jednak staję się wikingiem dopiero po godzinach. Co drugi weekend ubieramy stroje i jedziemy na jakąś imprezę. Jest ich naprawdę wiele. Nie tylko w Polsce, ale i Czechach, Słowacji. Byliśmy też w Norwegii. Spotykamy się regularnie z zaprzyjaźnionymi drużynami, z którymi robimy wspólne manewry, treningi. Dzielimy się wówczas na przykład na wrogie armie i jedni zdobywają gród, a inni go bronią. Póki co, to nieduże imprezy, spotkania międzydrużynowe. Sezon dopiero zacznie się na przełomie kwietnia i maja. Odtąd praktycznie co tydzień coś będzie się działo. W Polsce jest mnóstwo rycerzy, Wikingów i innych odtwórców. Od 2000 roku zaczął się olbrzymi boom na odtwórstwo średniowiecza, ale także i II wojny światowej, XVI albo XVII wieku - mówi Marek Mansz i dodaje, że po przemianach lat 90. w Polsce ludzie w końcu zaczęli żyć po swojemu, realizować pasje.
Podczas bitwy miecz nie może pęknąć
- A może chodzi o pieniądze? W końcu nas stać? Bycie Wikingiem to droga pasja? - Jeżeli ktoś ma czas i chęci, to sam jest w stanie uszyć sobie strój i przygotować pancerz. Na zasadzie prób i błędów - może pierwsza tunika nie wyjdzie, ale kolejne będą lepsze. Być może hafty, wykończenia są już sprawą trudniejszą, trzeba mieć do tego talent, ale podstawowy strój, a nawet wydawałoby się trudny do wykonania pancerz, każdy jest w stanie zrobić sam - przekonuje nas Marek Mansz.
Tłumaczy, że jeśli chodzi zaś o miecze i topory, to lepiej oddać to profesjonalistom. - Podczas bitwy miecz nie może pęknąć albo się wygiąć.
Porządne miecze wykonują w Polsce wykwalifikowani rzemieślnicy, którzy zgłębili tajniki tej sztuki.
Miecz musi być solidny, bo wojownicy walczą naprawdę. Zdarzają się kontuzje.
- Bywałem posiniaczony, nie raz wracałem z pola bitwy z jakimś rozcięciem. To jest rodzaj sportu i jak w każdym sporcie zdarzają się kontuzje. Ale nie jest to aż tak niebezpieczne, wystarczy przestrzegać zasad, mieć odpowiednie ochraniacze - mówi Mansz.
Mieszko I też był Wikingiem?
Dlaczego został wikingiem a nie np. Słowianem?
- Jak zakładaliśmy "Drengów", większość z nas odtwarzała Wikingów . Zresztą jak pokazują współczesne badania to były bratnie kultury. Na terenie Polski znaleziono wiele pamiątek po nich. Są podejrzenia, że Mieszko I miał korzenie skandynawskie. Archeolodzy odkryli groby z początków państwa Piastów, gdzie ułożenie ciał wskazywało na kulturę skandynawską. Wygląda na to, że Wikingowie odegrali tu swoją rolę - zauważa Marek Mansz. - Nazwę "Drengowie" wymyślił Przemysław Śnieżek, który z nami zaczynał, ale wyjechał. Została wzięta ze staroskandynawskiego. "Dreng" to towarzysz broni, młody wojownik - tłumaczy Mansz. A "Górna Odra" - wiadomo - stąd jesteśmy. A kto wie - Odra to duża rzeka, mogli tu dopłynąć - zastanawia się wojownik z Raciborza.
Każdy może być Drengiem
Każdy może być taki jak on. Mimo XXI wieku, facebooka i smartfonów w każdej kieszeni, każdy może zostać wojownikiem - Drengiem znad Górnej Odry.
- Nie jesteśmy zamkniętą grupą, jedynym kryterium jest wiek. Od 16 roku życia można przychodzić na nasze spotkania, a od 18 roku życia wyjeżdżać na wyprawy poza miasto - mówi Mansz, zapraszając tych, których kusi średniowieczna przygoda. Drengowie spotykają się co piątek w Gimnazjum nr 3 w Raciborzu, o godzinie 17. W przyszłości raciborscy wojownicy z pewnością będą spotykać się w osadzie, która powstaje pod Arboretum Bramy Morawskiej. Od zeszłego roku jest już tam brama z palisadą, a miasto będzie w przyszłości starało się zdobyć unijne dofinansowanie na rozbudowę całej osady średniowiecznej.
- Marek, a powiedz, czy wy z żoną jeździcie jeszcze na takie normalne wakacje - wiesz plaża, morze, kukurydza, gofry z bitą śmietaną - dopytujemy.
Odpowiada nam z uśmiechem,
- W tym roku jedziemy na Festiwal Słowian i Wikingów na Wyspie Wolin. Ale pojedziemy trzy dni wcześniej, żeby pobyczyć się na plaży, zanim zacznie się "bitwa" - śmieje się Marek Mansz.
ZDJĘCIA: Na pierwszym Marek Mansz, a na dwóch kolejnych Drengowie znad Górnej Odry. Reszta to archiwalne fotografie Bolesława Stachowa, fotografika z Raciborza, z turnieju rycerskiego w Raciborzu z 2001 roku.
- To był sierpień 2001 roku. Na "Turniej o miecz Mieszka Plątonogiego zjechało rycerstwo z Opola, Wrocławia i całego Śląska. Z Oławy w kiltach przybyli Szkoci. Impreza była biletowana, a zgromadziła kilka tysięcy osób - wspominał nam kiedyś Roman Paszke, jeden z autorów turnieju rycerskiego sprzed lat. Niestety mimo olbrzymich chęci, organizatorzy nie dostali już potem "zielonego światła" na organizację imprezy z takim rozmachem.
A szkoda, bo pierwszy turniej (nie licząc inscenizacji związanych z przemarszem króla Jana III Sobieskiego) odbił się echem w całej Polsce i miał niepowtarzalny klimat. Wszystkie pojedynki wojów odbywały się w niezwykłej scenerii Zamku Piastowskiego, który wówczas naprawdę przypominał średniowieczną warownię.