Nie rozmawiamy o pieniądzach, bo są powodem ataków na nas
Dlaczego nie udało się nam zebrać informacji o dochodach księży, powody niechęci do mediów świeckich i wydatki duchownych stara się wyjaśnić o. dr Mirosław Piątkowski, były ekonom w klasztorze misjonarzy werbistów w Chludowie.
O pieniądzach lubimy mówić, ale cudzych. Bardzo opornie mówimy o tym, ile sami zarabiamy. Duchowni chyba w tej dziedzinie przewodzą. Zwłaszcza polscy duchowni. Skąd się bierze ta niechęć i po co? Nie lepiej otwarcie i śmiało podać do publicznej wiadomości, jak inne branże, te kwoty i zamknąć usta wszystkim krytykom strategi finansowej Kościoła?
Proszę sobie wyobrazić, że nie. Po pierwsze dlatego, że sformułowanie „zarabiać” w powszechnym rozumieniu tego słowa dotyczy niewielkiej części duchownych, którzy pracują na etatach i mają pensje. Po drugie - funkcjonujemy w przestrzeni publicznej, w której do głosu dochodzi i staje się coraz bardziej liczna grupa już nie tyle świecka, co antyklerykalna i jej nastroje się radykalizują. Skrupulatnie rejestrują zresztą to zjawisko właśnie bardzo liczne media świeckie, które - mówiąc delikatnie – nie do końca obiektywnie przedstawiają sprawy finansów Kościoła, więc i mówić z nimi na ten temat wielu z nas nie chce. Ale to temat na inną rozmowę...
Dlaczego? Wyjaśnijmy od razu: co Ojciec, osoba prywatna, nie przemawiająca wprawdzie w imieniu Kościoła polskiego, ale reprezentująca stan duchowny, a przez to i pewnie poglądy licznych księży, ma do zarzucenia mediom świeckim w kwestii podejmowania problematyki finansów Kościoła.
Prosta sprawa: proszę sprawdzić, kiedy ostatni raz media pisały o tym, że Kościół odzyskał utracone w PRL dobra i na jaką wartość, a kiedy ile przeznaczył na działalność charytatywną – szpitale, domy dla osób upośledzonych, którymi nikt się nie chce zajmować, ile wysłał na pomoc głodującym, ofiarom katastrof i wojen? O zwykłej pomocy ubogim i chorym tego świata już nie wspominam… Choć chętnie przypomnę działalność naszego krajana o. Mariana Żelazka z Palędzia, który całe życie kapłańskie poświecił na opiekę nad trędowatymi w Indiach, zbudował im miasteczko, szkołę i szpital i nie dostał na to od państwa ani grosza. A przecież nie ukradł i w totka nie wygrał.
Nic prostszego – wystarczy odrobinę chęci i czasu, czyli poinformować media o wielkości i częstotliwości tej pomocy. Tak robią wszyscy. Daję głowę, że o tym napiszemy.
I tu mamy pierwszą przyczynę nieporozumienia, o której zlaicyzowany świat albo nie wie albo ją lekceważy, albo przypisuje nam niecne intencje, a dla nas jest albo przynajmniej powinna być fundamentalną zasadą: jesteśmy wierni nakazowi Jezusa, który mówił: „niech nie wie prawica, co czyni lewica”, czyli w wielkim skrócie: nie chwal się tym, że pomagasz, bo taka pomoc jest guzik warta, jest nieszczera.
Rozumiem intencje, ale nie rozumiem pretensji. To jak mamy pisać o Waszej ogromnej aktywności charytatywnej, jak nie chcecie nas o niej poinformować?
Wystarczy spytać. Pytani – odpowiemy.
Trochę błędne koło, ale duchowni generalnie niechętnie z nami rozmawiają, a o własnych pieniądzach to już szczególnie.
Nie do końca, bo z panią przecież rozmawiam. Więc wracając do pierwszego pytania, przyczyn unikania tematu o tym, co i ile mamy to naturalna obrona przed utratą zasobów, którymi dysponujemy, a które umożliwiają nam realizację nakazu Jezusa: Idźcie i nauczajcie. Dobra i miłości. Kto nam zagwarantuje, że w Polsce nie nastanie wroga duchownym władza i nie ustanowi prawa, które pozwoli skonfiskować Kościołowi, zresztą nie tylko katolickiemu, to, co ma – budynki, ziemie, w których posiadanie wszedł uczciwie – otrzymał na realizację celów kultowych, religijnych i misyjnych od ludzi religijnych? Jedna taka władza już była. I też nie tylko w Polsce. Do dziś Kościół katolicki usiłuje odzyskać święte przecież prawo własności, które - zdaniem jego oponentów – przysługuje wszystkim tylko nie duchownym. Stąd – moim zdaniem – także wielka nieufność co do intencji pytań o nasz stan posiadania. Obawiamy się także ataków inspirowanych przez środowiska antyklerykalne, ale też ataków ludzi nierozumiejących istoty życia i działalności duchownych.
No ale Jezus powiedział, że macie wziąć płaszcz, kij i sandały na realizację misji ewangelizacyjnej, a nie samochody, pałace i ciuchy od Versacego albo kosmetyki Diora.
Powoli – po pierwsze przeważająca większość kapłanów zna te marki wyłącznie z mediów, a nie obecności na własnym ciele. Choć wiadomo, że jest też ta mniejszość - jak w każdej grupie społecznej - która ostentacyjnie lekceważy ten nakaz Jezusa, ale też nie należy poprzez jej pryzmat patrzeć i oceniać cały stan duchowny. Po drugie - nie zapominajmy o realiach historycznych i geograficznych tego nakazu Jezusa. Trudno w Polsce XXI wieku czy innym kraju świata dosłownie potraktować Jego słowa. Sam byłem na misjach w Argentynie i wiem, że bez samochodu żadną miarą nie dotarłbym do ludzi, którzy potrzebowali pomocy – nie tylko słowa Bożego, ale chleba, lekarstw czy ubrań, a także oświaty. Dokładnie to samo dzieje się w Polsce – żaden ksiądz tylko za to, że jest księdzem i sprawuje kapłańskie obowiązki i niesie pomoc nie dostaje pensji od nikogo, a już na pewno nie od państwa. To wszystko – podkreślam, że mówię o sprawach związanych z kultem – to są ofiary wiernych. Mniejsze lub większe i stąd różne „pensje”, jak pani chce to nazywać, księży – mówi się o biednych i bogatych parafiach, biednych i bogatych zakonach, które występują dokładnie tak jak rozkłada się sfera bogactwa i biedy w kraju.
To skąd te afery o wymuszanie wysokich opłat za udzielanie sakramentów, co od samego początku swego pontyfikatu ostro krytykował Franciszek?
Patrz wyżej – niechlubne wyjątki potwierdzają chlubną regułę. W Polsce na ogół nie mamy cennika na udzielane sakramenty czy sprawowane intencje i są to wpływy nieregularne – trudno więc oszacować stałe dochody, skoro nie da się zaplanować np. wpływów z pogrzebów. To logiczne. Ale ksiądz nie może zawsze i wszystkiego robić za darmo, bo z pieniędzy z tzw. tacy musi część oddać do kurii i na wiele funkcjonujących przy niej lub utrzymywanych przez nią instytucji, które z kolei są pracodawcami dla wielu świeckich, a ci i ich rodziny nie żywią się manną z nieba. To są naprawdę ogromne wydatki. Innym źródłem dochodów są ofiary dobrodziejów, dzięki którym utrzymujemy się my sami i nasze misje w świecie. Dla nich ważne są wartości chrześcijańskie i rozumieją potrzebę wspomagania najczęściej finansowego ich realizacji i prawie zawsze chcą pozostać anonimowi. Cóż – i nam manna z nieba nie spada, my też jemy, ubieramy się, dbamy o higienę, chorujemy, mamy rodzeństwo, obowiązki wobec starzejących się rodziców i innych krewnych. Często bez ich pomocy nie dalibyśmy rady. Z samych składek - bardzo różnych - na tacę czy z udzielania sakramentów nie utrzyma się kościoła, plebanii i nie zafunduje parafianom ogniska, parafiady czy dzieciom z mniej zamożnych rodzin wakacyjnego odpoczynku.
No a Fundusz Kościelny i to w setkach milionów to na co idzie? W latach 2016-2018 ma to być 510 mln złotych.
Te pieniądze od państwa są przeznaczone dla wszystkich Kościołów i związków wyznaniowych, a nie tylko Kościoła katolickiego, choć prawdą jest, że my mając najwięcej wiernych, dostajemy największą część. Na co one idą, może każdy przeczytać w biuletynach informacji publicznych – u nas są m.in. przeznaczone na składki emerytalne, rentowe i wypadkowe czy zdrowotne księży – od seminarzystów po emerytów. No a po trzecie - duchowni to też obywatele tego kraju, mają być dyskryminowani ze względu na światopogląd? Oni i ludzie wyznający tę samą religię. Bo dofinansowanie szkół, uczelni czy przeróżnych ośrodków pomocy społecznej, imprez charytatywnych, przedsięwzięć z inicjatywy duchownych, do których oni trafiają, dotyczy także obywateli tego państwa. Więc trudno się dziwić, że ono współfinansuje szkoły, przedszkola czy opłaca katechetów.
Na koniec ponownie zapytam: powie mi Ojciec, ile jako zakonnik, zarabia miesięcznie?
Odpowiem jeszcze raz: nie jestem nigdzie zatrudniony, więc nie zarabiam, a otrzymuję ofiarę za sprawowanie niektórych sakramentów lub głoszenie kazań czy konferencji, bądź na cele duszpasterskie czy misyjne. Jeśli ktoś daje na ofiarę księdzu lub siostrom, to wie, ile daje. Czy wrzucając pieniądze do koszyka w niedzielę czy składając ofiarę z prośbą o modlitwę we mszy św. to może sobie wyliczyć. Co do zarobków - pensji katechetów i kapelanów można to sprawdzić po stawkach w instytucjach, gdzie są zatrudniani księża lub siostry. W zgromadzeniu księży werbistów co miesiąc rozliczam się z przełożonym domu, w którym mieszkam, z moich przychodów i rozchodów. Bo nasz dom też trzeba utrzymać, konserwować, opłacić ogrodnika czy panią kucharkę: a to z pieniędzy, które dostaniemy ze składek podczas rekolekcji, przeróżnych konferencji, świąt czy innych wydarzeń o charakterze religijnym. Czasem ktoś da na paliwo albo mniej weźmie za naprawę czegoś albo zapyta, w czym może pomóc i to robi lub coś kupuje. Nikt nie daje mi na prezent dla mamy czy z okazji komunii świętej chrześnicy. Kiedy napiszę książkę, szukam sponsora, który dofinansuje jej wydanie. Ludzie wierzący rozumieją, że księża też ludzie mają potrzeby, jak powiedział Pan Jezus: że wart robotnik swojej zapłaty.