Nie sądzę, by dzisiaj ktokolwiek mógł mną rządzić tak jak kiedyś
Co u Pani słychać? Rozmowa z Kayah.
W tym roku mija niespełna dwadzieścia lat od wydania słynnego albumu, który nagrała Pani z Goranem Bregoviciem. Co sprawiło, że postanowiła Pani znów wrócić do tego materiału i przypomnieć go na koncertach?
Kiedy w zeszłym roku miałam gościnny występ na koncercie Gorana w Warszawie, entuzjastyczna reakcja publiczności uświadomiła mi, jak ważna jest to płyta dla wielu. Gro publiczności na tym koncercie było w wieku tej płyty, a śpiewali ze mną każde słowo. Oni nie mieli szansy wcześniej usłyszeć tych piosenek na żywo.
I właśnie to było głównym bodźcem, dzięki któremu narodził się pomysłu na tę trasę koncertową. Z szacunku dla naszych odbiorców postanowiliśmy znów zjednoczyć siły. Przygotowaliśmy 7 koncertów. Ten w Warszawie sprzedała się 5 miesięcy przed koncertem. Więc organizatorzy dołożyli jeszcze jeden występ w stolicy, który też od razu się sprzedał… Jestem bardzo szczęśliwa, że tylu osobom sprawimy przyjemność naszymi wspólnymi występami.
W 1999 roku była Pani dopiero wschodzącą gwiazdą polskiej piosenki, której sukces przyniósł przebój „Supermenka”. Jak doszło do tego, że to właśnie Pani dostała zaproszenie do nagrania „polskiej” płyty z Bregoviciem?
Już wcześniej płyta „Kamień” umocniła moją pozycję, a na pewno sprawiła, że zyskałam olbrzymie grono fanów, którzy trwają ze mną wiernie do dzisiaj. Przed „Supermenką” dużymi przebojami były „Fleciki” i „Na językach”. To właśnie za tę ostatnią piosenkę odbierałam nagrodę Machinera, mając jednocześnie mały recital na imprezie, na której był także Goran. Być może właśnie to ten występ zadecydował o naszej wspólnej współpracy.
W swych późniejszych wypowiedziach wielokrotnie źle Pani wspominała współpracę z Bregoviciem. Na czym polegały problemy w waszej relacji podczas pracy nad płytą?
Goran nie jest artystą, z którym łatwo się pracuje. Nie jest mu łatwo dzielić z kimś scenę. Potrafi być także bardzo humorzasty. Ale tak artyści nieraz mają. Nasze problemy wynikały głównie z niezakończonych kwestii finansowych, których reprezentująca mnie wytwórnia nie dopilnowała.
Tuż przed rozpoczęciem nagrań urodziła Pani syna - Rocha. Czy ten fakt miał duży wpływ na Pani pracę w studiu?
Nie było łatwo, co chwilę musiałam przerywać nagrywanie i biec do karmienia. A dziecko domagało się tego bardzo często. Praca więc trwała o wiele dłużej, nieraz wybijało mnie to z nastroju, ale wtedy bardzo wiele osób robiło wszystko, aby mi w tym trudnym czasie pomóc.
Wielkim sukcesem były również Pani koncerty z Bregoviciem w Sopocie czy na Służewcu. I tutaj atmosfera między Panią a Goranem była napięta?
W Sopocie lata temu rzeczywiście był zgrzyt, bo Goran niechętnie dzieląc się ze mną sceną, kazał mi siedzieć na krześle obok siebie przez dwie piosenki. Niestety, kiedy wybrzmiało „Prawy do lewego”, usiedzieć już nie mogłam… (śmiech).
Z czasem zwróciła się Pani mocno w stronę muzyki etnicznej - oczywiście nie bałkańskiej, ale jednak o ludowym charakterze. Czy współpraca z Bregoviciem miała duży wpływ na zafascynowanie się Pani World Music?
Raczej uświadomiła mi, że nie ma rzeczy niemożliwych, że marzenia się spełniają i że współpraca z artystami ze świata jest dostępna, wystarczy tego bardzo chcieć, mieć cel i powoli do niego dążyć. Moje kolejne kooperacje z artystami World Music były również wspaniałe, jak duet z Cesarią Evorą, Yasmin Levy, Teofilo Chantre czy ostatnia kooperacja z moim ukochanym artystą z Izraela Idanem Raichelem, z którym stworzyliśmy utwór „Po co”.
Niebawem przed Panią cała trasa koncertowa z Bregoviciem. Obawia się Pani, że znów mogą być zgrzyty?
Już nie jestem zahukaną dziewczynką. Potrafię być stanowcza i znam swoje prawa, umiem ustalać granice. Nie sądzę, by ktokolwiek mógł dziś mną rządzić. Obydwoje jesteśmy o prawie 20 lat starsi. Nie jesteśmy już tymi samymi ludźmi co kiedyś…
A jak śpiewam w moim ostatnim, przez wielu już uznanym za hit tego lata, singlu „Po co” - „Wczorajszych mi nie trzeba łez, i dawnych sporów nie chcę też, nie potrzebuję więcej traum, nie rozdrapuję dawnych ran, bo po co…?”. I właśnie te twierdzenia ostatnio cały czas wcielam w życie.