Nie sądziłam, że nasze akcje będą mieć tak pozytywny oddźwięk.
O działalności zielonogórskiej fundacji Lyada, która świętuje w tym tygodniu 3 urodziny, rozmawiamy z jej prezesem, Iriną Brovko.
Skąd ten pomysł, by stworzyć fundację?
Wszystko zaczęło się dość spontanicznie. Byłam w ciąży i często się śmieję, że to była taka zachcianka. Zaczęłam rozmawiać z innymi ludźmi, chociażby z Beatą Tokarz, Mają Kimnes, Anją Zielińską, Idą O¬cho¬cką, która była w pierwszym składzie zarządu i doszliśmy do wniosku, że taka fundacja jest potrzebna. Dziewczyny bardzo chętnie wsparły inicjatywę. Zdecydowałyśmy, że wiele różnych fajnych akcji możemy zorganizować w ramach fundacji. Tak to się właśnie zrealizowało. Nie spodziewałam się, że to wszystko tak się rozwinie...
Jakie były wasze pierwsze projekty?
Pierwszą taką sporą akcją było „Kolorowe miasto” na deptaku. Ona nawiązywała do wiosny, powtarzamy zresztą te działania co roku. Staraliśmy się wyciągnąć mieszkańców z domów. Chcieliśmy trochę pokolorować miasto, ożywić je. Robimy te akcje po to, by angażować lokalną społeczność. Ta nasza pierwsza akcja miała naprawdę duży odzew. To nas zachęciło do dalszych działań. I tak jakoś ruszyło.
Czym się teraz zajmujecie?
Organizujemy różne warsztaty plastyczne, spotkania edukacyjne. Do tej pory zapraszaliśmy mieszkańców na rowerową grę terenową, na spotkania techklubów, zresztą w tym roku to już trzecia edycja tych spotkań się odbywa.
Co panią najbardziej zaskoczyło, podczas tych trzech lat działalności?
Wszystkie nasze działania, ale i problemy, traktuję bardzo konstruktywnie, nie emocjonalnie. Czasem zaskakuje mnie aktywność młodzieży. Niestety, bardzo ciężko wyciągnąć młodzież z domu. Chociaż mamy dużo młodych, zaprzyjaźnionych wolontariuszy, czy przyjaciół z Młodych Lokalnych, z młodzieżowej rady miasta. To są superludzie i naprawdę ich uwielbiam. Ale wiem, że dużo jest młodzieży w Zielonej Górze, do której nie możemy dotrzeć...
Która działalność fundacji jest pani najbardziej zadowolona, przyniosła pani największą satysfakcję?
Bardzo lubię, jak odbywają się różne projekty i akcje i angażują się w nie wszyscy członkowie naszej grupy. Lubię współpracować z dziewczynami, lubię bardzo tę kreatywność, burzę mózgów i proces twórczy. A jeśli chodzi o projekty, to bardzo lubię przestrzenne akcje. Bardzo mi się podobała zumba na deptaku, bo angażowała wielu mieszkańców. Endorfiny w takich przypadkach aż fruwają w powietrzu. Cieszą mnie też akcje wspólnego malowania, kiedy angażuje się w to sporo ludzi. Najpierw tylko patrzą i robią zdjęcia, a potem przyłączają się do nas. Widać realny efekt tych działań. To motywuje do dalszej pracy.
A jakie są plany fundacji?
Będziemy dalej organizować warsztaty plastyczne, rzemieślnicze dla dorosłych, bo widzimy, że cieszą się one ogromnym zainteresowaniem. Będziemy znów wychodzić do ludzi. Chciałabym znów wyjść na deptak, by angażować mieszkańców naszego miasta. Chcemy też kontynuować projekty prozdrowotne, tak, by uświadamiać zielonogórzan.
A czego życzy pani fundacji z okazji jej trzecich urodzin?
Jeszcze większej liczby wolontariuszy! Ręce do pracy zawsze się przydadzą! (śmiech)