Nie wyobrażam sobie, że na Euro 2016 nie wyjdziemy z grupy
Z reprezentacją Polski jest już od ponad trzydziestu lat. W tym czasie przeżywał największe sukcesy i klęski biało-czerwonych. W rozmowie z „Pomorską” komentator TVP Dariusz Szpakowski wspomina wielkie turnieje i ocenia szanse na Euro 2016.
- Kończy się bardzo udany dla polskiej reprezentacji 2015 rok, ale przyszły, 2016, ma przynieść prawdziwy sukces. Czego możemy oczekiwać od naszych piłkarzy podczas Euro we Francji?
- Sami piłkarze, trener Adam Nawałka i prezes Zbigniew Boniek zbudowali w nas oczekiwania. Mamy prawo wymagać od nich sukcesu, bo dali nam dowody, że są grupą piłkarzy, która naprawdę potrafi grać i wygrywać. Udane eliminacje i dwójka rywali w grupie, którzy są absolutnie w naszym zasięgu, pozwalają podchodzić do mistrzostw z entuzjazmem i oczekiwaniem co najmniej wyjścia z grupy. Nie oszukujmy się, nikt z nas nie wyobraża sobie innego scenariusza.
- Niemcy, Irlandia Północna i Ukraina - grupa marzeń, czy jednak mogliśmy trafić lepiej?
- Mogło być gorzej, ale mogło lepiej. To niewygodni rywale - z Ukrainą ostatni raz wygraliśmy w 2002 roku, z Irlandią Północną - za czasów Pawła Janasa, potem ta sztuka nie udała się choćby Leo Been-hakerowi. To my będziemy pod presją. Kluczowy - moim zdaniem - będzie mecz otwarcia, czyli to, co stało się naszą piętą achillesową. Ostatni raz pierwszy mecz na turnieju Polacy wygrali z Argentyną w 1974 roku. Jeśli przystąpimy do drugiego spotkania z trzema punktami, będziemy w miarę pewni wyjścia z grupy. Będzie również okazja do zagrania bez kalkulacji z Niemcami.
A jaka była grupa marzeń Dariusza Szpakowskiego? Wymyśliłem sobie taką grupę: Portugalia, Szwajcaria, Islandia i my. Graliśmy ze wszystkimi, nie przegraliśmy ani razu. Portugalia to taki zespół z pierwszego koszyka, z którym moglibyśmy pokusić się o zwycięstwo. Bo w meczu z nimi chodzi głównie o wyłączenie z gry Cristiano Ronaldo. Szwajcaria ma teraz super pokolenie, ale uważam, że mieli farta z nami we Wrocławiu. A z Islandią Polacy pokazali coś, czego wcześniej nie widzieliśmy. Mecz zaczyna się od straty gola, tracimy Kubę Błaszczykowskiego, a mimo to odwracamy losy spotkania. To by była fajna grupa, w której realne byłoby nawet zajęcie 1. miejsca.
- Czym kadra Nawałki różni się od poprzednich reprezentacji?
- Na pewno nie mamy reprezentacji, która łatwo się podda. Drużyna ma ogromny potencjał, siłę, wszystko to potwierdzili w eliminacjach. Adam Nawałka zapewnia, że nie popełni błędów poprzedników, związanych z przygotowaniem fizycznym. Pamiętam jak rozmawiałem z piłkarzami po meczu z Niemcami w Euro 2008. Wszyscy mówili, że mogą zagrać zaraz jeszcze jedno spotkanie, bo nie czuli się zmęczeni. Ale brakowało im szybkości i świeżości. Zawodnicy będą w czerwcu po długim sezonie, w różnym okresie będą go kończyć. Myślę, że czas przed Euro jest rozplanowany bardzo sensownie. Najpierw takie integracyjne spotkanie, gdzie będzie można przyjechać z dziewczyną, z rodziną, pooddychać morskim powietrzem nad Bałtykiem. A potem odcięcie się od wszystkiego w Arłamowie.
- Udane eliminacje i przede wszystkim zwycięstwo nad Niemcami sprawiły, że atmosfera wokół kadry drastycznie się zmieniła. Nie ma porównania z tym, jak kibice odbierali kadrę po Euro 2012.
- Kadra Smudy zawiodła ogromne oczekiwania. One narosły, bo nie mieliśmy emocji z powodu udanych eliminacji, ponieważ udział w turnieju mieliśmy zapewniony jako organizator. Oczekiwania były potężne, a tymczasem pierwsze dwa spotkania gramy na remis i potem porażka w ostatnim meczu grupowym z Czechami. Dużym błędem w meczu otwarcia z Grekami była gra w drugiej połowie, w której skupiliśmy się na tym, by nie stracić gola. Grecy spodziewali się, że po przerwie od razu siądziemy, i strzelimy drugiego gola. Tymczasem zobaczyli bierność naszych zawodników i sami ruszyli do ataku, który dał im remis. Tamta kadra nas bardzo zawiodła, bo oczekiwaliśmy wyjścia z grupy. Potem przyszły nieudane eliminacje do mundialu w Brazylii za kadencji Waldemara Fornalika. I po takim okresie nikt nie spodziewał się, że będzie lepiej.
- A tu nagle... bum! Nastąpił przełom.
- Nastąpił, choć było w tym wiele szczęścia. Tak broniącego Szczęsnego jak w meczu z Niemcami, to ja nigdy nie widziałem. Równie dobrze, gdyby Podolski trafił ciut niżej, niż w poprzeczkę, wygranej by nie było. Sami przecież chwaliliśmy Polaków za lepszą grę w przegranym meczu z mistrzami świata, niż w tym historycznym na Stadionie Narodowym. Mecz w Warszawie był splotem umiejętności, zbiegu faktów, kontuzji i dołka ekipy niemieckiej po dopiero zdobytym mistrzostwie świata. Od razu pojawiły się zapowiedzi, że mamy autostradę do Francji. Skończyło się, że drżeliśmy o ten awans. Gdyby nie gol Lewandowskiego w ostatnich sekundach meczu ze Szkocją, to nie wiem pod jaką presją gralibyśmy z Irlandią. Dzięki remisowi w Glasgow wiedzieliśmy, że przynajmniej mamy baraże. W rewanżu ze Szkotami w końcu udowodniliśmy, że możemy grać do końca. Zawalczyć o swoje. Kiedyś nasi piłkarze już dawno by się poddali. Nawet jeszcze kilka lat temu Polacy nie mieli takiego nawyku. Umiejętności gry do ostatniego gwizdka. To szalenie ważne.
- Może reprezentacja musiała osiągnąć dno, żeby w końcu się od niego odbić?
- Dnem bym tego nie nazwał, choć brak awansu na turniej jest porażką. Ale pamiętajmy o remisie z Anglią na Narodowym, o fajnej grze przeciwko nim w rewanżu na Wembley, gdzie Lewandowski miał doskonałe sytuacje. Jeden jedyny błąd w meczu z Ukrainą w Kijowie kosztował nas stratę punktów. Tego okresu nie można nazwać okresem straconym. Trzeba było nowego człowieka, nowych pomysłów. Ten zespół dojrzewał i dalej dojrzewa, również dzięki tym przegranym spotkaniom. Niewykorzystane sytuacje, błędy - to wszystko piłkarze analizują. Mają teraz mnóstwo możliwości technologicznych, by zobaczyć co poszło nie tak.
- Pierwszy mecz z Irlandią Północną będzie kluczowy?
- Oczywiście. Ważne będzie przygotowanie piłkarzy, bo jedni skończą sezon już na początku maja, a taki Robert Lewandowski być może zagra w finale Ligi Mistrzów 27 maja, czego mu życzę, i na pewno nie stawi się następnego dnia na zgrupowaniu kadry. Ale to profesjonalista, ma świadomość i mentalność zwycięzcy, którą pokazuje w klubie. Tam są codziennie wielkie oczekiwania i presja. Wiadomo, że taka impreza jak Euro 2016 to dodatkowy bodziec. Większość z naszych piłkarzy ma już za sobą nieudany turniej. Wiedzą, że to są tylko trzy mecze i ten pierwszy przegrany lub zremisowany zmniejsza szansę na sukces. W meczu z Irlandią Północną to my będziemy pod presją. Jeśli Irlandczycy przegrają, to dla nich nic się nie stanie, ale to nie znaczy, że nie będą walczyć.
- Jeśli wygramy z Ukrainą, to możemy liczyć na coś więcej niż ćwierćfinał?
- Ukraińcy mają stabilny zespół, złożony z piłkarzy grających w lidze ukraińskiej, którzy doskonale się znają. Ich gra opiera się na Konopljance i Jarmolence. Nawet zmiana trenera nie wprowadziła w ten zespół sporego zamieszania. Umówmy się, prawdziwe mistrzostwa zaczną się dopiero po wyjściu z grupy. A wreszcie mamy szansę z niej wyjść i nasze oczekiwania opieramy na realiach. Awansowaliśmy z trudnej grupy eliminacyjnej, w której byli Irlandczycy, którzy wygrali swoje baraże, waleczni Szkoci, czy nawet Gruzja, potrafiąca napsuć krwi wielu drużynom. Trzeba mieć nadzieję, że na turnieju nie przydarzy nam się słabszy moment. Po awansie możemy trafić choćby na Szwajcarię, która jest do ogrania.
- Jest pan przy reprezentacji Polski od kilkudziesięciu lat. Jakie oczekiwania towarzyszyły kadrze po awansach do poprzednich wielkich turniejów?
- Przed mistrzostwami w Niemczech w 1974 roku przegraliśmy jakieś śmieszne spotkanie towarzyskie. Padały wtedy pytania, po co jedziemy na ten mundial. Ale po świetnym starcie turnieju, przypomniał się kibicom złoty medal Igrzysk Olimpijskich w Monachium, wywalczony dwa lata wcześniej. Przypomniał się ten dramatyczny remis z Anglią na Wembley. Swoją drogą ten „zwycięski remis” był nawet podobny do historycznego zwycięstwa z Niemcami. Również było dużo szczęścia, na Wembley mieliśmy Tomaszewskiego - na Stadionie Narodowym Szczęsnego. Wracając do 1974 - planowo ogrywamy Haiti, potem zwycięstwo nad Włochami i nagle optyka zmieniła się o 180 stopni. Po zdobyciu brązowego medalu Polacy byli witani w kraju jak bohaterowie.
- Po takim sukcesie, na kolejnych mistrzostwach byliśmy jednymi z faworytów.
- Oczekiwania przed turniejem w Argentynie diametralnie się zmieniły. Po pierwsze każdy liczył na pewny awans, a potem to już przynajmniej finał. To były moje pierwsze mistrzostwa świata w roli sprawozdawcy. I, niestety, mundial kompletnie nam nie wyszedł. Uważam, że tej kadrze zabrakło wtedy odpowiedniego klimatu wokół drużyny. Potencjał był jeszcze większy niż w drużynie Górskiego, Gmoch próbował zrównoważyć rutynę z młodością. Pamiętam trening kadry na stadionie Legii, wchodzę i słyszę Gmocha, który krzyczy przez megafon, stojąc gdzieś na trybunach. Gmoch próbował to wszystko zgrać od nowa, wrócił do zespołu Lubański, wypadł Terlecki i tak dalej. Mając na uwadze gigantyczny potencjał, z miejsc 5-6 nikt nie był zadowolony.
- W Argentynie nie wypaliło, ale już cztery lata później, w Hiszpanii, znów odnieśliśmy sukces.
- Piłkarze znowu przygotowywali się w kraju, młody trener, jakim był wtedy Antoni Piechniczek, stawiał mocny nacisk na stronę fizyczną. Sytuacja polityczna w naszym kraju była wtedy trudna - był problem ze sparingpartnerami, nikt z nami nie chciał grać. Nikt nie wie czego się spodziewać. Pierwszy mecz gramy z Włochami i nie przegrywamy. Potem Kamerun, znowu nie przegrywamy, a zaczynają się podnosić pytania - no to o co tam gramy? Ostatnie spotkanie w grupie to mecz z Peru, który wszystkim daje dużo optymizmu i pozwala rozwinąć skrzydła. Następnie gładko ogrywamy Belgów i remisujemy w meczu z podtekstami ze Związkiem Radzieckim. I nagle jesteśmy w strefie medalowej! Nie udało się ograć Włochów, przyszłych mistrzów świata, z którymi zagraliśmy bez Bońka, który pauzował za kartki. Można dodać, że pierwsza kartkę dostał za błahostkę - bo nieprawidłowo ustawił się w murze przy rzucie wolnym. Zadecydowały takie detale. To były mistrzostwa, kiedy reprezentacja rosła w trakcie turnieju.
- Jak mundial wyglądał od strony organizacyjnej?
- Były pewne niedociągnięcia. Na początku piłkarze mieszkali w hotelu w Barcelonie bez klimatyzacji. Dopiero po przeprowadzce do Alicante mówili, że w końcu mogą się wyspać, bo jest czym oddychać. Przed meczem o trzecie miejsce Piechniczek już kompletnie odpuścił jakiekolwiek przygotowania. Mówił: „Panowie idźcie na basen, tylko żebyście się nie spalili na słońcu”. Początki nie były łatwe, sprzętu praktycznie nie dostawaliśmy, sponsor techniczny nie kwapił się, by na czas dostarczyć Polakom stroje. Dopiero jak były dobre wyniki, to wszystko było na czas.
- Obowiązujący wtedy w Polsce stan wojenny dało się odczuć w Hiszpanii?
- To był też taki specyficzny moment, jeśli chodzi o kibiców. Fani reprezentacji korzystali z tego, że mogli dostać paszport, pojechać do Hiszpanii, kibicować naszym, a potem nie wracać do kraju. W tamtym okresie mieliśmy brak łączności telefonicznej. Telefony do kraju były zablokowane. Pracowałem wtedy w radiu i mieliśmy całodobowe łącze z rozdzielnią. Piłkarze dawali nam numery telefonów i dzięki tej rozdzielni, łączyliśmy się z tymi numerami w Polsce i dopiero wtedy mogli porozmawiać. Nigdy wcześniej ani później nie byłem tak blisko reprezentacji. Po prostu, siłą rzeczy, jak mieszkaliśmy w tym samym hotelu, to piłkarze wychodzili i dzielili się ze mną swoimi rozterkami. A to jeden miał ojca operowanego, drugi się rozchorował, kolejny miał żonę w ciąży i tak dalej - o wszystkim wiedziałem, bo byłem z nimi w stałym kontakcie. Widziałem też, że dostawali dużo pozytywnych sygnałów z Polski. Każda dawka optymizmu była w tamtych czasach na wagę złota.
- Następny mundial w Meksyku był dla nas ostatnim w XX wieku.
- Pamiętam to jak dziś - prowadzę ostatnie studio ze Zbigniewem Bońkiem. I ten fragment, gdy Boniek i Piech-niczek mówili, że życzą, by w następnych latach kadra zbliżyła się do tych sukcesów... Nikt nie sądził, że przed nami aż 16 lat czekania.
- Udało się reprezentacji Jerzego Engela, który po awansie w 2002 roku zapowiadał - jedziemy po złoto!
- To zrozumiałe, że trener tak mówi, bo co ma powiedzieć - nie jedziemy po to, żeby wygrać? Każdy piłkarz, nawet jeśli ma realną ocenę swoich możliwości i szans zespołu w którym gra, zawsze chce sprawić niespodziankę, zrobić coś nieoczekiwanego.
- Nie ma pan wrażenia, że reprezentacja Engela trochę zachłysnęła się tym sukcesem, którym było zdjęcie 16-letniej klątwy i awans na mundial?
- Ale to jest szalenie trudne, żeby po tak długim czasie oczekiwań zrealizować coś, na co wszyscy czekali i jeszcze zebrać sie w tym wszystkim pod względem mentalnym, żeby osiągnąć więcej. Mało tego, to byli ludzie, którzy byli poustawiani w życiu. Nie musieli szarpać, pokazać się, bo to byli piłkarze grający za granicą w niezłych klubach. Dudek, Świerczewski, Koźmiński, Krzynówek, Hajto, Wałdoch... To nie byli piłkarze młodzi, dla których taki turniej byłby jedyną szansą. Oprócz tego była kwestia przygotowania. Mam bardzo dużo szacunku do Jurka Engela, ma świetny warsztat. Ale rozmawiałem z piłkarzami i słyszałem z wielu stron, że przygotowania przed mundialem były zbyt mocne. Do tego doszedł klimat, Jurek uspokajał, że wszystko jest pod kontrolą i... kto wie, może było właśnie zbyt spokojnie? Nikt się nie spodziewał, że Korea to będzie tak trudny rywal, bardziej obawialiśmy się tej Portugalii. Okazało się, że w obu meczach dostaliśmy bęcki. W trzecim spotkaniu Engel dał szansę chłopakom, dla których jedynym, najważniejszym celem był występ na mundialu. I to oni dali radę. Pamiętam że po spotkaniu na nich długo czekałem, bo mieli torsje, po prostu byli wyjechani na maksa. Takiej postawy zabrakło we wcześniejszych spotkaniach.
- Odnosimy wrażenie, że w XXI wieku dużym problemem naszych piłkarzy było nastawienie i mentalność.
- Weźmy 2006 rok i mundial w Niemczech. Ten Ekwador, z którym w meczu towarzyskim kadra Pawła Janasa wygrała z łatwością 3:0. I potem decyduje podejście, bo przecież łatwo pomyśleć sobie: „No Ekwador? Przecież ograliśmy ich 3:0”. Przegrywamy i mecz z Niemcami gramy o wszystko. Tu zdecydowały detale, sekundy. Co ile zabrakło do końca? Ostatecznie wracamy z mistrzostw z Niemiec i znów mamy ogromny niedosyt, choć już nastawienie kibiców jest tu inne. Bo pamiętam, że po meczu z Kostaryką, gdzie trzy czwarte stadionu to byli polscy kibice, z trybun słychać było jeden krzyk: “ch** z wynikami, Polacy jesteśmy z wami”. Nie było takiego rozczarowania, jak choćby w roku 2012.
- Zawiedzeni byliśmy też w 2008 roku, bo po losowaniu mówiło się, że mamy dobrą grupę.
- Tak jest. Mieliśmy Niemców, ale z drugiej strony była Austria i Chorwacja. Każdy myślał: „Będzie dobrze”. A koniec końców nie wygrywamy żadnego meczu. I znowu po wielkiej euforii - w eliminacjach były przecież wygrana i remis z Portugalią - przyszło rozczarowanie.
- Jest pan z kadrą od ponad trzydziestu lat. Co, oprócz poziomu sportowego, najbardziej zmieniło się przez ten czas?
- Za Antoniego Piechniczka, gdy kadra przygotowywała się do turnieju, ja mogłem pojechać do hotelu, w którym nocowali piłkarze, posiedzieć z nimi, pooglądać treningi, pospacerować. A dziś jak to wygląda? Dziennikarze są wpuszczani na piętnastominutową konferencję, kwadrans treningu i potem słyszymy - panowie, teraz to się przygotowujemy do turnieju. I dzieje się tak z różnych względów - aby zapewnić spokój reprezentacji, aby ukryć jakiś plan przed rywalem, ale też ze względów, które zmieniły ten świat. Chodzi tu o bezpieczeństwo, o obawę przed terrorystami.
- Wydaje się, że piłkarze są bardziej doświadczeni od trenera, dla którego będzie to pierwszy tak poważny sprawdzian w roli selekcjonera.
- Lewandowski jest doświadczony, Piszczek jest doświadczony, Błaszczykowski jest doświadczony, ale powiedziałbym, że oni są doświadczeni negatywnie, bo nie spełnili i swoich i naszych oczekiwań na poprzednim turnieju i w eliminacjach do mundialu w Brazylii. Oni mają doświadczenie turniejowe. Faktycznie, szalenie ważne jest, żeby trener wytrzymał presję i miał pomysł na zmotywowanie piłkarzy przez tyle czasu, na rozwiązanie błyskawiczne jakichś problemów. Ważne też będą wybory. Przypomnijcie sobie - Janas nie zabrał Dudka, Frankowskiego i nigdy nie wiadomo, w jaki sposób taka decyzja wpłynie na drużynę. Nie wiemy kogo wybierze Nawałka. Ale dlaczego ma np. nie zrezygnować z Błasz-czykowskiego? Przecież Beenhakker go nie powołał. Bardzo możliwe, że te dwa najbliższe mecze towarzyskie wyłonią jeszcze jakieś nazwiska, na pewno do Arłamowa pojedzie więcej zawodników. Cały czas przychodzą nowi ludzie, na przykład Bartosz Kapustka. Adam Nawałka dał też czytelny sygnał Mili i Peszce, by coś ze swoją grą w Lechii Gdańsk zmienili. Wziął Stępińskiego, Dawido-wicza, który obiecał, że zmieni klub na słabszy, by grać. Możliwe, że ktoś z tych młodych pojedzie na turniej.
- Kto jest pańskim faworytem do zwycięstwa na Euro 2016?
- A czy coś takiego można przewidzieć? Piękno futbolu polega właśnie na tym, że to wszystko jest nieprzewidywalne. Robiłem jakiś czas temu wyliczenia i było widać, jakie są cykle, kto po ilu latach zdobywa mistrzostwo świata. Niemcy zdobyli po trzydziestu latach, tak było też w przypadku Brazylii. Włosi też byli w takim cyklu. Zawsze wydaje się, że mamy tylu kandydatów do zdobycia mistrzostwa świata, a jednak tylko osiem nacji wygrało ten turniej. Z mistrzostwami Europy jest podobnie.
- Po wielu latach kompromitacji i afer, w końcu doczekaliśmy się PZPN-u, za który nie musimy się wstydzić?
- Ważne, żeby w PZPN nie było takich napięć i dziwnych sytuacji, które się poprzednio zdarzały. Bo przecież pamiętamy - przed Koreą i Japonią raptem piłkarze dowiadują się, że ich wizerunki są wykorzystywane, a oni nic z tego nie mają. Pytają, co się dzieje, a ze związku płyną różne mętne tłumaczenia. Zaczyna się ferment, nie wiadomo o co chodzi, czyli tak naprawdę wiadomo - chodzi o pieniądze. I już w nastawieniu piłkarza coś pryska. Głowa zaczyna pracować w złym kierunku. Dlatego takie rzeczy muszą być czyste. I obecny związek to wszystko wyczyścił, co daje komfort pracy z reprezentacją.
- Złota na Euro? Czy choćby strefy medalowej? Czego życzyłby pan reprezentacji Polski na 2016 rok?
- Z okazji świąt wszyscy powinniśmy życzyć naszym piłkarzom, by omijały ich urazy i kontuzje. Bo jeśli będzie zdrowie, to możemy być spokojni. Co prawda Adam Nawałka pokazał nam meczem z Czechami, że ma w zanadrzu wariant awaryjny. Ale nie chciałbym - i chyba nikt by tego nie chciał - żeby życie zmusiło go do zastosowania tego wariantu.
Rozmawiali: Kacper Rogacin, Michał Skiba
Dariusz Szpakowski | Jest jednym z najsłynniejszych polskich komentatorów i dziennikarzy sportowych. Pracował m.in. w Polskim Radiu, a obecnie w Telewizji Polskiej. Wielokrotnie relacjonował wiele sportowych imprez, m.in. piłkarskie mistrzostwa świata, mistrzostwa Europy oraz letnie i zimowe igrzyska olimpijskie. W 2000 roku Szpakowski otrzymał Piłkarskiego Oscara dla najlepszego komentatora sportowego. Jest komentatorem piłkarskich gier z serii FIFA. |