Niebiańska plaża. Felieton Zbigniewa Bartusia
Na ludzi, których w tygodniu spotykasz na Floriańskiej, wpadniesz z pewnością w weekend na Krupówkach - ta stara zasada przestała nagle obowiązywać, co brutalnie uświadamia, jak katastrofalne zmiany wywołał wirus: ubił krakowsko-góralską tradycję! Nowy trend jest taki, że na ludzi, których w tygodniu spotykasz na Floriańskiej, natkniesz się z pewnością w Chorwacji; natomiast na Krupówkach wpadniesz na rodziny z bonami 500 plus. Tzw. jajo polega na tym, że Krakusi tłuką się tysiąc kilometrów autami do tych wszystkich Krk i Braci po to, by odetchnąć na odludziu od innych Krakusów... A tu wszędzie widzą krajan wychodzących z antycovidowych apartamentów - na pole.
Nie ukrywam, że trochę wkurzałem w ostatnim tygodniu przyjaciół spod Wawelu, którzy utkwili na potencjalnie rajskich (czytaj: ustronnych), choć do bólu kamienistych, plażach pod Dubrownikiem itepe z jeżowcami i innymi przyjaciółmi spod Wawelu. Bo mnie się udało odnaleźć azyl, pustkowie, erem - na niebiańskiej plaży, której na szczęście nie odkrył jeszcze żaden Di Caprio.
Klimat... chorwacki. Temperatura powietrza: 29 stopni, wody - 21, piasek (ha! piasek!) puchowy i przeczysty, morze lazurowe, zachody słońca z fototapety, poświata po zachodach - nie do uchwycenia żadnym smartfonem. Chłonę to siedmioma zmysłami i zapisuję w pięknoczułej pamięci.
A tu... Tyyyyle jeszcze! Po sąsiedzku - dziewicza natura, sosny w symbiozie z porostami, mchy w empatii z wrzosami, baśniowo ruchome wydmy (Disney nie musiałby budować scenografii) i Zatopiony Las z kikutami dębów ponoć trzy razy starszych od Bartka. Ludzie? Kilka par w promieniu kilometrów. Prędzej spotkasz biegusa niż człeka. I ta plaża jest w Polsce! Ale w sumie nic dziwnego: skoro wszyscy siedzą w tej Chorwacji.
Nie tylko Krakusi tęsknią za głuszą. Na covidowej planecie Ziemianie i Ziemianki szukają dziś nie tylko innych Ziemian i Ziemianek (w różnych konfiguracjach i pozycjach; z wyjątkiem aktywistów i akolitów Konfederacji - ci znają tylko jedną: zasadniczą), ale też - ziemianek. Szop, chat, agroturystyk, czegokolwiek - byle na odludziu. Ale jakże tu znaleźć odludzie na Ziemi zamieszkanej przez 7 miliardów ludzi, płodzących CODZIENNIE (w klasycznych konfiguracjach, choć niekoniecznie pozycjach) kolejnych 355 tysięcy ludzi, a równocześnie niszczonej przez nieludzkich barbarzyńców negujących naukowe fakty, za to wierzących w to, że Bóg (Bóg!) dał im prawo niszczenia?
Poszukiwanie antycovidowej głuszy kończy więc przeważnie tak, jak w Chorwacji lub Władysławowie i innym Sopocie. W tłumie. Z drugiej strony: obserwując Polaków wychodzący z nadmorskiego kościoła, kupujących te wszystkie złote rybki i „Żydków z bałtycką foczką” („Na szczęście, żeby dali kasiorkę na kolejne wczasy”), odnoszę wrażenie, że ludzie kochają być/żyć w tłumie. I są już umęczeni tym dystansem i maskami.
Wiem. Wielu Czytelników myśli teraz: sadysta, bredzi tu o jakichś letnikach, a nie podał adresu tej niebiańskiej plaży. Nie ma głupich! Wprawdzie kudy mi do Di Caprio, ale nie chcę ryzykować, że za rok ludzie, których w tygodniu spotykam na Floriańskiej - i generalnie kocham! - zwalą mi się nagle w komplecie w moje tak szczęśliwie odkryte odludzie.