Historia nauczycielką życia? Oczywiście, ale także... polityki. Dzisiaj przerabiamy lekcję, jak politycznie wybrnąć z dylematu towarzyszącego datom historycznym. Weźmy 22 lipca... Zgodnie z ustawą dekomunizacyjną ulica nazywać się tak nie może
Niewinna z pozoru data 22 lipca stała się gwiazdą ustawy dekomunizacyjnej. Skreślana jest z kolejnych tablic i tabliczek, problemy mają rozmaite instytucje i gremia łącznie z Rodzinnymi Ogródkami Działkowymi „22 lipca” i na nic tłumaczenie, że to przecież kojarzy się z latem w rozkwicie, a nie z jakimś tam manifestem. Na nieszczęście tej daty 22 lipca, to była jedna z najważniejszych pozycji w kalendarzu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Wówczas było to święto, z którym rywalizować mógł jedynie 1 maja, ze względu na internacjonalistyczny charakter. Rocznicę ogłoszenia manifestu Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego 22 lipca 1944 r. nazywano oficjalnie Dniem lub Świętem Odrodzenia Polski. Już rok po publikacji Manifestu PKWN specjalną ustawą ustanowiono ten narodowy jubel, aby „upamiętniać po wsze czasy odrodzenie niepodległego i demokratycznego państwa polskiego”.
Ale się działo...
Jeśli przekartkujemy annały rozmaitych miast i wsi zdziwimy się w jak wielu miejscach znajdziemy tę datę. Była ona wymarzona na wszelkie otwarcia, uruchomienia, oddania do użytku, słowem na wszelkie przecinanie wstęg. I to nie tylko w kraju, jak to się stało w przypadku Stadionu Dziesięciolecia. W takiej Zielonej Górze w 1947 22 lipca utworzono orkiestrę dętą Zastalu, w 1953 nadano pierwszą audycję radiową, a w 1961 bawił pierwszy kosmonauta Jurij Gagarin. Były inne kluczowe wydarzenia od amnestii (1945), przez pierwszy spust surówki z wielkiego pieca w hucie im. Lenina (1954) przez uruchomienie Portu Północnego i Trasy Łazienkowskiej (1974) po zniesienie stanu wojennego (1983). Do tego wizyty głów zaprzyjaźnionych państw (Chruszczow, Breżniew), festyny, imprezy sportowe i deficytowy towar, który rzucano na sklepowe półki. Można było później paradować po mieście w wianuszku rolek papieru toaletowego.
Ale data ma swoje miejsce także w rodzinnych kronikach. Gdyby nie 22 lipca pewnie nie byłoby i jednej z naszych redakcyjnych koleżanek. Bo to właśnie z okazji tego święta w Sulechowie odbywała się potańcówka. Babcia naszej dziennikarki iść nie chciała, wyciągnęły ją jednak znajome z pracy. A na milondze? Był obecny dziadek, w mundurze wojskowym. Bo w Sulechowie ówcześnie również mieściły się koszary, a w nim sporo młodych mężczyzn, gotowych bronić granic naszego kraju. Młody wojak zebrał się na odwagę i poprosił do tańca babcię redakcyjnej koleżanki. Od słowa do słowa i para zaczęła się spotykać. I tak, komunistyczne skądinąd święto, stało się przyczynkiem do pięknej miłości.
Inny dziennikarz opowiada, że 22 lipca 1961 roku do dziś nie może wybaczyć jego ojcu mama. Oto w szpitalu położniczym leżała z małym redaktorkiem, a ojciec zamiast kwitnąć z kwiatami pod oknem, poszedł oglądać Gagarina, wmurowującego kamień węgielny pod budowę Wyższej Szkoły Inżynierskiej…
Może zamienimy?
Ale wróćmy do ustawy dekomunizacyjnej. Okazuje się, że można „22 lipca” obronić. Zielonogórski radny Robert Górski zaproponował, aby datę na wszelakich tabliczkach zmienić, ale zmienić jej kontekst historyczny. Oto 22 lipca 1018 armia Bolesława Chrobrego pod Wołyniem pokonała wojska Jarosława Mądrego. Działo się to podczas słynnej wyprawy kijowskiej. Przebieg samej bitwy również pięknie pasuje do współczesnych konotacji. Najpierw Chrobry nakazał wybudować mosty przez Bug, w trakcie prac żołnierze obu armii nawzajem sobie urągały, wymieniając się słownymi inwektywami. W końcu Bolesław, na czele swego wojska, przeprawił się przez rzekę wpław, czym całkowicie zaskoczył wojska Jarosława, nieprzygotowane w tym momencie do boju. Zwycięstwo Chrobrego było zupełne. Zamiast Ruskich i Stalina w formie niechcianych sojuszników i patronów PKWN, mamy Ruskich pokonanych.
Oczywiście na upartego znajdziemy jeszcze kilka „zastosowań” tej daty. Oto nasze propozycje: 1520 - W trakcie wojny pruskiej wojska krzyżackie zaatakowały pod Piszem kilkusetosobowy oddział polskich i czeskich zaciężnych, 1657 - Potop szwedzki: w Międzybożu skapitulowały sprzymierzone ze Szwedami, osaczone przez hetmanów Stefana Czarneckiego i Stanisława Lanckorońskiego, wojska księcia Siedmiogrodu Jerzego II Rakoczego, 1793 - II rozbiór Polski: deputacja Sejmu grodzieńskiego, obradującego pod lufami armat wojsk rosyjskich podpisała traktat z Rosją, w którym Rzeczpospolita zrzekła się województw: mińskiego, kijowskiego, bracławskiego i podolskiego oraz części wileńskiego, nowogródzkiego, brzeskolitewskiego i wołyńskiego, 1807 - Napoleon Bonaparte nadał Księstwu Warszawskiemu Konstytucję oraz Kodeks cywilny, 1917 - Po tzw. kryzysie przysięgowym zostali aresztowani przez Niemców Józef Piłsudski i Kazimierz Sosnkowski… Jest patriotycznie? Jest. Jest po nowemu? Jest.
To bardzo rozsądna operacja, bowiem pozostawia znacznie szersze pole do popisu niż podkładanie nowych ludzi pod stare miana, jak uczyniono to z Zawadzkimi zamieniając Aleksandra na Tadeusza „Zośkę”. Bo i ileż można zrobić dobrego. Weźmy datę 1 września. Zamiast smutnej, mimo heroicznego posmaku, Kampanii Wrześniowej 1939 roku można upamiętniać bitwę z roku 1015 w Lesie Dziadoszyców (to u nas, w Lubuskiem!), bój z okresu wojen polsko-niemieckich pomiędzy wojami księcia Bolesława I Chrobrego a rycerstwem cesarza Henryka II, odnotowany w kronice Thietmara pod datą 1 września 1015 roku. Ale daliśmy Niemcom łupnia…
Święto Odrodzenia Polski zniesiono w 1990 roku. Nazwy ulic, spółdzielni, ogródków działkowych, osiedli pozostały. Ile to roboty zamienić pod tym samym szyldem Stalina na Bolesława Chrobrego.