Niech się święci Łódź Fabryczna
Budujący jest entuzjazm łódzkich aktywistów, urzędników, facebookowiczów i innych (choć z racji dziennikarskiej potrzeby precyzji byłbym ostrożny w uogólnianiu tej postawy na wszystkich mieszkańców) z okazji zakończenia pięcioletniej budowy dworca Łódź Fabryczna.
Gmach powala ogromem: wielki jest tak, że niektórzy do dziś go zwiedzają i robią sobie zdjęcia. Inspiruje do poszukiwania pomysłów na zagospodarowanie „lotniskowych” przestrzeni, niektórych trudnych do zagospodarowania. Ładnie wychodzi na fotografiach, np. najładniejsza hala z odwzorowanymi elewacjami dawnego dworca, choć szkoda, że jakby na końcu. Tłumy i głośne okrzyki podczas otwarcia dowodzą, jak bardzo jesteśmy spragnieni w Łodzi sukcesów i odmiany wieloletniej stagnacji oraz ponurego wizerunku miasta. Zobaczymy teraz, czy nie był najbardziej upragniony przez tych, którzy ruszą do Warszawy.
Jak wynika z buzujących energią wypowiedzi, nie przeszkadza nam nawet góra pieniędzy, którą beton „Fabrycznego” wchłonął, a którą może można było spożytkować inaczej. Kolejny to w Łodzi przykład bizantyjskiego myślenia, gdzie wielkie i ładnie niż jest ważniejsze od praktycznego i dostosowanego do możliwości wciąż w dużej części klepiącego biedę miasta. Ale co tam! Kto inny będzie to spłacał. Najważniejsze, że jest!
Po tylu latach udręki komunikacyjnej ucieszy człowieka wybudowanie czegokolwiek. W odbiorze dworca dominuje postawa bezdyskusyjna: jest wspaniały i już! Mimo że Gombrowicz przestrzegał przed takim myśleniem ustami Gałkiewicza, rozpaczliwie pytającego: Jak to mnie zachwyca, jak mnie nie zachwyca? (ciekawe, czy pojawi się w mieście ktoś odważny w koszulce z napisem: „nie byłem na otwarciu dworca Łódź Fabryczna”?). Tłumnie, z balonikami w dłoniach radować się potrafimy, co miłe jest niewątpliwie. Obyśmy czasem potrafili też posłuchać tych, którzy obawiają się baloników pękania.