Nieduże, gminne schroniska dla zwierząt to świetne rozwiązanie
W Wielogłowach nie oddają psów na łańcuch, nie wydają ich byle gdzie, byle pozbyć się ich ze schroniska.
Bezpańskie psy odłowione w gminie nie muszą być wywożone, dziesiątki, a nawet setki kilometrów do schronisk-molochów, w których stają się kolejnymi numerami, mającymi wartość faktur zapłaconych przez gminy.
Wśród psów błąkających się są również te zagubione. Jeśli schronisko jest na miejscu mają one większą szansę na powrót do domu. Zdarza się, że wyłapane w gminach zwierzęta znikają. Niczego nie można udowodnić, bo psy i koty nie są znakowane. Hycle lub prywatne schroniska zazwyczaj otrzymują od gminy jednorazową stawkę za odłowionego psa - nawet kilka tysięcy złotych.
Jak potwierdził raport NIK, 80 proc. pieniędzy trafia do kieszeni hycla, tylko 20 proc. przeznacza się na opiekę w schroniskach. Tymczasem fundusze można wydać na terenie gminy z pożytkiem dla zwierząt, a przy okazji stworzyć nowe miejsca pracy.
Schronisko na kilkaset psów, może być uciążliwe, ale takie na kilkanaście psów nie powinno przeszkadzać mieszkańcom.
Małej gminie wystarczy schronisko złożone z kilku boksów i takie rozwiązanie wybrał wójt gminy Chełmiec. Gminne schronisko działa przy oczyszczalni ścieków w Wielogłowach. Psami opiekuje się Beata Biernat- Wąchała, inspektorka Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Nowym Sączu, która od lat na własny koszt dokarmia i sterylizuje wolno żyjące koty na terenie miasta.
Bezdomne psy, które wyłapuje straż gminna trafiają do lekarza weterynarii, jeśli są ranne, albo chore pozostają po opieką lecznicy. Zdrowe, po odrobaczeniu, odpchleniu i zaczipowaniu trafiają do schroniska.
Gminne schronisko
Był wiatr i przenikliwe zimno, kiedy przyjechałam do Wielogłów.
Mimo, że zwierzaki mieszkają w budach na zewnątrz, są doskonale zabezpieczone przed deszczem i wiatrem. Każdy kojec ma drewnianą podłogę, jest szczelnie „opakowany” podarowanymi przez firmy starymi banerami; nad wejściem wisi koc. Budy są ocieplone, wymoszczone kocami. W kojcach czysto, na wybiegach też.
Psów jest kilkanaście, opiekunka każdego wyprowadza dwa razy dziennie. Spacery są dłuższe i jest ich więcej jeśli pomagają jej wolontariusze.
- Dzięki temu w kojcach jest czysto, ale wyprowadzanie czworonogów to przede wszystkim przygotowanie ich do adopcji - wyjaśnia Beata Biernat - Wąchała. I dodaje: - W czasie spacerów nabierają zaufania do ludzi, przekonują się, że podniesiona ręka nie zapowiada ciosu tylko całkiem przyjemne głaskanie. Łańcuchowe burki uczą się załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne na zewnątrz, chodzić na smyczy; to wszystko ułatwi im funkcjonowanie w nowym domu do którego trafią. Każdy z tych psów ma smutną, czasem traumatyczną historię.
- Na nowych opiekunów szukamy ludzi, którzy mają podobną wrażliwość, prowadzimy wizyty podopcyjne, jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym - opowiada pani Beata.
Sposób na udane adopcje
Wszystkie dorosłe zwierzęta są sterylizowane i kastrowane. Schronisko ma być przepustką do dobrego psiego życia, dlatego nie oddają tu psów na łańcuch, nie wydają ich byle gdzie, byle pozbyć się ze schroniska, a mimo to w ciągu roku znaleźli domy dla blisko osiemdziesięciu zwierzaków!
- To wielka zasługa wolontariuszy - zaznacza opiekunka psów. - Basia i Gosia prowadzą nam świetnie stronę na Facebooku. Dzięki ogłoszeniom w internecie Gucia przygarnęła lekarka z Poznania, zwierzaki ze schroniska znalazły domy w Warszawie, Krakowie, wkrótce nasz psiak zamieszka w Niemczech. Jego przyszła polsko - niemiecka rodzina przyjedzie do schroniska z labradorem, żeby zwierzaki poznały się na neutralnym gruncie - cieszy się Beata Biernat - Wąchała.
Bardzo wyjątkowy Noel
- Poznałam mojego Noelka podczas sesji zdjęciowej którą robiłam dla schroniska - wspomina Kate Szumański. Wyjeżdżając z domu pamiętam jak zażartowałam - może zaadoptujemy jakiegoś psiaka (w domu już były dwa). Mama spojrzała na mnie i powiedziała - no chyba by musiał być bardzo wyjątkowy”.
Noel taki był.
Beata Wąchała przyprowadziła go jako ostatniego. Powiedziała, że potrącił go samochód. Miał wieloodłamowe złamanie miednicy. Tylne łapy były bezwładne.
- Mimo to podczołgał się do mnie i położył do góry brzuchem. Zobaczyłam to spojrzenie czarnych jak węgiel oczek i już wiedziałam, że muszę mu pomóc - opowiada Kate Szumański. - Pomyślałam, że z tak poważnym problemem nie będzie miał dużych szans na adopcję. Zabrałam go na konsultacje, lekarz zalecił opatrunek z bandaży usztywniający miednicę i zamknięcie psa na sześć tygodni w klatce ograniczającej ruchy. Rodzice zgodzili się i zabrałam go na czas kuracji do domu. Po tygodniu już wiedzieliśmy - Noel zostaje z nami na zawsze!
Adoptowała Noela w październiku 2016 i teraz mały rozrabiaka biega, bawi się i skacze jak każdy zdrowy psiak. Kto go nie widział po wypadku nie może uwierzyć ile przeszedł.
Imię Noel dostał na cześć najlepszego chirurga ortopedy Noela Fitzpaticka znanego również jako Super Vet. Noel uwielbia wylegiwanie się na kanapie, spijanie pianki z cappuccino i zabawy ze swoimi starszymi „przyszywanymi” braćmi. Rodzina nie wyobraża sobie teraz bez niego domu!
Groszek i Axa - krewniacy
Groszek trafił do schroniska na początku stycznia z trzema wielkimi, ropiejącymi ranami na grzbiecie. W dodatku był odwodniony, miał silną anemię. Lekarze zaaplikowali mu lekarstwa, ale jego życie mogła uratować transfuzja krwi.
Z pomocą przyszła bezdomna suczka Axa, podopieczna Stowarzyszenia Pomocy Zwierzętom „Mam Głos” z Nowego Sącza. Axa została dawcą, niedługo potem los uśmiechnął się do niej - została przygarnięta.
Mimo transfuzji stan Groszka był na tyle zły, że zabieg chirurgiczny nie wchodził w grę. - Lekarze sięgnęli po biochirurgię, czyli sterylne larwy Phaenicia sericata, które oczyściły rany z martwych tkanek - mówi Beata Biernat - Wąchała.
Pies po kuracji w tym tygodniu trafił do schroniska. Tak walczy się o bezdomniaki w wielogłowskim schronisku. Groszek jest dwuletnim, niewielkim, wesołym kundelkiem, z ogromnym apetytem na życie.
Jeśli możecie go przygarnąć dzwońcie pod tel.602 521 537.
To moje życie
- Jestem tu siedem dni w tygodniu. To moje życie. Schronisko nie musi być koszmarem wiadomo, że nie stworzę im tu domu, ale z pomocą wolontariuszy dajemy skrzywdzonym zwierzętom namiastkę normalności. Pies ma tu ciepło, pełną miseczkę i przede wszystkim jest bardzo kochany - mówi Beata Biernat- Wąchała. - W moim życiu zwierzęta są od zawsze, od dziecka wiedziałam że to jest to co chcę robić. Mój tato też był inspektorem TOZ. W domu było mnóstwo zwierząt, które przynosił z interwencji.