Niemcy płacą dziś wysoką cenę za swoją politykę energetyczną
Niemcy zagrały va banque, stawiając na tani gaz z Rosji, który miał posłużyć jako paliwo przejściowe w latach transformacji energetycznej. I przegrali ten zakład, ponoszą bardzo wysoką cenę, zarówno gospodarczą, jak i polityczną uzależnienia od wschodnich dostaw – mówi Wojciech Jakóbik, szef „BiznesAlert”, ekspert ds. energetyki.
Unia Europejska doszła do porozumienia ws. oszczędzania gazu z powodu wojny i szantażu ze strony Rosjan. Od 1 sierpnia nastąpiło ograniczenie zużycia gazu ziemnego o 15 procent do 31 marca przyszłego roku włącznie. Stary Kontynent poradzi sobie bez tańszego, rosyjskiego gazu?
W najczarniejszym scenariuszu, Rosjanie mogą uderzyć najmocniej, czyli zablokować dostawy gazu w sezonie grzewczym. Przezorny zawsze ubezpieczony – porozumienie unijne należy więc oceniać pozytywnie z punktu widzenia wszystkich państw członkowskich. Co do polskich interesów: nie należy siać paniki, że oto zaraz będziemy zakręcać kurki z gazem w domach, ponieważ z dobrowolnego ograniczenia są wyłączone państwa z pełnymi magazynami gazu. To bardzo ważna uwaga, która umyka komentatorom. Po drugie, Polacy i tak redukują na własną rękę zużycie gazu. W pierwszej połowie tego roku, jak wynika z danych Gaz-Systemu, było niższe aż o 10 proc. w stosunku do analogicznego okresu w 2021 r. Dlaczego? Ano z powodu tzw. destrukcji popytu – ceny gazu wzrastają, są horrendalnie wysokie, ale sami oszczędzamy. Dlatego apele Komisji Europejskiej w tej sprawie, przede wszystkim z przyczyn ekonomicznych, są jak najbardziej uzasadnione. Im więcej zaoszczędzimy gazu przed zimą, tym więcej będziemy mieć zapasów. Mało tego, zwiększy się podaż i szybciej zacznie spadać cena z rekordowych poziomów. Kryzys gospodarczy zmniejszy zapotrzebowanie na gaz, zatem oszczędzanie jest wskazane – tym bardziej, że nie wiemy, co jeszcze planuje Władimir Putin.
W jakiej sytuacji jest Polska? Pod koniec września ruszy Baltic Pipe. Czy ten gazociąg, wraz z dostawami z różnych kierunków, pozwoli nam na pełną niezależność od surowców z Moskwy?
Ważna uwaga: Polska nie sprowadza już gazu z Rosji, gdyż Gazprom naruszył kontrakt jamalski i w maju przerwał dostawy, wcześniej żądając zapłaty w rublach. Może się okazać, że Moskwa nadal będzie redukować przesył gazu do Europy i dojdzie do eskalacji kryzysu gospodarczego w takim celu, by Zachód nie miał z czego finansować wsparcia dla obrońców Ukrainy. W najgorszym wariancie zacznie brakować surowca na giełdzie niemieckiej, krajach ościennych, co spowodowuje, że zyskają na znaczeniu fizyczne dostawy. Nie wykluczałbym całkowicie możliwości wprowadzenia ograniczeń poboru gazu w przemyśle, który zawsze jest narażony jako pierwszy w chwilach kryzysu. Odbiorcy indywidualni są jednak bezpieczni – zużycie gazu w Polsce to ok. 3 mld metrów sześciennych rocznie, a w opróżnianych magazynach, opróżnianych w razie braków, też są 3 mld.
Premier Mateusz Morawiecki powiedział nawet, że magazyny są wypełniane w ponad 100 proc., co od razu wytknęli mu niektórzy dziennikarze i politycy opozycji. O co chodziło szefowi rządu?
Nie dysponujemy oficjalną informacją, co miał na myśli pan premier. Mogę się domyślać, że prawdopodobnie zmianę standardów zatłoczenia w magazynach, gdzie są określone limity, które następnie można bezpiecznie podnosić. Nie usłyszeliśmy jednak dotychczas konkretu, sprawa tamtej wypowiedzi ucichła.
A na ile prawdy jest w stwierdzeniu, że w najgorszej sytuacji energetycznej są Niemcy? Nie mają terminali, Nord Stream 1 działa w ok. 20 proc., Kreml szachował Berlin rzekomo uszkodzoną turbiną gazociągu.
Niemcy zagrały va banque, stawiając na tani gaz z Rosji, który miał posłużyć jako paliwo przejściowe w latach transformacji energetycznej. I przegrali ten zakład, ponoszą bardzo wysoką cenę, zarówno gospodarczą, jak i polityczną uzależnienia od wschodnich dostaw. Przypomnę też, że działali w ten sposób mimo jasnych zasad unijnej polityki dywersyfikacji. Z kolei kryzys w Niemczech oznacza tąpnięcia w innych krajach, w tym w Polsce, silnie powiązanej z rynkiem zachodniego sąsiada. Cała Europa będzie ponosiła koszty niemieckiej strategii energetycznej za rządów Angeli Merkel i Olafa Scholza. Dlatego w interesie całej Unii Europejskiej leży, byśmy porzucili wspólnie zależność od Kremla i wypracowali wspólne rozwiązania na przyszłość. Nie ma co się oszukiwać, sytuacja Niemiec jest piekielnie trudna – ich PKB może gwałtownie spaść nawet o kilka proc., natomiast istnieje pocieszenie.
Jakie konkretnie?
Wreszcie niemieccy politycy otrzeźwieli. Wydaje się, że zrozumieli po latach swoje błędy i dążą do pewnej korekty w podejściu do Europy Środkowo-Wschodniej i energetyki. Słyszymy „odkurzoną” dyskusję o elektrowniach jądrowych, o budowie terminali LNG i to już na przełomie roku. Miejmy nadzieję, że obecny kryzys podziała na nieprzekonanych tak, jak casus naftowy w latach 70. XX wieku. I wreszcie skończy się to nie tylko niezależnością od Rosji, ale zamknięciem stacji benzynowych Władimira Putina.
Europa powinna solidaryzować się z Niemcami i zapewnić Berlinowi gaz ze swoich rezerw? Wiele krajów sprzeciwia się takim postulatom, m.in. Hiszpania, Portugalia czy Grecja. Z PiS płynął natomiast sprzeczne komunikaty.
Te państwa są przeciwko ograniczeniu zużycia gazu, a dyskusja o dzieleniu się zapasami dotyczy rozporządzenia o bezpieczeństwie dostaw SOS – Unia Europejska je przyjęła, również przy współudziale Polski. Postąpiono tak, by Niemcy na pewno nam pomogły w przypadku kryzysu energetycznego. I paradoksalnie, te same przepisy sprawią, że państwa członkowskie UE będą dzielić się gazem z Berlinem na wypadek szantażu ze strony Rosji. Na te przepisy wszyscy się zgodzili, ponieważ w domyśle zapewniono w ten sposób bezpieczeństwo gazowe dla Europy.
I gdy jakieś państwo powie Niemcom „nie”, to de facto nie ma to znaczenia?
Przyjęto rozporządzenie, ale relacje energetyczne szczegółowo opisują porozumienia bilateralne między państwami członkowskimi. Takiej umowy nie ma między Warszawą, a Berlinem. To świetna okazja do negocjacji między naszymi krajami: oni pomogą nam z węglem, bo dostrzegamy złożoność sytuacji na rynku oraz w polityce klimatycznej, a my udostępnimy im pewną ilość gazu. Podkreślam: to kwestia twardych negocjacji, a nie publicystyki politycznej.
Czy apele o korzystanie z zimniejszych pryszniców, rezygnacja z podświetlania zabytków i budynków urzędowych w wielu niemieckich miastach spotkają się ze zrozumieniem?
Społeczeństwa cywilizacji zachodu są przyzwyczajone do gromadzenia dobrobytu: żyjemy w przekonaniu, niezależnie, czy mowa o Niemcach czy Polakach, że będziemy lepiej zarabiać i lepiej funkcjonować. Tymczasem wchodzimy w „chude” lata, w których kluczem jest słowo „umiar” – należy lepiej zarządzać zasobami, mówiąc wprost: oszczędzać, tak na paliwie, czy na prądzie. Obrazki z Niemiec będziemy obserwować też w Polsce. Zaznaczam, że nie wiadomo, co jeszcze będzie się działo w związku z wojną na Ukrainie, dlatego każda kilowatogodzina oszczędności to cios zadany Moskwie.
Gdyby tak w Polsce jakiś polityk nastawiał społeczeństwo, to opozycja grzmiałaby: „tani populizm”, „bezczelność”.
Trudno w ogóle sądzić, że można przejść suchą stopą – również w energetyce - przez wojnę na Ukrainie, tuż za naszymi granicami. Rolą odpowiedzialnych polityków jest mówienie prawdy o kryzysie. Sytuacja życiowa wymusi na nas szereg zmian w stylu prowadzonego życia i wyczekiwania, aż ceny zaczną spadać – to nastąpi dopiero w momencie ustąpienia kryzysu gospodarczego. Tani populizm zakłada, że zamrozimy wszystkie ceny i będziemy żyć tak, jak dawniej.
Niemcy zamierzają zrezygnować z trzech ostatnich elektrowni atomowych, mimo apeli wielu przedstawicieli CDU. To błąd?
Każda elektrownia jest na wagę złota, tym bardziej dzisiaj. Niemieckie władze nastawiały społeczeństwo negatywnie do energetyki jądrowej. I teraz jest doskonała okazja do rewizji podejścia do atomu. Już przewijają się argumenty w środowiskach rządowych, by nie wyłączać trzech elektrowni jądrowych, a nawet przywrócić do działania te zamknięte w 2021 roku. Pamiętajmy, że w Europie rośnie presja na renesans atomu, a Niemcy są jednak w mniejszości ze względów ideologicznych. Wokół nich będą powstawać nowe reaktory, ponieważ atom jest sposobem na bolączki kryzysu energetycznego i klimatycznego. To po prostu bezpieczne źródło energii.
Robert Habeck, minister gospodarki, został tłumnie wygwizdany w Bawarii podczas przemówienia, gdy oskarżał Rosję o szantaż gazowy. Czy oznacza to, że nie tylko część elit niemieckiej polityki chce jak najszybszego zakończenia wojny na warunkach Moskwy, ale też społeczeństwo?
Nie brakuje tych w Europie, którzy chcą ratować dobrobyt, nawet kosztem ukraińskich ziem. Jednak im szybciej Zachód uderzy w Rosję dotkliwymi sankcjami, im szybciej odetnie się od rosyjskich źródeł energii, tym lepiej na tym wyjdzie. Nie ma powrotu do układów z przeszłości – warto więc pochwalić postawę Habecka, który mówi otwarcie, jak jest. Politycy, którzy będą wykorzystywać kryzys gospodarczy do budowania narracji katastroficznej i jednocześnie prorosyjskiej, zostaną wsparci przez Kreml do obalania demokratycznych rządów. I na taką ewentualność Europa musi się przygotować.
Czy pana zdaniem, sankcje gospodarcze wywołują odpowiedni efekt w Rosji? Gazprom traci rolę monopolisty na rynku europejskim, ale Kreml z pewnością ma jakąś alternatywę...
Na razie nie ma wyjścia! Uniwersytet w Yale opublikował obszerną pracę na temat wpływu zachodnich sankcji na rosyjską gospodarkę. Wniosek ekspertów brzmi: doprowadzają one do ostrego wyhamowania. Gazprom nie posiada alternatywy dla rynku europejskiego, stracił 25 mld metrów sześciennych. Dodatkowo, nie ma fizycznego połączenia z chińskim rynkiem. Moskwa potrzebuje nowego gazociągu, łączącego złoża dla Europy z Chinami, mowa o „Sile Syberii II”. Ale to nastąpi dopiero w latach 30. Do tego czasu wolny świat musi wygrać wojnę z Rosją.