Niemiec, który w czasie II wojny światowej rządził Łodzią
Kim był człowiek, którego mianowano nadburmistrzem Łodzi w jednym z najczarniejszych okresów w historii naszego miasta? Werner Ventzki miał sprawić, że Łódź stanie się typowym niemieckim miastem. Nie zdążył wykonać tego zadania.
O Wernerze Ventzkim mało kto dziś pamięta. Tak jak powoli w zapomnienie odchodzi niemiecka historia naszego miasta. Po 78 latach od wybuchu wojny jego sylwetka wyłania się ze wspomnień syna byłego nadburmistrza Łodzi, Jensa Jurgena.
O przeszłości swego ojca Jens Jurgen dowiedział się, gdy był już dorosłym człowiekiem. Miał 47 lat. Od tej pory kilka razy był w Łodzi, czyli mieście w którym urodził się 13 marca 1944 r. Jedna z tych wizyt miała miejsce w 2007 roku. Spotkał się wtedy z łodzianami. Między innymi z Wiesławem Pietrusiakiem. Ten mężczyzna opowiadał mu o swoich przeżyciach z czasów niemieckiej okupacji i o cierpieniach których doznał. Jak przesiedlono go z domu przy ul. Piwnej, bo tam utworzono getto. Jak przez całą okupację chodził głodny w drewniakach. I o tym jak widywał jego ojca, gdy dumnie szedł z Pałacu Heinzla na ul. Piotrkowskiej do Pałacu Poznańskiego.
- Słowa Wiesława Pietrusiaka poruszyły mnie, nie byłem na nie przygotowany, choć powinienem liczyć się z tego rodzaju reakcjami - napisał Jens Jurgen Ventzki w książce „Cień ojca”. - Czułem się źle we własnej skórze, byłem skupiony i spięty. Musiała minąć dłuższa chwila nim zdałem sobie sprawę, że nie zawierały żadnego oskarżenia. Bezpośrednia konfrontacja z potomkiem jednego z głównych przedstawicieli „rasy panów” w bardzo wyraźny sposób rozdrapała stare rany wszystkich obecnych na sali. Z mojej strony była możliwa jedna odpowiedź: wstałem szybko i podszedłem do Wiesława Pietrusiaka. Musiało minąć ponad 60 lat nim mogło dojść do wzruszającego i symbolicznego, przyjętego przez nas obydwu z wdzięcznością, uścisku dłoni.
Mentalnie nigdy nie wystąpił z NSDAP
Werner Ventzki urodził się 19 lipca 1906 r. w miasteczku Stolp, czyli w Słupsku. W rodzinie urzędników mających konserwatywno - narodowe poglądy. Werner był najstarszym z trojga rodzeństwa. Ich ojciec, Oskar Eugen Julius Ventzki, pracował jako urzędnik celny. Urodził się w 1873 r. w Poznaniu. Jego dziadek był burmistrzem Obornik, a ojciec inspektorem i komendantem policji w Poznaniu. Na emeryturę przeszedł w 1909 r. z tytułem radcy policji. Jego syn Oskar jeszcze w 1904 roku wyjechał z Poznania i osiadł na Pomorzu. Walczył podczas I wojny światowej. Po jej zakończeniu był rozgoryczony. Uważał, że Traktat Wersalski to hańba dla Niemiec. Nie mógł pogodzić się z tym, że jego ojczyzna utraciła Poznań. Jego żoną była urodzona na Pomorzu Margarethe Berta Elisabeth Grosse. Wszyscy w rodzinie nazywali ją pieszczotliwie „mimcią”.
Wychowany w takiej atmosferze Werner jeszcze w gimnazjum związał się ruchem narodowo - młodzieżowym. Działał w Związku Młodzieży Wielkich Niemiec. W 1926 r. zdał maturę. Rozpoczął studia prawnicze. Studiował w Greifsfald, Królewcu i Heidelbergu. Podczas studiów pierwszy raz spotkał Adolfa Hitlera. Przyszedł na więc, na który przemawiał przyszły wódz narodu. Słuchał go z zapartym tchem. Porywały go nie tylko narodowo - germańskie wizje Hitlera, ale też jego retoryka, sposób w jaki mówił. Jak się potem okazało nie było to ostatnie spotkanie z Hitlerem.
Podczas studiów Werner Ventzki zapisał się do Niemieckiego Związku Studentów. W 1930 r. zdał pierwszy państwowy egzamin prawniczy. Zaczął pracować w organizacji komórek zakładowych, był referentem ds. prawa pracy, odpowiadał za spory prawne, prowadził kursy szkoleniowe. 1 grudnia 1931 r. wstąpił do NSDAP.
- Miał 25 lat i do śmierci w 2004 roku nigdy mentalnie nie wystąpił z partii - twierdzi w książce „Cień ojca” jego syn Jens Jurgen.
Werner zaczął swą partyjną karierę. Od kierownika bloku. Szybko pokonywał jej kolejne szczeble. Przed wstąpieniem do NSDAP poznał swą przyszłą żonę Ernę Marię Brandenburg ze Szczecina. Werner był studentem uniwersytetu w Greisfaldzie, gdy przyjechał na bal urzędników celnych. Tam pierwszy raz zobaczył swoją przyszłą żonę, specjalistkę od hodowli drobiu.
Erna pochodziła z mieszczańskiej rodziny. Jej ojciec Gustaw był kupcem w Szczecinie, żył też z wynajmu nieruchomości. Zmarł na skutek powikłań po operacji jelita. Erna miała siedem lat. Jej mama Elisabeth umarła w 1938 r. Jako przyczynę jej śmierci podano powikłania po zapaleniu płuc.
Po czterech latach znajomości, 1 grudnia 1933 r., w najstarszym szczecińskim kościele pod wezwaniem św. Piotra i Pawła, Werner i Erna wzięli ślub. Do ołtarza szli wśród szpaleru utworzonego przez 60 robotników.
- Przypadkowo lub umyślnie ta data zbiegała się z drugą rocznicą otrzymania przez ojca legitymacji partyjnej - zauważał Jens Jurgen Ventzki. Do NSDAP należała też jego matka. Wstąpiła do partii cztery miesiące po Wernerze.
Tymczasem kariera Wernera Ventzkiego rozkwitała. Pod koniec kwietnia 1934 r. został kierownikiem w Urzędzie Pomorskiego Okręgu Narodowosocjalistycznej Opieki Społecznej. Z czasem awansował na radcę krajowego, kierownika Wydziału Opieki Społecznej w Zarządzie Prowincji Pomorze i Krajowego Urzędu ds. Opieki Społecznej i Młodzieży. Jako radca krajowy odpowiadał za wszystkie placówki i zakłady opieki. Odwiedzając je przemierzył wzdłuż i szerz Pomorze.
- Musiał też znać szpital psychiatryczny w miasteczku Lauenburg, czyli w Lęborku - podkreślał Jens Jurgen Ventzki. - Jesienią 1939 r. pacjentów tego ośrodka przewieziono do Prus Zachodnich i rozstrzelano w lasach Piaśnickich.
Ventzki z Poznania trafił do Łodzi
9 września 1939 r. Werner Ventzki został powołany do służby wojskowej. Potem z dumą opowiadał jak przybył do Poznania w ślad za wkraczającymi tam wojskami Wermachtu. Był to dla Wernera powrót do korzeni. Przecież w tym mieście urodził się jego ojciec, Oskar.
W Poznaniu Werner współpracował z Arthurem Greiserem, namiestnikiem Kraju Warty. Był działaczem samorządu okręgowego. Zajmował się opieką społeczną. Został kierownikiem wydziału.
8 maja 1941 r. z rąk Arthura Greisera, namiestnika III Rzeczy i naczelnika okręgu dostaje nominację na nadburmistrza Litzmannstadt. Pierwszym nadburmistrzem miasta podczas okupacji był Frantz Shiffer. Odwołano go jednak po kilku miesiącach. Kandydaturę Ventzkiego na nadburmistrza Łodzi wysunął Greiser. Wcześniej proponowano na to stanowisko Ludwika Wolffa, przedstawiciela łódzkich folksdojczów. Ale Greisler wolał, by nadburmistrzem został jego człowiek, a za takiego uchodził Ventzki.
- Pochodzi z podobnego środowiska jak ja - mówił o Wernerze namiestnik Kraju Warty podczas powitania nowego nadburmistrza Łodzi. - Jego rodzice, tak jak niegdyś moi, znaleźli się na terenach granicznych Prus z dawną Rosją w Kempen i Kaliszu. Łączy nas już sam ten fakt. Ventzki jest dzieckiem Wschodu, pochodzi ze Słupska na Pomorzu. Zna problemy walki o pogranicze, zna też problemy Polaków, a podczas studiów, które odbył na uniwersytetach w Rzeszy, jako młody referendarz poznał zasady funkcjonowania administracji miejskiej.
„Litzmannstater Zeitung” z 9 maja 1941 r. tak opisywała objęcie urzędu przez Wernera Ventzkiego: „Przepiękne kwiaty i zieleń harmonizowały z kolorami Rzeczy w odświętnie udekorowanej sali posiedzeń gmachu rządowego, gdzie miało miejsce zaprzysiężenie nowego nadburmistrza Litzmannstadt. Przed rozpoczęciem uroczystości salę aż do ostatniego miejsca zapełnili przedstawicie partii, władz państwa, Wermachtu i władz miejskich wraz zaproszonymi gośćmi ze społeczności lokalnej”.
Sam Ventzki był szczęśliwy gdy obejmował to odpowiedzialne stanowisko.
- Czyż może być piękniejszy moment w życiu narodowego socjalisty, zwłaszcza człowieka młodego, niż otrzymanie nowego, wielkiego zadania? - mówił Werner Ventzki 8 maja 1941 roku. - Wolno mi chyba powiedzieć, że spełnia się właśnie moje wieloletnie, gorące życzenie. Od lat bowiem pragnę poświęcić się samodzielnie ważnej misji. Uważam, że przybywać tu muszą ludzie młodzi wiekiem i sercem. Potrzebujemy ludzi wolnych, nieobciążonych nadmiarem doświadczeń, nie skrępowanych fachowymi, rzeczowymi i zawodowymi zahamowaniami. W przeciwnym wypadku nie podołają wyzwaniom tego kraju i tego miasta.
A wyzwanie było duże. Werner Ventzki miał przekształcić Litzmannstadt w typowo niemieckie miasto.
- Jestem pewien, że ojciec był zafascynowany nazistowską ideą przenarodowienia Łodzi, wypędzenia miejscowej ludności, a następnie osiedlenia folksdojczów w akcie germanizacji podbitych przez Wermacht terenów zachodniej Polski - twierdził syn byłego nadburmistrza Łodzi.
Do Łodzi Ventzki przeprowadza się z rodziną. Mieszkają najpierw na pl. Wolności. A 15 listopada 1941 r. przeprowadzają się na ul. Bednarską 15 do pałacyku, który należał kiedyś do łódzkiego fabrykanta Leonhardta. Mieszkał tam z żoną, dziećmi i dwoma psami rasy airedale terier - Argusem i Peterem von Litzmannstadt. Argus był psem policyjnym. Służył wcześniej w getcie. Ventzki dostał go od jednego z niemieckich policjantów getta.
Po wielu latach Jens Jurgen Ventzki dowiedział się, że jego ojciec wstąpił do SS. Było to już po śmierci jego matki, podczas jednej z rodzinnych uroczystości. Przy stole zapadła wtedy grobowa cisza. Ale być może wpływ na tę decyzję miała irytacja Heinricha Himmlera na niechętną postawę władz miasta w sprawie kolejnych transportów Żydów i Romów do Litzmannstadt Ghetto?
Jens Jurgen znalazł też w rodzinnych dokumentach informację, że pewnej niedzieli, latem 1944 r. został ochrzczony. Ale odnalazł też dokument w którym ojciec, jako wierny członek NSDAP, przed objęciem stanowiska nadburmistrza oświadczał, że on, ani żaden członek jego rodziny nie należy do wspólnoty wyznaniowej. Przypuszczał, że mógł otrzymać wtedy śluby SS. Do tej formacji od 1942 r. należał jego ojciec. Podczas takiej ceremonii dziecko owijano w chustę ozdobioną swastyką i runami SS. Potem kładziono je na pokryty nazistowską flagą ołtarzem. Odczytywano formułę chrztu i błogosławieństwa. Przełożony dotykał dziecka sztyletem SS. Potem dostawało ono w prezencie srebrną łyżkę, miskę i jedwabną chustkę.
- Nie wiem czy faktycznie mojej dziecięcej skóry dotykała zimna stal sztyletu SS, na samą myśl o podobnym rytuale ogarnia mnie dreszcz - napisał w książce Jens Jurgen.
Wizytował getto i wiedział o obozach
Jako nadburmistrz Łodzi Ventzki był przełożonym wszystkich urzędników miejskich, pracowników i robotników. W tym Hansa Biebowa, kierownika komunalnego Zarządu Getta. Dobrze wiedział co dzieje się w Litzmannstadt Ghetto, wiedział o obozie zagłady w Chełmnie nad Nerem. Wiele razy wizytował getto. Za jego kadencji powstał plan przebudowy architektonicznej miasta na wzór niemiecki. Zmieniono też herb Łodzi.
- Został nadburmistrzem w najczarniejszym okresie historii Łodzi - przyznaje Wojciech Źródlak, kustosz Muzeum Tradycji Niepodległościowych Oddział Radogoszcz. - To jemu podlegał zarząd getta. Terror w stosunku do Polaków był wtedy bardzo ostry. On wykazywał duży zapał w sprawach germanizacji. Tak więc jest to mętna postać. Jej ocena musi być druzgocąca.
W lipcu 1943 r. Werner Ventzki przestał nagle być nadburmistrzem Litzmannstadt. Jego miejsce zajął Otto Bradfisch, naczelnik gestapo. Ale oficjalnie zajmował on stanowisko komisarycznego zastępcy nadburmistrza na czas wojny. Do upadku III Rzeszy we wszystkich dokumentach jako nadburmistrz miasta figurował Ventzki.
Wiele wskazuje, że powodem odejścia Ventzkiego był jego konflikt z Arthutem Greiserem. Nadburmistrz kontaktował się z przedstawicielami ministerstwa spraw wewnętrznych i finansów III Rzeszy w sprawie opodatkowania Żydów skazanych na przymusową pracę w getcie. Ventzki zrobił to bez wiedzy namiestnika Kraju Warty. Greiserowi bardzo się to nie spodobało.
Dla Ventzkich to był szok. Chcieli związać swą przyszłość z Łodzią. Kadencja nadburmistrza Ventzkiego miała trwać do 1953 r. W pałacyku przy Bednarskiej odbyło się huczne pożegnanie. Przygotowała je obsługa Sali Złotej Grand Hotelu. Jedzono krewetki, żabie udka, ostrygi. Wypito 105 litrów piwa i 364 kieliszki wódki.
Ventzki został wcielony do oddziału Waffen SS i skierowany na front. Odbył najpierw czteromiesięczne szkolenie w batalionach grenadierów pancernych SS w Warszawie. Trzy i pół miesiąca był w szkole podoficerów w Lęborku. Potem jako gruppenführer służył w 3 dywizji pancernej SS „Totenkopf”, a od września 1944 roku jako gruppenführer w kompanii pomocniczej 12 dywizji pancernej Hitlerjugend. Przyjechał jeszcze do Łodzi, gdy na świat przyszedł jego najmłodszy syn. Ale zaraz po tym wrócił na front zachodni.
We wrześniu 1944 r. żona Ventzkiego razem z czwórką dzieci opuściła Łódź. Prawdopodobnie stało się to na polecenie nazistowskich urzędników i partii. Zatrzymali się w gospodarstwie koło Poznania. W tym czasie Werner Ventzki został ranny. Trafił do lazaretu w Iglau w Czechach. Tam dowiedział się o śmierci ojca Oskara. Dostał zwolnienie z lazaretu i przedostał się do Meklemburga. Tam była już żona z dziećmi.
Według zachowanych zapisków Ventzkiego jego żona z dziećmi, w ostatniej chwili, w odkrytej ciężarówce przekroczyła granice zajętego przez Brytyjczyków Szlezwika - Holszytyna. Jens Jurgen Ventzki nie pamięta chwili, gdy po długiej rozłące jego ojciec spotkał rodzinę.
- Siostra otworzyła drzwi i „obcy” mężczyzna w wytartym ubraniu, z rudawą brodą pojawił się w progu mieszkania - pisał po latach w książce.
Niedługo po tym w domu pojawili się Brytyjczycy i aresztowali Ventzkiego. Jego żona podobno w ostatniej chwili zdjęła ze ściany zdjęcie, które Ventzcy zrobili sobie z Arthurem Greiserem.
- Rzuciła na łóżko i posadziła na nim mnie, wtedy rocznego oseska - czytamy w książce syna Ventzkiego. - W ten sposób jako malutkie dziecko stałem się bezwolnym narzędziem służącym zakryciu prawdy.
Być może dzięki temu Ventzki nie przebywał długo w obozie dla internowanych. 20 lipca 1946 r. został zwolniony. Gdy wrócił do domu, by utrzymać rodzinę pracował w polu. Stanął przed komisją denazyfikacyjną. W jego obronie stanąć miał Żyd z Hamburga. Został zakwalifikowany do tzw. IV grupy, jako tzw. poplecznik.
- Ojciec jeszcze dwa lata przed śmiercią oburzał się, że został zakwalifikowany jako poplecznik, a był przecież zawsze przekonanym nazistą - twierdził jego syn Jens Jurgen.
Choć od 1947 r był na liście zbrodniarzy wojennych nigdy nie stanął przed sądem. Złożyło się na to kilka spraw. Miał szczęście, że trafił brytyjskiej strefy okupacyjnej. Poza tym w początkowym okresie działania Republiki Federalnej Niemiec brakowało obciążających go dowodów. Trwająca zimna wojna utrudniała przepływ informacji. Ventzki należał do tzw. sprawców zza biurka, a niewielu z nich zostało ukaranych.
Przez wiele lat Ventzki mieszkał z rodziną w Bonn. Pracował w Federalnym Ministerstwie ds. Wypędzonych, Uciekinierów o Ofiar Wojny. Gdy nie uznano jego tytuły radcy z czasów pracy w Szczecinie odwołał się do sądu. Otrzymał ostatecznie tytuł dyrektora rządowego. I z tym tytułem przeszedł na emeryturę. Zmarł 10 sierpnia 2004 r. w Detmold.