"Niemożliwe? Takiego słowa nie ma w moim słowniku!". Zuzanna Butkiewicz napisała książkę "Pół mózgiem, pół serio" o tym, jak wyszła z udaru
Zuzanna Butkiewicz przeżyła rozległy udar. Dzięki rehabilitacji i – jak przekonuje – pozytywnemu myśleniu dziś żyje niemal normalnie. O swoich zmaganiach napisała książkę. Tytuł dała przewrotny: „Pół mózgiem, pół serio”.
Pędziła przez życie – samotna matka trójki dzieci nie wyobrażała sobie, że może być inaczej. Chciała pędzić nawet, gdy dostała udaru mózgu. Leżała na podłodze w łazience i myślała o tym, że trzeba jechać z córką do lekarza, że obiecała dzieciom wspaniałe wakacje, że trzeba ugotować obiad i tak dalej, i tak dalej. – Nie mam czasu na odpoczywanie – pomyślała wtedy i... wysłała dzieci po sąsiada, by pomógł jej wstać, bo przecież... ona musi pędzić. Niestety, rok temu, na wakacjach, musiała zwolnić. Choroba, rehabilitacja, leżenie w łóżku – to dla aktywnej do tej pory Zuzanny Butkiewicz było zupełnie coś nowego. Poradziła sobie – i z rehabilitacją, i z tą niemożnością pędzenia, planowania, działania. Napisała książkę – „Pół mózgiem, pół serio”, gdzie pokazuje swoje życie z ostatniego roku: chorobę, rehabilitację, codzienne życie, ale i to, jak ważna jest przyjaźń.
Studenci nagrodzeni. Za kampanię „Pokaż dziadkom”
Zuzanna Butkiewicz to białostoczanka, ale kilka lat mieszkała we Francji. – Zakochałam się, wyszłam za mąż i wyjechałam – opowiada. To we Francji przyszły na świat jej dzieci, ale to również tam stawała się coraz mniej szczęśliwa. Mąż okazał się nie być tym wymarzonym mężczyzną. – Nie wszystko w życiu poszło tak jak marzyłam, wróciłam więc do Białegostoku – mówi.
Trudny rozwód, praca, opieka nad dziećmi, prowadzenie domu, wożenie dzieci na zajęcia dodatkowe, gotowanie obiadów, sprzątanie... Zuzanna nie miała czasu dla siebie. Nie wyobrażała sobie, by choć przez chwilę usiąść i nic nie robić. Tempo życia było naprawdę przeogromne. – Upychałam 36 godzin w 24 – uśmiecha się dziś.
Choć przyznaje, że nie wie, jak to jej się udawało: – Zdarzało się zawieźć na zajęcia nie to dziecko, co trzeba. Albo pomylić godziny – śmieje się. – Zawsze próbowałam być dla moich dzieci i matką, i ojcem. Chciałam, żeby były szczęśliwe i miały dobrą opiekę. Pewnie gdyby te obowiązki faktycznie rozłożyły się na ojca i matkę, gdyby na troje dzieci do opieki było nas dwoje, to byłoby łatwiej – zastanawia się.
Wszystko zmieniło się w ubiegłym roku, na wakacjach. Pojechali na wymarzony biwak i... jedna z córek złamała obojczyk. Szybkie pakowanie się, powrót do Białegostoku (bo na Mazurach, tam gdzie byli, nie podjęto się leczenia córki), wizyta u lekarza, by sprawdził, czy potrzebna jest operacja. Skończyło się na założeniu ortezy i umówieniu się na wizytę kontrolną następnego dnia.
– Obiecałam oczywiście dzieciakom, że w takim razie wracamy na wakacje, pod namiot – wspomina Zuzanna. Następnego dnia więc znów pędziła, od rana: bo przecież ta wizyta w szpitalu, ponowne pakowanie się, znów podróż, potem rozstawianie namiotu...
Takie były plany.
– Ale zaczęła denerwować mnie moja lewa ręka. Tak zdrętwiała, że za nic nie mogłam jej rozmasować – opowiada.
Ale oczywiście wtedy postanowiła, że zrealizuje plan na ten dzień. Mimo bezwładnej ręki poszła pod prysznic, umyła głowę i... upadła tak, że nie umiała się podnieść. Oczywiście, znów próbowała i próbowała. W końcu dzieci poprosiły sąsiada. – Masz udar – powiedział.
– A ja mu nie wierzyłam. Przecież nie miałam czasu na żadne udary!
Ale sąsiad się uparł. Przyjechało pogotowie. Zuzanna bardzo szybko trafiła do szpitala, pod specjalną aparaturę, później na stół operacyjny.
W szpitalu spędziła w sumie dobrych kilka miesięcy. Przyjaciele zaopiekowali się dziećmi, zaopiekowali się też nią.
– Choroba obeszła się ze mną łaskawie. Większość deficytów już zrehabilitowałam, dzięki intensywnej pracy i pozytywnemu nastawieniu. Moim największym problemem poznawczym było tak zwane pomijanie lewostronne – ignorowałam to, co się dzieje po mojej lewej stronie, więc nawet nie mogłam prowadzić samochodu. Dziś nie ma po nim śladu. Miałam także masywny niedowład lewej połowy ciała. Dziś praktycznie tylko lewa ręka sprawia mi niewielkie kłopoty – opowiada.
O swoich zmaganiach z codziennością, o rehabilitacji, walce o powrót do zdrowia, o przyjaźni, ale i irytacji zachowaniem innych napisała książkę. „Pół mózgiem, pół serio”. – Jak tylko odkryłam, co znaczą te medyczne wpisy w mojej historii choroby, od razu wiedziałam, że taki będzie jej tytuł – przyznaje.
Bo chodzi o to, że choć Zuzanna żyje już niemal normalnie: myśli, czyta, pisze, porusza się i znów zaczyna pędzić! – to za to wszystko odpowiada już tylko połowa jej mózgu. – Druga połowa w wyniku udaru obumarła. I nigdy już nie będzie działała. Trudno mi się było przyzwyczaić do tej myśli. Tak naprawdę to chyba jeszcze się nie przyzwyczaiłam – przyznaje Zuzanna. I uśmiecha się: – Napisanie książki to było spełnienie mojego wielkiego życzenia. Praca nad nią była świetną rehabilitacją dla mózgu i ręki. Była też ogromnym wysiłkiem. Bo wpatrywanie się w ekran i intensywne myślenie kończą się niestety silnym bólem głowy.
A pisanie na klawiaturze komputera z jedną niesprawną ręką to droga przez mękę, bo muszę cały czas poprawiać literówki i błędy – opowiada. A w książce – z wielką swadą, lekkością i ogromnym poczuciem humoru opisuje to wszystko, co jej się przydarzyło. Od złości na rękę, która nagle pewnego wakacyjnego dnia odmówiła współpracy, po leczenie i rehabilitację. Wiele tu historii o pacjentkach, z którymi dzieliła salę, o lekarzach, pielęgniarkach i o przyjaciołach, na których zawsze mogła – i nadal może – liczyć.
Więcej pieniędzy na skuteczne leczenie udarów. Bo USK od lipca będzie w rządowym programie
Bo właśnie po to powstała książka. By nieść nadzieję i pozwolić na wiarę w to, że będzie dobrze. Zuzanna wie, że ma szczęście, że po udarze nie zostało praktycznie śladu. Wie, że wielu innym osobom aż tak się nie poszczęściło. Ale wierzy, że... trzeba wierzyć. W ciężką pracę podczas rehabilitacji i w łut szczęścia, że organizm jednak się zregeneruje.
Zuzanna odwiedza oddziały rehabilitacyjne, by pokazać chorym, że wszystko jest możliwe.
– Należę do różnych grup na Facebooku, które skupiają osoby po udarach, staram się dzielić z innymi swoim entuzjazmem, siłą, poczuciem humoru. Prowadzę swój blog, na którym codziennie rozśmieszam innych swoimi opowieściami z życia „udarka” – opowiada Zuzanna.
Najbardziej chciałaby zwrócić uwagę chorych, ich lekarzy, bliskich, opiekunów, to stan głowy chorego. Nie neurologiczny. Ten psychiczny.
– Ja swoją walkę o zdrowie wygrałam w dużej mierze dzięki pozytywnemu nastawieniu. Dzięki uśmiechowi – jest przekonana. – Nie bez powodu mówi się, że śmiech to zdrowie. W mojej głowie uruchomił się automatyczny system samozachowawczy. Nawet jeśli dopadały mnie zły nastrój, strach czy niemoc, szybko budziła się we mnie lampka ostrzegawcza, alarm, który przerywał proces samociągnienia się w dół, mobilizowałam resztki sił i robiłam krok do przodu.
Choroba zmieniła jej życie. Już nie biegnie przez nie, częściej się zatrzymuje. – Zwolniłam, mam czas zastanowić się nad tym co w życiu najważniejsze, co chciałabym robić. Spełniłam swoje marzenie o napisaniu książki! Gdyby nie udar, nigdy bym pewnie tego nie zrobiła. Temat podsunęło mi życie, treść napisała choroba – mówi. – Jednak to nie jest podręcznik ani aspirująca do naukowej pozycja. To nie wyciskacz łez, tylko książka - pocieszycielka, literatura faktu, pamiętnik wariata, pacjenta oddziału neurologicznego – opowiada. – To książka , w której, mam nadzieję, udało mis się pokazać, że nie ma rzeczy niemożliwych, że nikt za nas nie wykona roboty, której efektem jest nasze zdrowie i szczęście. Że warto sięgać dalej, chcieć więcej, wyrzucić ze słownika terminy: nie, niemożliwe, nigdy, nie dam rady, to nie dla mnie.