Nieodporni. Ruch to zdrowie, więc #zostańwdomu
W przypadku koronawirusa hasło „w zdrowym ciele, zdrowy duch” najwyraźniej straciło na znaczeniu. Akcja #zostańwdomu miała sens, ale tylko w odniesieniu do tłumów tłoczących się w galeriach. Szkoda, że równolegle Ministerstwo Zdrowia nie promowało #biegajćwiczspaceruj.
Jednym z największych, niezrozumiałych paradoksów w strategii walki z pandemią są rozwiązania dotyczące sportu, czy też szerzej – aktywności fizycznej. Z jednej strony, wszyscy podkreślają wagę ruchu i wysiłku w nabywaniu odporności oraz katastrofalne skutki ich braku, a z drugiej od roku możliwości amatorskiego treningu są skutecznie blokowane. Mało tego, całkiem oficjalnie wisiała nad nami groźba wprowadzenia zakazu wychodzenia z domu, który to zakaz – jak mniemam – już dawno zostałby wprowadzony, gdyby nie pewność w rządzie, że dołączyłby do długiej listy nieprzestrzeganych obostrzeń. A tu znacznie łatwiej byłoby wykazać niemoc państwa w egzekwowaniu przepisów niż w przypadku np. (nie)noszenia maseczek.
Fakt, że ktoś poważnie myślał o tym, aby pozbawić ludzi możliwości spaceru, joggingu czy jazdy na rowerze i tłumaczyć to działaniem przeciwepidemicznym, jest kuriozalny, ale bynajmniej nie dziwi. W niektórych krajach podobne przepisy wprowadzono, ba, sami mamy w swoim covidowym portofolio zamknięte lasy i parki. Mamy też za sobą absurdalny zakaz wychodzenia bez opieki dla dzieci do lat 16 w określonych godzinach (8-16), a także uziemienie seniorów w początkowej fazie pandemii. To był taki niby apel do starszych ludzi, ale został podany w formie nakazowej i przez wielu zdezorientowanych adresatów był traktowany jak przepis prawa.
W przypadku koronawirusa hasło „w zdrowym ciele, zdrowy duch” najwyraźniej straciło na znaczeniu. Akcja #zostańwdomu miała sens, ale tylko w odniesieniu do tłumów tłoczących się w galeriach. Szkoda, że równolegle Ministerstwo Zdrowia nie promowało #biegajćwiczspaceruj. Skutki izolacji i roku oglądania seriali nie są jeszcze dokładnie rozpoznane, za to konsekwencje braku ruchu całkiem dobrze. I nie wróży to dobrze na przyszłość – dla państwa i dla służby zdrowia. Tylko że nikt wtedy nie będzie w komunikatach podawał dobowej liczby zajętych kardiologów, angiologów, ortopedów i fizjoterapeutów.
Nawiasem mówiąc, Polacy również przepisy dotyczące sportu potrafili obejść, bo w ostatnim czasie znacząco wzrosła liczba zawodników powoływanych do kadr narodowych w fitness czy przeciąganiu liny, co mimo restrykcji uprawniało do korzystania m.in. z siłowni. Rząd zamknął jednak tę furtkę - od 2 kwietnia siłownie, centra fitness, baseny są otwarte tylko członków kadr narodowych w sportach olimpijskich i paraolimpijskich. Co z resztą? Reszta może ćwiczyć w domu.
Pal jednak sześć dorosłych. Rwiemy – i słusznie – włosy z głowy nad psychiczną i fizyczną kondycją dzieci, które w pandemii tracą najwięcej. A jednocześnie pozbawiamy ich możliwości uczestnictwa w zajęciach takich jak gimnastyka korekcyjna i pływanie. Nie ma treningów, nie ma zorganizowanych zajęć (nawet na świeżym powietrzu!), wyjazdy i obozy sportowe w zawieszeniu. Aktywność u wielu – na poziomie leżącego pacjenta DPS. Przy okazji wykańczamy sport młodzieżowy i amatorskie kluby zajmujące się szkoleniem najmłodszych.
To jak w edukacji – te straty będą już nie do odrobienia. A odporność, o ironio, trzeba będzie u niektórych budować od zera.