Niepełnosprawny chłopiec boi się szkoły, policja przygląda się pracy nauczycielki
Rodzice 10-letniego chłopca z autyzmem i lekkim zespołem Downa oskarżają nauczycielkę z Turzy o to, że metody jej pracy zaszkodziły ich synkowi.
10-letni chłopiec z autyzmem i lekkim zespołem Downa chodzi do drugiej klasy do SP w Turzy. Ponieważ ma orzeczoną niepełnosprawność, zgodnie z prawem podczas lekcji musi mu towarzyszyć tzw. nauczyciel wspomagający. To właśnie do metod pracy tej nauczycielki zastrzeżenia mają rodzice, burmistrz miasta i kuratorium. Do tego ostatniego z prośbą o kontrolę w szkole zwrócił się zresztą sam burmistrz, uważający, że dyrekcja nie zareagowała odpowiednio na sytuację. Tego, jak poważny jest stan chłopca, dowiedział się od rodziców.
- Odkąd pracę w szkole zaczęła ta pani, chłopiec nagle zaczął się bać tam chodzić. Kładł się na ziemi, rodzice na rękach wnosili go do środka, zaczął być agresywny dla innych, choć nigdy wcześniej tego nie robił - opowiada Andrzej Ożóg, burmistrz Sokołowa Młp.
- Dziwnie zachowywał się także w domu. Przykrywał się kocem, chował w ciemnych kątach, zasłaniał głowę, kiedy któryś z rodziców próbował go stamtąd wyciągnąć. Do tego zaczął się moczyć. Jednym słowem: nie ten chłopiec - opowiada.
Burmistrz komentuje wprost: - Dziecko cofnęło się w wyniku metod pracy nauczycielki, która stosowała odważne, a dla niektórych wręcz kontrowersyjne, metody pracy. Choć powinna siedzieć razem z chłopcem w ławce podczas lekcji, wyprowadzała go do innej sali i pracowała sam na sam. Z kolei podczas zajęć łączonych miała poświęcać więcej uwagi innym dzieciom. Poprosiła też rodziców, by zbudowali dla chłopca tzw. domek sensoryczny. W środku zamontowane zostały światła ledowe. Nauczycielka przykrywała domek kocem i włączała ostre, migające światło.
- Twierdziła, że chłopiec jest niskobodźcowany. Rodzice mówili mi coś zupełnie innego - mówi Marta Czerwonka, dyrektorka SP w Turzy.
Chłopiec ma zdiagnozowaną nadwrażliwość wzrokową. Ekspozycja na silne światło mogłaby doprowadzić do padaczki fotowoltaicznej. 10-latek mógłby zrobić sobie krzywdę, uderzając bez kontroli głową o twardą powierzchnię.
O całej sytuacji zawiadomiono kuratorium. Zgłoszenie trafiło też na policję. Sami rodzice nie chcą tego komentować. Mówią, że zbyt dużo ich już ta sprawa kosztowała i naraziła na obmowy lokalnej społeczności.
Burmistrz prosił o kontrolę
- Zareagowałem, bo uważałem, że sprawa została początkowo zamieciona pod dywan - tak prośbę o kontrolę w szkole, skierowaną do kuratorium oświaty, motywuje Andrzej Ożóg, burmistrz Sokołowa Młp.
- To nie była jednostkowa sytuacja. W innej szkole w Trzebosi ta sama nauczycielka przywiązała ucznia do krzesła pasami. Dla mnie wygląda to jak eksperymentowanie na dzieciach, bo co innego można powiedzieć, kiedy nauczycielka wynosi z domku sensorycznego zesztywniałego ze strachu chłopca - kręci głową.
Dyrektorka bez wsparcia ekspertów
W dodatku niedawno, inni rodzice w geście solidarności nie posłali swoich dzieci na zajęcia.
Dziś nauczycielka, o której mowa, przebywa na zwolnieniu chorobowym. Otrzymała także wypowiedzenie. Dlaczego? Bo, jak tłumaczy dyrekcja, szkoła nie może jej zapewnić wystarczającej liczby godzin. Rodzice 10-latka postanowili bowiem przenieść syna do szkoły specjalnej w Rudniku nad Sanem, położonego 30 km od ich miejsca zamieszkania. Nie chcą sprawy komentować ani udzielać żadnych informacji, bo jak twierdzą, doznali przez nią już wystarczająco dużo cierpienia i upokorzenia.
Oprócz chłopca, pod opieką nauczycielki w szkole w Turzy do tej pory była także inna dziewczynka. Co o sytuacji i metodach pracy nauczycielki ma do powiedzenia dyrektorka?
- To skomplikowana sprawa. Zarówno rodzice chłopca, jak i nauczycielka twierdzą, że są w niej poszkodowani. Nie jest jednoznaczna, bo ja chodziłam na prowadzone przez nią zajęcia i nie stwierdziłam nieprawidłowości - mówi Marta Czerwonka, dyrektorka SP w Turzy.
- Niestety, nikt nie udzielił mi w tym zakresie wsparcia. Kuratorium stwierdziło, że mam zbadać tę sprawę, dlatego zasięgnęłam opinii poradni. Usłyszałam, że nauczyciel, który ma odpowiednie uprawnienia, sam może dobierać metody pracy po konsultacji z lekarzem specjalistą - mówi.
I dodaje, że nie wie, czy nauczycielka, która ma kwalifikacje z zakresu oligofrenopedagogiki, takie konsultacje przeprowadziła. Samej dyrektorce wytłumaczyła się krótko: nauczyciel specjalny ma trzy miesiące, żeby obserwować dziecko i dobrać metody pracy adekwatne do jego potrzeb.
Kontrola się zakończyła
Kuratorium oświaty, które przeprowadziło w szkole kontrolę, stwierdziło nieprawidłowości. Jakie? Tego nie wiemy, bo na nasze pytania udzieliło jedynie częściowej odpowiedzi, zasłaniając się dobrem sprawy.
- Jedną ze stwierdzonych nieprawidłowości było to, że część obowiązkowych zajęć edukacyjnych z uczniem była realizowana indywidualnie w oddzielnym pomieszczeniu zamiast w klasie w obecności nauczyciela - mówi Mariola Kiełboń, rzeczniczka Kuratorium Oświaty w Rzeszowie. - Czynnościami kontrolnymi była analiza dokumentów szkolnych, rozmowa z dyrektorem Szkoły Podstawowej w Turzy, z wychowawcą klasy II, z rodzicami ucznia i burmistrzem - dodaje.
Kuratorium wezwało też dyrekcję do naprawy uchybień. Nie odpowiada jednak wprost, czy metody pracy nauczycielki zastosowane wobec ucznia z tymi konkretnymi problemami zdrowotnymi było uzasadnione, czy nie.
Sprawę bada także lokalna policja.
- Potwierdzamy, że prowadzimy postępowanie z art. 207, tj. o znęcanie się. Część świadków została już przesłuchana, kolejni zostaną przesłuchani wkrótce, czekamy też na materiały z kuratorium oświaty - mówi kom. Marta Tabasz-Rygiel, rzeczniczka prasowa Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie. - Z uwagi na dobro toczącego się postępowania nie możemy zdradzić szczegółów sprawy.