Stanisław i Zdzisława Bytnarowie, rodzice Jana – członka Armii Krajowej, harcerza konspiracyjnych Szarych Szeregów oraz bohatera powieści „Kamienie na szaniec”, przez pięć lat byli blisko związani z Niekłaniem Wielkim na ziemi świętokrzyskiej.
Były legionista, walczący o odrodzoną Polskę, Stanisław Bytnar i Zdzisława z domu Rechul byli nauczycielami. Małżeństwo Bytnarów poznało się na prowadzonych w Krakowie, przez znanego pedagoga – Henryka Rowida – Państwowych Kursach Nauczycielskich. – Był wysoki, czarnooki, smolisto-włosy Staszek Bytnar. Połatany szynel legionisty, przybyłego na krakowskie kursy. On sam wspierał się o kulę – pisała o nim pisarka Barbara Wachowicz. – Był taki smutny i taki romantyczny. Zakochałam się w nim od pierwszej chwili na zawsze – wspominała Zdzisława Bytnar.
Zdobycie odpowiednich kwalifikacji pedagogicznych pozwoliło im na rozpoczęcie pracy z dziećmi. Stało przed nimi niełatwe zadanie. – Jesteście pierwszym pocztem polskich nauczycieli. Macie nieść, jak w „Testamencie” Juliusza Słowackiego prawdziwy „kaganiec oświaty”, być misjonarzami polskiej nauki, tradycji, historii – mówił przy rozdawaniu dyplomów Henryk Rowid.
Początkowo znaleźli się na ziemi radomszczańskiej. Niedługo potem podjęli pracę w wiejskiej szkole na Kielecczyźnie – w Niekłaniu Wielkim. Dlaczego akurat tam? – Kiedy trwała wojna polsko-bolszewicka, Stanisław Bytnar otrzymał na początku sierpnia 1920 roku angaż do jednoklasowej szkoły (istniała tam klasa mała i duża) w Niekłaniu Wielkim na podstawie rozporządzenia Inspektora Szkolnego w Końskich. Jednocześnie 2 sierpnia 1920 roku, zawarł związek małżeński ze Zdzisławą Rechul, z którą przybył do Niekłania. Wraz z nimi przyjechała również matka Stanisława, Katarzyna. Wszyscy mieszkali przy szkole powszechnej w pobliżu kościoła i głównej drogi we wsi – wyjaśnił prawnuk Stanisława oraz Zdzisławy Bytnarów, zarazem opisujący ich historię – Julian Borkowski.
Praca u podstaw
Sytuacja na ziemi świętokrzyskiej, kilka lat po odzyskaniu niepodległości była daleka od ideału, a trudności spotykały młodych pedagogów na każdym niemalże kroku. –Razem dźwigają biedną szkołę powszechną na Kielecczyźnie, gdzie nie ma tablic, książek, zeszytów, razem brną w błocie, mając na nogach drewniaki, razem tworzą IV-klasową szkołę w Niekłaniu opodal Gór Świętokrzyskich – pisała o Stanisławie oraz Zdzisławie Bytnarach, Barbara Wachowicz.
Podobnie ówczesny Niekłań opisywali uczniowie młodych pedagogów. – Felicja i Antoni Teleccy, Benedykta i Jan Millerowie, Stanisław Rurarz i Maria Domagała po wielu latach wspominali z wielką czcią swą dawną, a jakże inną dziś naszą ukochaną wioskę Niekłań, co „domami i rzędami stodół rozsiadła się nad rzeką Czarną, która niedaleko w lasach pod Mościskami swój początek bierze. Wspominamy wspaniałe ogromne i pełne ryb stawy, wspominamy stary upust i terkoczący stary wodny młyn, a opodal strzeliste wieżyczki gotyckiego kościoła na wzgórku stojącego. Żywo w pamięci zachował się pałac hrabiów Platerów z okalającym go parkiem, cały kompleks budynków właścicieli wielkiego majątku rolno-leśnego. Najbardziej serdecznie wspominamy stojącą obok kościoła szkołę” – cytował byłych uczniów niekłańskiej szkoły, Julian Borkowski.
Co niezmiernie istotne, właśnie Stanisław Bytnar, organizował życie kulturalne wsi. – Niekłań był bardzo zapuszczony pod względem kulturalnym, dotąd nie miał on ofiarnego przewodnika i opiekuna chłopskiej biedoty. Praca zawodowa pochłaniała cały jego czas wolny, bo podejmował różnego rodzaju inicjatywy: stworzył teatr amatorski, chór mieszany, organizował wycieczki krajoznawcze i na nie przeznaczał pieniądze z wstępów na przedstawieniach. Zaopiekował się też najzdolniejszymi uczniami, by kończyli szkoły średnie – dodał historyk, który zajmuje się dziejami rodziny Bytnarów.
Stanisław Bytnar kierował także miejscowym Kołem Młodzieży Wiejskiej „Wici”, uczestniczył w radzie gminnej, zreorganizował lokalną spółdzielnię spożywców „Bratnia Pomoc”, to ona osiągała znakomite wyniki w skali całego kraju, a jej dochody wspomagały fundusze szkoły. Zdobycie środków finansowych umożliwiło organizowanie wycieczek krajoznawczych. Dzięki zaangażowaniu Bytnarów, dzieci z Niekłania miały możliwość podziwiać piękno Zakopanego, Krakowa, Poznania, nadmorskiego Pucka oraz nowopowstałej Gdyni. Ojciec Jana Bytnara, Stanisław prowadził także doszkalające dorosłych kursy wieczorowe.
Znakomici pedagodzy
Jedna z uczennic z Niekłania, Zofia Grabowska wspominała początki działalności Stanisława Bytnara w miejscowej szkole. Był on niezwykle zaangażowany w swoje pedagogiczne obowiązki, które traktował jako ofiarną pracę na rzecz ojczyzny. Doskonale zdawał sobie sprawę z potrzeby powszechnego kształcenia młodego pokolenia. – W mundurze byłego legionisty rozpoczął intensywną pracę, by wszystkie dzieci objąć obowiązkiem szkolnym. Przemierzał przysiółki, osiedla i sąsiednie wsie i wszędzie zobowiązywał do posyłania dzieci do szkoły – zaznaczył Julian Borkowski.
Stanisław Bytnar cieszył się dużym zaufaniem oraz szacunkiem ze strony swoich przełożonych. – Inspektor Szkolny w Końskich, opisał Bytnara jako „nauczyciela stosującego w nauce programy Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego [w międzywojennej Polsce resort odpowiadający za nadzór nad szkolnictwem wszelkich stopni i typów – redakcja]. Inteligentny, obowiązkowy i pracowity, stąd rezultaty bardzo dobre. Jako kierownik sprężysty i taktowny, w gronie harmonia. Oddaje się pracy poza szkolnej”. Z opowiadań rodzinnych wiadomo, że był nauczycielem z powołania, nigdy nie podnosił głosu, traktował uczniów sprawiedliwie, często miał pogodne usposobienie. Oddawał się grze na skrzypcach, śpiewał, dbał o wykształcenie wychowanków. Dzieci zapoznawały się też z najbliższą okolicą, miały zapewnione regularne kontakty zotaczającą ich przyrodą – stwierdził Julian Borkowski.
Zaangażowanie w pracę nauczycielską nie pozostało bez wpływu na dalsze losy rodziny Bytnarów. – Stanisławowi Bytnarowi powierzono tymczasowo pełnienie funkcji kierownika 5-cio klasowej publicznej szkoły powszechnej w Niekłaniu – zauważył historyk. Jego sukces nie byłby jednak możliwy bez wsparcia płynącego ze strony innych pedagogów. – Jedna z nauczycielek, Izabela Dabińska charakteryzowała głowę rodziny Bytnarów jako „świetlaną postać człowieka, który wszystkie swoje siły poświęcał młodzieży, społeczeństwu i ojczyźnie. Był gwiazdą przewodnią w mojej 3-letniej pracy pod jego kierownictwem, koleżeński nie jako władza, lecz przyjaciel młodych nauczycieli, radził w pracy i dbał o nich. Prowadził chór szkolny, teatr amatorski, urządzał wycieczki krajoznawcze dzieciom szkolnym, uczestniczył w rozwoju Spółdzielni Spożywców, prowadził sprawy szkół w gminie, był przewodniczącym komisji rejonowej. W ogóle był bardzo czynnym, wprost idealnym człowiekiem” – mówił o wspomnieniach Izabeli Dabińskiej, Julian Borkowski.
Okres niekłański – dzieciństwo „Jasia i Dusi”
Niedługo przed objęciem stanowiska kierownika szkoły przez Stanisława Bytnara, na początku styczniu 1924 roku, w Niekłaniu przyszła na świat jego córka – Danuta Barbara – potocznie nazywana Dusią. Jej starszy brat, Jan miał wówczas ponad dwa lata. To właśnie w tej niewielkiej wiosce nieopodal Stąporkowa – rodzeństwo spędziło najbardziej beztroskie lata, korzystając z radości życia na wsi. – Janek Bytnar interesował się bardzo otoczeniem szkoły i domu. Jego uwagę przykuły kaczki, które babcia Katarzyna karmiła, nie wiedział jednak gdzie one składały jajka. Od woźnego dowiedział się, że należałoby poza domem poszukać ich gniazda, stąd na wiele godzin Janek przepadł. Rodzice bardzo się zdenerwowali, szukano go wszędzie. Dzieci idące na drugą zmianę, zauważyły go nad stawem od strony Niekłania Małego. Jaś nie rozumiał zatrwożenia rodziców jego brakiem, stwierdził: „a ja wiem, gdzie są jajka!” – przytoczył jedną z historii o młodości Jana Bytnara w Niekłaniu, historyk Julian Borkowski.
Badający dzieje rodziny Bytnarów, zauważył także, że młody Jan był niezwykle aktywny i wszystko go interesowało. – Zdzisława Bytnar w swoich wspomnieniach wspominała, że często zaglądał do klas szkolnych, ukrywał się pod ławkami, cichutko, nie przeszkadzał rodzicom w lekcjach, chłonął przy okazji zasłyszaną wiedzę. Wystarczyło, że posłyszał śpiew w klasie ojca, wtedy czym prędzej przeprowadzał się, chwytał w lot melodię i słowa. Lubił śpiew i nucił sobie podczas zabawy. Rodzice zrozumieli, że ich syn przyswaja sobie każdą myśl, a także różne wiadomości poruszane na zajęciach szkolnych z dziećmi. Zamęczał pytaniami otoczenie, by uzyskać dalsze informacje, które były mu potrzebne – zakończył Julian Borkowski.