Nigdy nierozszyfrowana zagadka aresztowania i śmierci młodych bydgoszczan w 1941 roku
Ta sprawa pozostanie już na zawsze niewyjaśniona, o ile nie zdarzy się jakiś przypadek. Rodziny czterech młodych ludzi z Bydgoszczy zapewne nigdy się już nie dowiedzą, dlaczego ich bliscy trafili do piekła na ziemi, jak dziś nazywa się obóz Auschwitz.
Niedawne uroczystości zorganizowane w obozie Auschwitz z okazji 75. rocznicy jego wyzwolenia przez Armię Czerwoną po raz kolejny przypomniały nie tylko o wielkiej, niezmierzonej zbrodni, jaka miała tam miejsce, ale i o wciąż powracających pytaniach związanych z obozem. Dlaczego tak niewielu oprawców po wojnie odpowiedziało za swoje zbrodnie? Dlaczego alianci, którzy wiedzieli o tym, co się w Auschwitz dzieje, nie zbombardowali nigdy choćby szyn kolejowych prowadzących do obozu? Dlaczego wciąż pojawiają się od nowa próby kwestionowania istnienia w obozie komór gazowych? I dlaczego Auschwitz prawie cały świat nazywa „polskim obozem śmierci”?
Trudno też dziś zrozumieć, po tylu latach, szczególnie młodszym pokoleniom, czym była ta „fabryka śmierci”. Na szczęście wciąż żyją byli więźniowie, którzy przez opowieści o swoich indywidualnych losach trafiają do serc i umysłów słuchaczy. Jak sami mówią, odnieśli oni nad swoimi prześladowcami dwa zwycięstwa. Pierwsze - opuszczając obóz jako żywi ludzie, nie przez komin, jak im to przepowiadano. Drugie - żyjąc długo i przez lata zaświadczając prawdę o tym, co się w Auschwitz działo.
Każdego roku rocznica wyzwolenia obozu prowokuje do okolicznościowych wydawnictw i snucia opowieści związanych z dziejami obozu. Jedną z nich, nigdy jeszcze publicznie nieprzedstawionych, a jednocześnie pełną tajemnic, chcemy dziś opisać.
Dwa listy z obozu
- O tym, że mój wujek, Edward Adamski, zginął w Auschwitz, wiedziała cała moja rodzina - mówi pamiętający Adamskiego siostrzeniec, Eligiusz Węcel, mieszkaniec Bydgoszczy. - Wujek napisał do nas dwa listy z obozu. Pierwszy datowany był na 7 września 1941, drugi - 12 października tego samego roku. Listy pisane były odręcznie po niemiecku i mogły mieć najwyżej 24 linie tekstu na wąskiej kartce. W tym drugim prosił o przesłanie mu do obozu 60 marek, jakie miał w kieszeni marynarki, która wisiała w domu. Twierdził też, że do Auschwitz trafił 22 sierpnia.
Syn Edward dziś w KL Auschwitz zmarł. Bliższe dane w policji państwowej Bydgoszcz.
W końcu października 1941 r. do ojca aresztowanego Edwarda, Jana Adamskiego nadszedł telegram z lakoniczną wiadomością: „Syn Edward dziś w KL Auschwitz zmarł. Bliższe dane w policji państwowej Bydgoszcz”. Potem dotarła jeszcze paczka z obozu z osobistymi drobiazgami po więźniu numer 20168.
„Czy maluchy są zdrowe?”
Po wojnie rodzinie udało się ustalić, że Edward Adamski, polski więzień polityczny oznaczony literą „P” (od „Pole”) został zapisany jak zmarły w obozowej kostnicy 18 października 1941 roku, a przyczyną zgonu było „zaszpilowanie”.
- O wujku nie mogłem nigdy przestać myśleć - mówi Eligiusz Węcel. - Szczególnie wzruszały mnie słowa z jego pierwszego listu. Będąc już dłuższy czas w tak strasznych warunkach, pisał: „Czy oba maluchy są zdrowe i dzielne?” To było m.in. o mnie. A zatem pamiętał… Nigdy też nie dawało mi spokoju słowo określające sposób jego śmierci w oficjalnym komunikacie. „Zaszpi-lowany”. Nigdy wcześniej takiego zwrotu nie słyszałem. Czyżby było to coś od „szpili”? A może podpadł w obozie innym więźniom, zrobił coś złego, a oni się zemścili? Dlaczego przeniesiony został z początkowego miejsca osadzenia - bloku 9 hala numer 4 - do bunkra bloku 11, bloku śmierci w dniu 14 października, a w dniu następnym skierowany do karnej kompanii? Za co? Myśli te nie dawały mi spokoju przez lata. Aż wreszcie zmobilizowałem się i napisałem do muzeum Auschwitz z prośbą o wyjaśnienie okoliczności śmierci wujka. Okazało się, że wpis w księdze zgonów przy jego nazwisku „27 W” oznaczał, że został zabity dosercową iniekcją fenolu.
„Ja nic złego nie zrobiłem...”
Edward Adamski mieszkał przed wojną w budynku przy ul. Na Wzgórzu 2. To początek Wilczaka, blisko Nakielskiej. Pod koniec lipca 1941 roku do jego mieszkania zastukali gestapowcy. Ponieważ Edward był w pracy, Niemcy pozostawili karteczkę z wezwaniem do stawienia się na komisariacie policji w dniu następnym.
Jak relacjonuje siostrzeniec Adamskiego, Eligiusz Węcel, wieczorem w domu miała miejsce rodzinna narada. Uradzono, po zebraniu pewnej sumy pieniędzy, by Edward wziął gotówkę i czmychał byle dalej z Bydgoszczy. On się jednak na to nie zgodził. Twierdził, że Niemcom nic nie zrobił, więc i jemu nic Niemcy nie zrobią. Następnego dnia zamiast do pracy, poszedł na policję i… zniknął. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że nie stawiając się na policji naraziłby całą swoją rodzinę na represje ze strony okupantów. Wyrażane głośno przekonanie, że nic mu się nie może stać, było zapewne tylko robieniem dobrej miny do złej gry i próbą pocieszenie bliskich.
Zdawał sobie sprawę, że nie stawiając się na policji naraziłby całą swoją rodzinę na represje ze strony okupantów.
Do rodziny dotarła najpierw wiadomość, że Edward Adamski został osadzony w więzieniu przy Wałach Jagiellońskich, a potem widziano go podczas prac porządkowych na terenie rozebranej synagogi w okolicy więzienia. Aż zniknął. Dopiero list z Auschwitz ujawnił, gdzie przebywa.
Transporty więźniów z Bydgoszczy do osławionego obozu Auschwitz miały miejsce w czasie wojny dość rzadko. Aresztowanych jako więźniów politycznych Polaków, podejrzewanych o spiskowanie, działalność wywrotową czy zwykłą nieprawomyślność, kierowano przede wszystkim do obozu Stutthof, gdyż i w tym zakresie panowała pewna „rejonizacja” lub do Rzeszy. Adamskiego wysłano jednak do Auschwitz. Dlaczego?
Dwa transporty
- Domyślam się, że musiała być jakaś przyczyna aż tak surowego potraktowania mojego wujka - mówi Eligiusz Węcel. - Szukając punktu zaczepienia, poprosiłem muzeum Auschwitz o udostępnienie mi informacji o transportach więźniów z Bydgoszczy do Auschwitz latem 1941 roku.
Jak ustalono na podstawie dokumentacji obozowej, były dwa takie transporty więźniów wysłanych z Bydgoszczy. Pierwszy z nich do obozu dotarł 26 lipca, drugi - 23 sierpnia.
Co mogło łączyć tych czterech chłopaków? Mieli po 20-22 lata. Aresztowani zostali tego samego dnia lub w bardzo zbliżonym czasie. To nie mógł być czysty przypadek.
- Przeglądając osoby z tych grup ze zdziwieniem zauważyłem, że wiek i adresy czterech osób są zbliżone do wieku i miejsca zamieszkania mojego wujka (1921, ul. Na Wzgórzu 2) - zauważa Węcel. - Chodzi o Henryka Musiała (rocznik 1922), który mieszkał w Bydgoszczy przy ul. Wysokiej 29 i Edwarda Gackowskiego (1922) zamieszkałego przy ul. Dolina 43 - obydwaj w obozie zginęli, a także Wiktora Czajkowskiego (1922) zamieszkałego przy ul. Na Wzgórzu 3, który przeżył oraz Jerzego Ziemkiewicza, urodzonego w 1923 roku, a mieszkającego przy Nakielskiej 23, czyli na rogu Ułańskiej. Co mogło łączyć tych czterech chłopaków? Mieli po 20-22 lata. Aresztowani zostali tego samego dnia lub w bardzo zbliżonym czasie. To nie mógł być czysty przypadek. Ponadto w pierwszym ze swoich listów z obozu wujek prosił, żeby pozdrowić rodziny Czajkowskich i Gackowskich. Takie właśnie m.in. nazwiska nosili młodzi ludzie, którzy wraz z nim pojechali transportem do Auschwitz.
Łączyła ich konspiracja?
Kiedy Węcel przeczytał spisy osób wywiezionych, próbował czegoś się dowiedzieć od żyjących jeszcze członków rodzin byłych więźniów. Niestety, nie udało się niczego pewnego ustalić. Ktoś stwierdził, że mogła to być kara za zabawę w noszenie polskich mundurów. Ktoś inny zapamiętał relację, że wujek Edward miał broń, którą ukradziono gestapowcowi zamieszkałemu w sąsiedztwie przy ul. Na Wzgórzu 5 i zakopano w ogrodzie posesji zajmowanej przez rodzinę Adamskich.
Wychowani w patriotycznym duchu być może podjęli próbę działalności konspiracyjnej, w co, oczywiście, członków swoich rodzin nie wtajemniczali.
- Dla mnie to oczywiste -mówi Eligiusz Węcel - że tych młodych ludzi musiało coś łączyć, nie tylko blisko siebie położone mieszkania. Zapewne połączyła ich znajomość z okresu młodości, szkoła, uczestniczenie w życiu tej samej wspólnoty parafialnej, poczucie patriotyzmu. Wkraczali wszyscy w dorosłość w trudnym okresie. Wychowani w patriotycznym duchu być może podjęli próbę działalności konspiracyjnej, w co, oczywiście, członków swoich rodzin nie wtajemniczali. Tylko tak chyba można uzasadnić fakt, że zostali przez Niemców wyłapani jak w piosence Kaczmarskiego „w obławie”, jak „młode wilczki”. Niestety, nigdy się już chyba tego, jak było naprawdę, nie dowiemy.
Każda śmierć w Auschwitz to właściwie osobna historia. Każdego roku spisywane są kolejne. Tak będzie jeszcze długo. Nawet wówczas, gdy odejdzie od nas ostatni świadek historii. Wspomnienia o ich obozowych losach pisać będą wtedy dzieci i wnuki...