Nikt nie jest bezpieczny, jeśli chodzi o porwania dla okupu [rozmowa]
Rozmowa z Grzegorzem „Cichym” Mikołajczykiem, ekspertem ds. bezpieczeństwa i antyterroryzmu, o coraz częstszych porwaniach dla okupu.
Ostatnio mieliśmy kilka doniesień o porwaniach dla okupu: zabójstwo dwóch dziewczyn w Chałupskach, zatrzymanie szajki porywaczy z Lublina. Bandziory coraz częściej tak „zarabiają”?
Zawsze tak było, może teraz nieco się nasiliło. Staje się to dla ludzi wygodnym sposobem na życie. Rzecz w tym, co trafi do środków masowego przekazu: radia, prasy, telewizji, internetu. Ważne jest też to, kogo dotyczy porwanie.
Większość spraw nigdy nie wychodzi na jaw?
Właśnie tak jest. Niemniej ważne jest to, które z tych przypadków są zgłoszone policji - sprawy zgłoszone mają szansę wydostać się na zewnątrz. Ale takich jest może 10 procent. W 90 proc. okup zostaje po cichu zapłacony, a osoba porwana odzyskuje wolność. Są grupy przestępcze, które specjalizują się w porwaniach dla okupu. Istnieje taki podział wśród grup przestępczych: pierwsze są te, które działają amatorsko. One żądają niewielkich sum - 10, 20, czasem 50 tys. zł.
Wcale nie trzeba być zamożnym, by paść ofiarą porywaczy?
Nie trzeba być bogaczem, by się nami zainteresowali. Uzyskanie okupu w wysokości 10 tys. zł jest bardziej realne niż miliona. Dlatego dzisiaj prawdopodobne jest porwanie każdego Polaka, bo każda rodzina jest w stanie zebrać 10 tysięcy.
Wypatrują ludzi, a potem polują?
Co więcej, często wynajmują prywatnych detektywów, żeby zebrać jak najwięcej informacji - to jest logistyka. Grupa musi się przygotować do porwania. Potencjalna ofiara powinna być choćby w najmniejszym stopniu zinwigilowana: jakie ma zwyczaje, kontakty, czy w ogóle jest szansa, żeby ktoś zapłacił za nią okup - chociażby 20 tys. Jeżeli rodziny nie będzie stać na zapłacenie takiej sumy, staje się to problemem: co zrobić z porwanym? I wówczas - mowa tu o „amatorach” - popełniają wiele błędów. Zacierają ślady poprzez pozbawienie życia tej osoby, ale zapominają, że problem narasta. Do porwania dochodzi jeszcze morderstwo. Są też grupy „bardziej inteligentne”- jeśli nie otrzymają okupu, porzucają ofiary w innym rejonie, zwykle okaleczone, ale żywe.
Ukrywanie takich sytuacji przez policję to nie najlepsze rozwiązanie?
17 lat byłem policjantem, brałem udział w akcjach związanych ze słynnymi porwaniami w Polsce. Widziałem, jak to się odbywa, jak reaguje rodzina, wiem, co wychodzi potem na zewnątrz, a co nie ma prawa. Żeby „nie zastraszać społeczeństwa”. Dlaczego nie można mówić prawdy? Bo jeśli to zrobimy, ludzie zaczną głośno o tym mówić, eksperci zaczną się wypowiadać, że policja zwyczajnie sobie z tym nie radzi! Nie będzie to dobry komunikat. My wiemy, że policja uratowała tego czy tamtego. To się nam mówi. Nikt nie wie jednak, że nie uratowali kilku innych porwanych, bo gdzieś się spóźnili, albo że okup trafił na policję, a bandyci zamordowali dziewczynę.
Jakie znaczenie dla bandytów ma to, że bezmyślnie używamy mediów społecznościowych?
No tak, nawet kawały na ten temat już krążą, np.: „Nie wiesz, czy w twoim domu jest złodziej? Sprawdź to na Facebooku”. To już tak daleko zaszło, że aby to zwalczyć, trzeba by chyba wychowywać nowe pokolenia już od przedszkola, ucząc, co wolno, a czego nie w takich sytuacjach. Sam mam dwa profile na Facebooku - prywatny i służbowy. Różne rzeczy tam wrzucam, ale robię to celowo, wiem, co chcę w ten sposób osiągnąć. Ale przecież ludzie wrzucają tam takie informacje jak choćby to, że od 15 do 28 sierpnia są na wczasach w Międzyzdrojach.
Gdy kogoś nam porwą, płacić cicho okup, czy dzwonić na policję?
Pomimo tego, o czym mówiłem, trzeba powiadomić policję. Nigdy nie wiemy, kto porwał bliską nam osobę. Nawet jeśli mamy informację, że wypuszczą porwanego, gdy dostaną okup, nie mamy pewności, czy wróci on zdrowy, będzie żył.
Rozumiem, że zna pan takie sytuacje, gdy okup zapłacono, a porwany nie przeżył?
Oczywiście! To jest normalna rzecz - o tym się nie mówi.
A co z płaceniem okupu?
Policja deleguje osobę, która prowadzi negocjacje, zajmuje się sprawą. Jeśli taki ktoś powie, że trzeba płacić, tak robimy. A jeśli każe się wstrzymać, trzeba się dostosować.
Ostatnio plagą są tzw. uprowadzenia rodzicielskie. Rodzice się rozwodzą i nie mogą się zgodzić, kto się opiekuje dzieckiem.
W świetle prawa nikt nie może nic zrobić - ani policja, ani detektywi. Dlatego wielu ludzi wynajmuje ochronę, która zabezpiecza dzieci przed porwaniami rodzicielskimi. Warto jeszcze wspomnieć o grupie z Krakowa, która wyspecjalizowała się w uprowadzeniach za granicę - na organy. Najpierw porywali ludzi i sprzedawali ich, a potem zaczęli uprowadzenia i sprzedaż organów do przeszczepów. To gwarantowało dużo większe pieniądze. Robili to bardzo sprytnie: myśleli o tym, co się stanie, jak wpadną. Porywali, przekazywali innej grupie do Berlina. Po kilku dniach odbierali, dziecko nie miało już jednej nerki.
Wniosek: pilnujmy bliskich, zwłaszcza dzieci, i nie publikujmy wrażliwych informacji w sieci.
To takie podstawowe zasady bezpieczeństwa: zastanów się, co piszesz na portalach społecznościowych, komu co mówisz, czym się chwalisz. A tak naprawdę nikt nie jest bezpieczny, jeśli chodzi o porwania i uprowadzenia...
Rozmawiał Maciej Sas