- Ostatnią czarownicę spalono kilkaset lat temu. Mamy dziś większą wiedzę, ale wciąż jest w nas irracjonalny lęk przed tym, co obce i nowe, jak w czasach płonących stosów - mówi Aneta Szydłowska, reżyserka inscenizacji „Fordońskie czarownice”.
W małym miasteczku, jakim w XVII w. był Fordon, na stosach spłonęło ponad 50 czarownic. Taki wyrok wydał na nie legalny sąd miejski, przed którym stanęło w sumie ponad 70 kobiet... O tylu wiemy, bo część dokumentów przepadła. W księdze, którą przestudiowałam dzięki uprzejmości Archiwum Państwowego w Bydgoszczy, są protokoły procesów między 1675 a 1711 r. Znalazłam tam zapisy o tym, o co oskarżane były kobiety, ale już tortury, jakim były poddawane, opisano bardzo oględnie. Całej prawdy już się nie dowiemy. Te dokumenty długo nie były znane. Historycy byli przekonani, że zaginęły. Kiedy w naszej gazecie parafialnej „Głos świętego Mikołaja” przeczytałam artykuł jednej z badaczek, która dotarła do tej księgi, postanowiłam dowiedzieć się więcej o fordońskich czarownicach. To nie była łatwa lektura, nie tylko ze względu na stan księgi i momentami trudny do rozszyfrowania zapis. Okrucieństwo, z jakim traktowano te kobiety, przeraża. I jego skala. W wielu innych miastach palono czarownice, ale zwykle poprzestawano na kilkunastu (jedynie w Nysie ta liczba była znacząco większa). Trudno ocenić, dlaczego akurat w Fordonie spalono ich aż tyle.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień