Obyczaje. Franciszka Krudowskiego nikt nie widział za dnia. Po pijatyce szło się na barszcz do Tetmajera. Kto był zaczarowanym fiakrem?
Nocny Kraków - czasami niebezpieczny, czasami nudny, zawsze piękny - zachęcał do wędrówek. Nawet w czasach, kiedy dobrze przed północą zamykano restauracje i kawiarnie, a Kazimierz, dzisiaj zatłoczony i pełen gwaru, był dzielnicą, którą nocą odwiedzali tylko najodważniejsi. Do nocnych wędrówek zachęcał Kraków wiosenny, pachnący kwiatami kasztanów, letni, jesienny, zanurzony we mgle, z księżycem w lisiej czapie i zimowy, otulony śniegiem. I tak było zawsze. Miał nawet Kraków ludzi nocy, którzy jak nietoperze nie pokazywali się za dnia. Nietoperzem był Franciszek Krudowski, wspominany przez Boya rysownik i malarz, postać niezwykła, nawet jak na Kraków, miasto oryginałów:
...tajemniczy człowiek, odludek niewidzialny w dzień. Za to w nocy, jakąkolwiek ulicą, o którejkolwiek godzinie się przechodziło, wyrastała nagle z mroku wysoka postać Krudowskiego. Doprawdy, można było podejrzewać, czy on nie ma daru rozszczepiania się (czemu nie?) i czy nie pojawia się naraz w kilku miejscach.
Aż się prosi, żeby trochę pofantazjować, namotać wokół tej postaci trochę historyjek - i jest gotowa powieść. O dziwaku, może zgoła wampirze, o lunatyku, o kimś w rodzaju Przechodzimura Marcela Aymé.
Jednak po nocnym Krakowie przede wszystkim wędrowali bywalcy knajp. Na przykład Włodzimierz Tetmajer. Alfred Wysocki wspomina powrót z „Paonu”, słynnej knajpy w pobliżu teatru Słowackiego, po jakiejś prawdziwie staropolskiej, miodowo-kurdeszowej pijatyce. Wesołe towarzystwo postanowiło odprowadzić „Władzia” do domu. Nawet dzisiaj taki spacer wydaje się wyzwaniem, a przecież wtedy nie tylko Bronowice były stuprocentową wsią. Już za Parkiem Krakowskim szumiało zboże, błękitniały wiejskie chałupy.
Spacer trwał godzinę, na miejsce towarzystwo - już nieco przetrzeźwiałe - dotarło przed szóstą, Tetmajer z duszą na ramieniu, bo przecież żadna żona nie lubi porannych powrotów męża, zwłaszcza gdy towarzyszą mu kompani od kieliszka. Pani Tetmajerowa okazała się jednak wyrozumiała:
- Witajcie, panowie - odezwała się melodyjnym głosem - izba jeszcze niezamieciona, więc siadajcie na dworze. Słoneczko już przygrzewa! Spytała także z wyrozumiałym uśmiechem, co goście wolą: mleko czy barszcz świeżo zakiszony. Po mieszankach alkoholowych Turlińskiego barszcz wydawał się najlepszy, wszyscy pili go też z rozkoszą i zagryzali razowym chlebem.
W przeciwnym kierunku wędrował Przybyszewski z grupą swych akolitów. Tuż po przybyciu do Krakowa Stasinek zobaczył w teatrze w Parku Krakowskim „Królową przedmieścia” Krumłowskiego i wpadł w zachwyt. Oczywiście po spektaklu koniecznie należało wypić i przekąsić. Rozbawione towarzystwo ruszyło do Krzysztoforów, do których zapraszał Zdzisław Gabryelski, handlujący fortepianami, podobno filozof. Szli przez pustawe miasto, a Przybyszewski powtarzał: „Idziemy, a tu bydełko śpi sobie i chrapie”.
Jednak najsłynniejszy spacer po nocnym mieście został - wspaniale! - opisany w „Zaczarowanej dorożce” Gałczyńskiego. Jak to często bywa, zachowały się dwa wspomnienia o tej szalonej nocy, i to wykluczające się nawzajem: Jerzego Ronarda Bujańskiego i Tadeusza Kwiatkowskiego. Według drugiego zaczarowana dorożka stała przed restauracją Pollera, z której wyszli Gałczyński i Kwiatkowski, według pierwszego - na rogu Wolskiej (czyli Piłsudskiego, czyli Manifestu Lipcowego) i Retoryka. Towarzystwo też było inne: Gałczyński, Bujański, Artur Swinarski.
Każdy krakowianin wiedział, że fiakrem, który w zielono-szaloną noc 1946 woził arcypoetę Konstantego Ildefonsa, był Jan Kaczara. Czy rzeczywiście? Czy to o nim pisał Gałczyński:
dosyć fiakrowi w oczy
błysnąć specjalną broszką
i jużeś zauroczył
dorożkarza z dorożką.
Bujański identyfikuje tajemniczą broszkę - miała to być góralska spinka, ofiarowana mu przez starego gazdę z Murzasichla. O dorożkarzu pisze niewiele - że miał sumiaste wąsy. Czy tuż po wojnie Kaczara rzeczywiście nosił wąsy? Jeżeli nie on był fiakrem Gałczyńskiego, to kto? A jeżeli nie był, kto wymyślił legendę? Prawdopodobnie Jasio Adamski, w 1957 roku pisząc w „Zebrze” o Kaczarze...