Projekt zostanie sfinalizowany, jeśli chodzi o fizyczną budowę, ale to z pewnością nie kończy sagi Nord Stream 2. Czeka nas niejeden zwrot akcji związanych z uruchomieniem i warunkami eksploatacji gazociągu - prognozuje w rozmowie na temat imperialnych zakusów Rosji Władimira Putina dr Szymon Kardaś, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.
Nord Stream 2 stanął pod znakiem zapytania pod koniec kadencji Donalda Trumpa w Białym Domu. Sankcje były wymierzane przez administrację Republikanów w firmy zaangażowane w budowę gazociągu. Mimo to, były prezydent USA był przez środowiska liberalne w Polsce określany mianem „agenta Putina”. Czy kroki wykonane przez Trumpa były uciążliwe dla Gazpromu?
Sankcje, o których pan wspomniał, czyli pakiet przyjęty w grudniu 2019 roku, jak i ich rozszerzenie na początku 2021 roku, to przede wszystkim zasługa Kongresu USA. Przypomnę, że to ta instytucja uchwalała ustawy i znalazły się na nich podpisy prezydenta USA. Nie przeceniałbym zatem roli administracji amerykańskiej w procesie wprowadzania restrykcji. Po drugie, otoczenie głowy państwa dysponowało w 2017 roku instrumentami do wprowadzania sankcji przeciwko Nord Stream 2. Kongres wyposażył Biały Dom w możliwość sankcjonowania rosyjskich eksportowych projektów rurociągowych, takich jak Nord Stream 2. Trump nie tylko z tego nie skorzystał, ale na jednej z konferencji prasowych, zapytany wprost, czy zamierza wprowadzać dalsze sankcje na Nord Stream 2, odpowiedział, że administracja amerykańska tego nie planuje. Jednocześnie prezydent używał bardzo ostrej retoryki pod adresem Rosji i Niemiec, szczególnie wobec Berlina za wejście do energetycznego projektu. Na poziomie retorycznym Trump był rzeczywiście ostry, ale w realnych działaniach prym wiódł jednak Kongres, wykorzystując ogólnopolityczny i ponadpartyjny konsensus.
Jakie zagrożenie dla Europy Środkowo-Wschodniej stanowi Nord Stream 2?
Z jednej strony mowa o dobrze znanych argumentach, pojawiających się od początku budowy gazociągu. Tworząc nowy kanał eksportu rosyjskiego gazu do Europy, dajemy Rosji do ręki instrument poprawy elastyczności w polityce handlowej, co może skutkować tym, że Moskwa będzie manipulować szlakami tranzytowymi i wolumenami dostaw. Posiada już gazociąg na północy, również na Morzu Czarnym - Turkstream, wybudowany niedawno. W praktyce może dojść do zmniejszenia tranzytu gazu przez dotychczasowe kraje tranzytowe: Ukrainę, Polskę. Ponadto Rosjanie w zależności od potrzeb rynkowych - ale i przesłanek politycznych - będą sobie owe szlaki wybierać. Nord Stream 2 to również wyzwanie dla sytuacji na europejskich rynkach gazowych. Nowy szlak zwiększa możliwość elastycznego reagowania na zmiany popytowe, a także wpływania na ceny na europejskich giełdach gazowych. Gazprom może próbować wykorzystywać nowy szlak do zwiększania sprzedaży gazu za pośrednictwem giełd gazowych (rosyjskiej czy europejskich), grając na obniżkę cen, by import z innych szlaków stał się mniej opłacalny dla odbiorców europejskich. Wreszcie, jeśli Kreml będzie grał na ostrą konkurencję z innymi źródłami dostaw, to oczywiście wywrze to wpływ na projekty, obliczone na dywersyfikację - po prostu zmniejszą ich atrakcyjność. Dla Europy Środkowej ma to ogromne znaczenie, jeśli weźmiemy pod uwagę regionalne projekty dywersyfikacyjne. Integralną płaszczyzną jest również sfera polityczna. Projekt przyniósł Rosji konkretne korzyści polityczne - udało jej się podzielić kraje na Starym Kontynencie na stronników: Austrię, Niemcy, Holandię i Francję (sygnalizowane niekiedy wątpliwości miały raczej taktyczny charakter), a także przeciwników: Polskę, kraje bałtyckie, Ukrainę. Ostry spór utrudnia prowadzenie wspólnej polityki energetycznej przez Unię Europejską, na czym korzysta Moskwa. Dodatkowo rozgrywka wokół Nord Stream 2 pogorszyła relacje transatlantyckie, czego moim zdaniem nawet nie rozważali na początku inicjatorzy budowy gazociągu. Dostali tym samym swoistą wisienkę na torcie, czyli pogłębienie różnic między Berlinem a Waszyngtonem. A każde rozbijanie jedności na Zachodzie (wewnątrz UE, w relacjach transatlantyckich), to zła wiadomość dla nas, natomiast doskonała dla Władimira Putina. Pamiętajmy jeszcze o jednej rzeczy: drugi gazociąg powstaje na innych warunkach niż Nord Stream 1. Kraje Europy Środkowej odrobiły ogromną pracę domową w zakresie poprawy bezpieczeństwa energetycznego: powstały nowe terminale LNG, również w Polsce i na Litwie, wdrażane są regulacje unijne, pojawiają się projekty typu Baltic Pipe. Region jest w zupełnie innym punkcie, jeśli chodzi o bezpieczeństwo dostaw niż w czasie realizacji pierwszego gazociągu Nord Stream. Nie musimy zatem popadać w fatalizm.
Wspomniał pan o zagrożeniach dla alternatywnych projektów dla Nord Stream 2. Baltic Pipe czekają kłopoty ze strony Rosji i Niemiec?
Z jednej strony nie ma bezpośredniego zagrożenia dla realizacji inwestycji. Baltic Pipe ma mocne poparcie ze strony wielu krajów, a nawet sprzeciw Duńczyków ze względów ekologicznych najprawdopodobniej uda się załagodzić. Z drugiej strony po uruchomieniu nowych terminali i dostaw z różnych źródeł, Rosjanie będą z pewnością próbowali zneutralizować znaczenie nowych inwestycji poprzez gotowość ostrej rywalizacji cenowej. Jest bardzo prawdopodobne, że będą gotowi oferować tańszy surowiec, wysyłając tym samym sygnał do potencjalnych klientów, że nie ma sensu sprowadzać gazu od konkurencji. Dla Gazpromu rynek europejski pozostanie strategiczny przynajmniej na przestrzeni najbliższej dekady, zrobi zatem wszystko, żeby szachować w nim znaczący udział. Dodatkowa rura przysłuży się, by utrzymać wpływy na rynku albo go jeszcze dodatkowo wzmocnić. Reasumując: Moskwa dzięki Nord Stream 2 zapewne będzie starała się postawić pod znakiem zapytanie nie fizycznie istniejące już projekty, ale nowe inwestycje - z rozbudową terminali włącznie. Trzeba się z tym, niestety, liczyć.
Jaki krok świat może jeszcze wykonać, by storpedować Nord Stream 2 w rozumieniu zatrzymania budowy?
Jestem w mniejszości, jeśli chodzi o polskich ekspertów: od dawna uważałem, że tego projektu nie da się zatrzymać. W momencie, gdy zaczęto wprowadzać amerykańskie sankcje, statki Allseas odpłynęły z placu budowy w obawie przed restrykcjami, do finalizacji brakowało 6-7 proc. Naiwnością było oczekiwać, że główni zainteresowani wycofają się z Nord Stream 2. Rosjanie rzeczywiście kończą budowę gazociągu własnymi siłami, choć stracili cenny rok, kosztowało ich to trochę nerwów. Rury układane są przez jednostki wciągnięte na amerykańskie listy sankcyjne, jak np. barka Fortuna i Akademik Czerski. O czym to świadczy? O tym, że sankcje zadziałały, bo opóźniły prace o rok, ale też ujrzeliśmy skalę determinacji ze strony Rosji i Niemiec, które robiły wszystko, by projekt dokończyć. Historia Nord Stream 2 ciągnie się sześć lat. Zaskakująca jest postawa Berlina - mimo wielu wydarzeń politycznych, które pogłębiały napięcia między Rosją a Zachodem, rząd Angeli Merkel nie zmienił zdania i nadal utrzymuje, że gazociąg to sprawa wyłącznie ekonomiczna. Wydawało się, że po aneksji Krymu wchodzenie w tak poważne interesy gospodarcze z Kremlem jest niemożliwe, a Niemcy osłonili gazociąg parasolem politycznym.
Szokującym obrazkiem współpracy niemiecko-rosyjskiej była postawa Gerharda Schroedera - podpisał umowę na budowę „jedynki” jako kanclerz i wszedł do zarządu Gazpromu.
Ma pan absolutną rację. Nikt nie próbował ukrywać, że na poziomie politycznym przygotowano realizację projektu. Zarówno Nord Stream 1, jak i Nord Stream 2 miały poparcie polityczne niemieckich władz, które wspólnie z rosyjskimi partnerami dążą, by ta infrastruktura była w jak najmniejszym stopniu dotknięta restrykcjami wynikającymi z unijnego prawa. Schroeder wykonał swoją robotę, a potem dostał w nagrodę lukratywną pozycję w rosyjskim sektorze energetycznym. Były kanclerz pełnił zresztą kilka funkcji związanych z Gazpromem, niedawno został wybrany na kolejną kadencję szefa Rosnieftu - największej rosyjskiej naftowej firmy. To szokujące, ale też nikt nie miał większych złudzeń wobec Schroedera. Osoby piastujące wysokie funkcje w spółkach energetycznych wykorzystują pozycję polityczną do rozwiązywania problemów związanych z eksploatacją czy budową projektów gazociągowych. Warto dodać, że oprócz Schroedera, wpływową postacią z Niemiec jest też Mattias Warnig - były oficer STASI, obecnie dyrektor zarządzający spółką Nord Stream 2 AG.
Właśnie, STASI. Czy sektor energetyczny w Rosji jest podporządkowany tajnym służbom? Kilka lat temu historycy wskazywali, że aż 80 proc. tamtejszych elit ma powiązania z dawnym KGB.
Kiedy mówimy o tym, kto kontroluje jeden z najbardziej strategicznych sektorów rosyjskiej gospodarki, to nie ma wątpliwości: państwo. Z kolei jego elity polityczno-biznesowe wywodzą się z sowieckich i rosyjskich służb specjalnych. Poczynając od Putina, głównego decydenta w kwestiach gospodarczych. Najbardziej strategiczne decyzje ws. sektora energetycznego są albo inicjowane przez Kreml bezpośrednio albo wymagają akceptacji ze strony Putina. Bez politycznego zielonego światła, nie mogłyby doczekać się realizacji.
Jesteśmy po szczycie w Genewie, który stanął pod znakiem wyraźnego ocieplenia między Joe Bidenem a Władimirem Putinem. Czy to już ewidentny reset na wzór tego obamowskiego?
Moim zdaniem - nie. Nazwałbym to krokiem w stronę „roboczej normalizacji”. Nie szukałbym pola do budowania hipotez o resecie. W czasie szczytu genewskiego zarysowały się wyraźne różnice między Bidenem a Putinem w podejściu do różnych spraw na agendzie bilateralnej między Rosją a USA. Reprezentują różne filozofie uprawiania polityki - rosyjski przywódca myśli w kontekście stref wpływów i wyłączania pewnych spraw z dyskusji. Według Putina, rządzącego od ponad 20 lat coraz bardziej autorytarną Rosją, nikt nie może się interesować tym, co Kreml robi wewnątrz kraju. Nikt nie powinien dyskutować czy wypuścić Aleksieja Nawalnego, bo to wewnętrzna sprawa Moskwy - brzmi w skrócie filozofia Putina. Z rosyjskiego punktu widzenia niedopuszczalne jest wzniecanie „przewrotów” czy to na Ukrainie, czy na Białorusi przez świat zachodni, ponieważ oznacza to naruszenie rosyjskiej strefy wpływów. Zupełnie inaczej prezentuje się Biden, który wiele miejsca poświęcił kwestiom demokracji, ochrony praw człowieka, ostrzeżeniom przed cyberatakami na krytyczną infrastrukturę państw. Wnioskuję więc, że jest zbyt wiele różnic między prezydentami, by wieszczyć tzw. reset. Ze słów Bidena wynika również, że nikt nie ma złudzeń, jaka jest współczesna Rosja. Co nie oznacza, że nie ma próby znalezienia pól do dialogu, co zdarza się zazwyczaj przy zmianie amerykańskiej administracji. Chodzi o kontrolę zbrojeń, punkty zapalne w różnych częściach świata: w Afganistanie, na Bliskim Wschodzie, w Iranie, Północnej Korei, poza tym są kwestie klimatyczne, niezwykle istotne dla USA. Putin rzecz jasna dowartościowuje się przez ekskluzywne rozmowy z Bidenem. Rosji zależy na podkreślaniu mocarstwowego statusu, a buduje się go również, gdy rozmawia się z kluczowymi graczami na arenie międzynarodowej.
Dlaczego Biden postanowił przed szczytem w Genewie porzucić bodaj najważniejszą część sankcji - na spółkę Nord Stream 2 AG?
Biden miał poważny dylemat: z jednej strony miał krytyczny stosunek do Nord Stream 2. Już gdy współpracował jako wiceprezydent z Barackiem Obamą, mówił o „bad dealu” dla Europy. Z drugiej był zainteresowany w doprowadzeniu do „nowego otwarcia” z kluczowymi sojusznikami, m.in. z Niemcami. Zatem po epoce Donalda Trumpa, gdy stosunki amerykańsko-niemieckie były napięte, Biden chciał nowego otwarcia. Nord Stream 2 z kolei ma strategiczne znaczenie dla Berlina, dlatego prezydent USA stanął przed dylematem: czy nadal sankcjonować budowę gazociągu i narażać się Merkel, czy jednak wykonać pojednawczy gest? Nie zmieniło się polityczne podejście do inwestycji, ale poprawa relacji z Niemcami przeważyła. Amerykanie rozszerzyli sankcje na rosyjskie firmy i jednocześnie wyłączyli z nich spółkę Nord Stream 2 AG, wysyłając jasny sygnał, że dokończenie budowy nie napotka na żaden opór. Pamiętajmy też o aktywizacji dyplomacji niemieckiej. Nie znamy treści konsultacji odbywających się od kilku miesięcy na linii Niemcy - USA, ale nie ulega wątpliwości, że mają intensywny charakter - ostatnia runda odbyła się na początku czerwca. Niemieckie władze wyczuły, że z chwila pojawienia się nowej administracji w USA pojawił się inny klimat, swoiste „okienko” negocjacyjne, by rozwiązać temat gazociągu.
Z podejściem nowego prezydenta USA nie zgadzają się senatorowie Partii Republikańskiej, wysyłają listy i ostrzegają przed uleganiem Putinowi. Czy ich apele mogą cokolwiek zmienić w strategii Bidena i Blinkena?
Projekt zostanie sfinalizowany, jeśli chodzi o fizyczną budowę, ale to z pewnością nie kończy sagi Nord Stream 2. Czeka nas z pewnością niejeden zwrot akcji związanych z uruchomieniem i warunkami eksploatacji gazociągu. Z jednej strony, sygnały z Kongresu i krajów europejskich mogą mieć znaczenie, bowiem Biały Dom będzie je wykorzystywał jako instrument w negocjacjach ze stroną niemiecką na temat zasad uruchomienia i eksploatacji Nord Stream 2. Z drugiej strony, samo ukończenie budowy ustawi Niemcy i Rosję w dużo lepszej pozycji negocjacyjnej. Pierwszym poważnym problemem po ukończeniu budowy gazociągu będzie certyfikacja, której dokonują specjalistyczne firmy, a one są objęte amerykańskimi sankcjami. Jedna z większych norweskich firm certyfikacyjnych już ogłosiła, że tego typu usług nie zamierza świadczyć. Nie wykluczałbym zatem, że ta presja wywierana na administrację Bidena może opóźnić moment oddania gazociągu do użytku. Jednocześnie musimy pamiętać, że Rosjanie i Niemcy z pewnością pracują już nad rozwiązaniem tej kwestii, a ich taktyka od pewnego czasu polega na nieujawnianiu zbyt wielu szczegółów dotyczących realizacji projektu Nord Stream 2. Najbliższe miesiące pokażą, kto w tej dyplomatycznej rozgrywce wokół Nord Stream 2 okaże się bardziej skuteczny.