Określenie nowi Ślązacy proponuje dr Zofia Oslislo-Piekarska z Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach. - Tożsamość wiąże się z odpowiedzialnością za miejsce zamieszkania - mówi
W piątek 20 listopada 2015 r. o godz. 18.00 w kawiarni Sceny w Malarni Teatru Śląskiego w Katowicach odbędzie się spotkanie promujące twoją pracę doktorską - książkę „Nowi Ślązacy. Miasto, dizajn, tożsamość”, zawierającą m.in. 14 rozmów z ludźmi designu, zmieniającymi oblicze Śląska. Sama wymyśliłaś pojęcie nowi Ślązacy?
Tak, zależało mi na tym, żeby uniknąć dychotomii znanych z historii, typu hanys-gorol czy my Śląsk kontra reszta Polski. Zrobiłam książkę o współczesnym Śląsku i o tym, jak młodzi ludzie próbują swoją tożsamość zdefiniować na nowo. Było mi potrzebne nowe określenie dla tej grupy. Prowadząc wywiady z ludźmi, pytałam ich, czy czują się nowymi Ślązakami, jak reagują na to określenie. Wyszło, że czują się dobrze z tym terminem.
Zwykłe określenie „Ślązak” już nie wystarczy?
Ono nie jest złe, ale chodziło mi o pojęcie bardziej pojemne, o tożsamość z wyboru, związaną z odpowiedzialnością i troską za miejsce zamieszkania. Teraz ludzie sami wybierają miejsce, gdzie będą mieszkać i żyć.
Kim są twoi nowi Ślązacy?
To ludzie, którzy świadomie wybrali Śląsk jako miejsce do życia. Są to zarówno osoby, które pochodzą z tego regionu, ale też urodzone w Zagłębiu czy Częstochowie. Łączy ich też to, że działają na rzecz Śląska, chcą, żeby żyło się tu lepiej. Mają energię i wolę działania, umieją współpracować ze sobą, nie mają uprzedzeń. Jeśli ktoś robi coś dobrego dla Śląska, to dla mnie to wystarcza, by mógł się tu czuć jak w domu.
Kim ty jesteś? Też nowym Ślązakiem?
Ja jestem autochtonką, moja rodzina od strony taty jest rodziną śląską z dziada pradziada, górniczą, od ośmiu pokoleń mieszkającą w Zabrzu. Rodzina mojej mamy pochodzi spod Cieszyna, to tzw. cesarocy. W dzieciństwie poznawałam obie te gwary - „cesaroków”, która jest zbliżona do języka czeskiego (tam się mówi kuchyń, wajce), i godkę śląską, którą posługiwali się moja babcia i dziadek w Zabrzu, w Kończycach. Dziadkowie mówili w domu po śląsku, ze znajomymi też godali. Znali też niemiecki. Moja tożsamość jest niejednorodna, zawierająca w sobie Śląsk austro-węgierski i Śląsk pruski. Zresztą język śląski to język domowy, nadaje się tylko do pewnego rodzaju dialogów. Nie da się w nim wypowiedzieć bardziej skomplikowanych kwestii związanych ze współczesnym światem.
Twoje nazwisko, Oslislo, jest czeskie?
Tak się mówi w mojej rodzinie, ale nie wiemy dokładnie, skąd pochodzi. Jest jeszcze spolszczona wersja - Oślizło. Prawdopodobnie to ten sam trzon. W rodzinie zajmujemy się podobnymi rzeczami i nieświadomie budujemy markę rodzinną, razem z moim stryjem, prof. Marianem Oslislo, jego synem Janem, jego żoną Olą Czaplą-Oslislo czy moją ciocią Danutą Mikusz-Oslislo. Wszyscy działamy w kulturze i działamy dla regionu. To jest chyba związane z tym, jak nas wychowali dziadkowie, którzy nauczyli nas dbania o najbliższe otoczenie.
Katowice są teraz innym miastem niż 10 lat temu. Stają się wręcz modne. W swojej książce wskazujesz na wydarzenie, dzięki któremu zmieniło się myślenie katowiczan o swoim mieście.
Starania o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 były tym wydarzeniem. Ludzie wcześniej robili jakieś małe projekty związane z regionem, próbowali podejmować dialog ze stereotypem, ale nie było woli politycznej ani finansowania, by je pociągnąć dalej i bardziej rozbuchać. Pojawiła się instytucja Miasto Ogrodów i władze miasta zrozumiały, że przez kulturę można lepiej promować miasto, niż ustawiając sieć billboardów, że jesteśmy miastem wielkich wydarzeń. Energia była już wcześniej, ale dzięki ESK została skanalizowana. Osiągnęliśmy sukces, bo dla Katowic przejście do drugiego etapu było sukcesem. Nikt się tego nie spodziewał. To podniosło morale mieszkańców. Oni sami zobaczyli, że może coś jest w nas i naszym mieście fajnego, w tej dziwnej koncepcji miasta ogrodów, której nikt nie rozumiał na początku.
Pomysł, by Katowice były miastem ogrodów wydawał się, delikatnie mówiąc, utopijny.
Żeby dokonać jakiegoś radykalnego kroku, zmiany, potrzeba dobrej utopii. Dla mnie tym było miasto ogrodów jako hasło - wektorem wskazującym kierunek, do którego, być może, nie dojdziemy, ale do którego powinniśmy dążyć jako miasto. W ogrodach zawierała się jakość życia, chodziło o miasto odpowiedzialne, dobre dla życia, na ludzką skalę, w którym są przestrzenie publiczne, takie jak dzisiejsza strefa kultury.
Katowice przegrały walkę o ESK, ale w sumie może się okazać, że zyskały najwięcej, bo przecież Wrocław już od dawna jest miastem kultury, a Katowice uwierzyły, że też mogą nim być i zaistniały w świadomości ludzi jako miasto interesujące.
Wiele osób uczestniczących w walce o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury cieszy się, że nie wygraliśmy, bo to jest bardzo polityczny tytuł. Z pieniędzmi, które idą na ten cel, wiąże się też presja polityczna ze strony kraju i podmiotów, które te pieniądze dają. Dla Katowic przejście do drugiej tury i stworzenie nowej koncepcji miasta było w sam raz. Przy kandydaturze Katowic na EKS pracowało dużo młodych ludzi, którzy wiele się nauczyli i stworzyli własne festiwale albo zaczęli pracować w innych instytucjach kultury. Katowice powinny się promować jako miasto turystyki alternatywnej, jako miasto nieoczywiste. Udało się Katowicom w końcu dostrzec mocną stronę, jaką jest muzyka. Mamy teraz ku temu infrastrukturę i kandydaturę do tytułu Miasta Muzyki UNESCO, rozbudowywanie posiadanego kapitału wydaje się oczywiste. To, czego jeszcze trochę brakuje, to sfera grania w knajpach - na żywo, festiwalowo i koncertowo jesteśmy mocni.
Jakie są największe wady i zalety Katowic?
Wadą i zaletą Katowic jest ich radykalizm. Zaletą dlatego, że to jest miasto młode i dynamiczne. Tu nikt nigdy nie bał się podejmować odważnych decyzji, związanych z architekturą i urbanistyką, że nie bano się zniszczyć czegoś, co było wcześniej, by wybudować coś nowego. Wiele wspaniałych przestrzeni przez to powstało, ale i zniknęło, np. dworzec PKP, słynny „brutal” czy część Giszowca. Katowice nie powinny próbować być miastem historycznym, takim jak Kraków. Katowice powstały dzięki kolei i są podzielone linią kolejową. Wadą Katowic jest to, że są sklejone z dzielnic. Fajnie, że każda z nich ma swoje centrum i tożsamość (uwielbiam tożsamość Murcek czy Nikiszowca), ale to sprawia problemy np. z komunikacją. Wadą jest duża ilość pustych budynków w centrum miasta. Mamy już piękne budynki użyteczności publicznej, ale to nie jest jeszcze miejsce mieszkalne. Niedobrze by się stało, gdyby puste kamienice zostały zamienione na biura i instytucje, bo tylko tam, gdzie mieszkają ludzie, funkcjonują kawiarnie, sklepy, targ, tam jest życie i tam jest bezpiecznie. Pociąga mnie w Katowicach energia, która jest i w ludziach, i w mieście. Ciągle jest miejsce na nowe działania.