Nowi szefowie SLD i PO, a ich programy to zagadka [wideo]
Rozmowa z dr. Sławomirem Sadowskim, bydgoskim politologiem, o wyborach szefów SLD i PO.
Dziś SLD wybierze swego lidera, a we wtorek zrobi to PO. Tymczasem notowania obu partii są dramatyczne - ugrupowanie Schetyny oscyluje wokół 12 proc. poparcia, a Sojuszu tylko trzech. Uda im się odbić od dna?
W przypadku SLD będzie to bardzo trudne, ponieważ jest on poza parlamentem, czyli poza głównym nurtem mediów informacyjnych. Dotarcie do elektoratu jest więc niezwykle trudne. Oni będą musieli zastosować inną niż dotąd metodologię kontaktu ze swoim elektoratem.
Jak to się mogło stać, że PiS przejęło większość socjalnych haseł lewicy, zyskując dzięki temu ogromne poparcie?
Na to trzeba spojrzeć w szerszej perspektywie. Sztandarowe przez dziesiątki lat cele lewicy zostały zdefiniowane pod koniec XIX wieku. I one w istocie zostały zrealizowane. Kiedyś prawica odrzucała hasła socjalne, a dziś praktycznie nie ma w polityce socjalnej większej różnicy między prawicą i lewicą. Dziś to pewien standard. Dlatego obecnie nie widzę jakichś zadań, które postawiłaby przed sobą lewica, a które pociągnęłyby za sobą duże rzesze społeczeństwa.
Może w tę lukę wciśnie się Partia Razem Adriana Zandberga? Przed wyborami parlamentarnymi zyskała spory rozgłos?
To ugrupowanie w spektakularny sposób osiągnęło poklask po debacie przed wyborami parlamentarnymi. Pan Zandberg ładnie wystąpił i na tym się skończyło. W świadomości społecznej oni już nie istnieją. Inna sprawa, że reprezentowali nieco anarchizujący typ lewicy, który występuje w wielu krajach. Ale nigdzie nie wychodzi on poza próg kilku procent poparcia.
Czy nie mieli racji mówiąc, że dzisiejsze elity SLD to melodia przeszłości i czas na wymianę kawiorowej lewicy?
Ani programowo, ani personalnie Sojusz nie jest w stanie dziś niczego wymyślić. To często bardzo zasłużeni ludzie, nawet wybitni, ale nowe idee powstają prawie zawsze w głowach młodych ludzi.
Sądzę, że nowy impuls lewicy może dać albo jakiś mądry filozof, albo nowoczesny program stworzony przez ludzi młodych. Tego na pewno nie zrobi 70-letni Leszek Miller.
We wtorek szefem Platformy zostanie także stary gracz polityczny - Grzegorz Schetyna. Wyciągnie partię z dołka?
PO paradoksalnie jest w jeszcze gorszej sytuacji niż lewica. Formalnie rzecz biorąc jest to największa partia opozycyjna, ale wlecze się za nią cały ten bagaż ośmioletnich rządów. Niesłusznie zresztą bezpardonowo atakowanych. To nieprawda, że w tym czasie nastąpił jakiś krach, przeciwnie - posuwaliśmy się do przodu, także dzięki ogromnym pieniądzom z Unii. Zostały one przyzwoicie wykorzystane i nie robiłbym z tego Platformie zarzutu.
PiS tymczasem przekonuje, że PO zmarnowała te lata.
Mamy do czynienia z nieustannym podkreślaniem, że PO to partia złodziei i oszustów. I te epitety, które przylgnęły do tego ugrupowania, powodują, że jest jej trudno odzyskać wiarygodność.
Czy dzieje się tak dlatego, że zabrakło Donalda Tuska, głównego rozgrywającego PO?
Pani Ewa Kopacz dzielnie walczyła, ale przegrała wszystko, co miała do przegrania. Ostatnie trzy miesiące bezkrólewia sprawiły, że Platforma utknęła w martwym punkcie.
Grzegorz Schetyna, jedyny kandydat na szefa partii, da radę?
Zobaczymy. Wiadomo, że jest znany z twardej ręki i ma ogromne doświadczenie. Natomiast zupełnie nie wiemy, co ma do zaproponowania w sensie programowym partii. Jeśli będzie to tylko propozycja walki z PiS, to chyba niewiele się uda. Próbkę tego dał szef klubu parlamentarnego PO Sławomir Neumann, dając prezydentowi dwa tygodnie na zaprzysiężenie trzech legalnie wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Jeśli tego nie zrobi, sprawa znów trafi do Parlamentu Europejskiego. A to nie jest sposób, który przyciągnie PO zwolenników. Z badań wynika, że wystąpienie premier Szydło, wprawdzie dość miałkie intelektualnie, ale zostało w Polsce dobrze odebrane.