Nowy minister sportu marzy o worku medali Polaków na igrzyskach w Rio
Pochodzi z Tychów i karierę sportową zaczynał w Rozwoju Katowice. Witold Bańka nie został drugim Milikiem, ale ministrem sportu i turystyki.
- Świąteczne porządki w domu już za panem. Czy sprzątanie szykuje się także w ministerstwie? Właśnie zlecił pan audyt w swoim resorcie…
- Pracuje nad nim 15 specjalistów w dwóch grupach zadaniowych, bo chcemy wiedzieć, na czym stoimy i co odziedziczyliśmy po poprzednikach.
- Kto powinien być ministrem sportu: polityk czy raczej były sportowiec?
- Myślę, że pełnienie tej funkcji przez byłego sportowca to jest dobry ruch. Bardzo się cieszę i jestem zaszczycony tym, że premier Beata Szydło zaproponowała mi pełnienie tego urzędu, bo nasz rząd bardzo poważnie traktuje sport. Byłemu sportowcowi dużo łatwiej jest zrozumieć środowisko zarówno trenerskie, jak i zawodnicze, ale też oczekiwania tego środowiska są dużo większe, bo ono doskonale wie, że ja znam od podszewki wszystkie tajniki i problemy sportu.
- Jakie są pana priorytety jako ministra sportu i turystyki?
- Są takie cztery filary, na których chciałbym oprzeć działanie resortu. Pierwszy to sport dzieci i młodzieży. Analizując badania z ostatnich 20-30 lat widać wyraźnie, że kondycja fizyczna wśród najmłodszych się pogarsza, więc potrzebne są zmiany systemowe, by ten trend zatrzymać i zmienić. Jednym z pomysłów jest przywrócenie w szkołach SKS-ów. Drugim filarem jest sport wyczynowy, czyli fundament tego ministerstwa. Moją rolą jest zadbać o to, by przygotowania do najważniejszych światowych imprez odbywały się bez żadnych turbulencji. Dziś pieniędzy w sporcie wyczynowym nie brakuje, trzeba je tylko odpowiednio wydatkować. Trzeci filar to sport niepełno-sprawnych, który chcemy postawić na piedestał, zwiększyć jego finansowanie, bo w Europie Zachodniej wygląda to zupełnie inaczej niż w naszym kraju. Wreszcie czwarty filar to turystyka, w której nie tylko chciałbym aktywnie promować Polskę za granicą, ale też w kontekście obecnej sytuacji międzynarodowej promować krajową turystykę wśród naszych rodaków, by znów chętnie spędzali swoje urlopy w Polsce.
- W 2016 roku najważniejszą imprezą sportową będą igrzyska w Rio de Janeiro. Tymczasem na razie więcej mówi się o kłopotach z przewozem polskich sportowców do Brazylii niż samych przygotowaniach.
- Sam byłem zaniepokojony tymi kłopotami transportowymi, ale jestem w stałym kontakcie z Polskim Komitetem Olimpijskim, który zapewnił mnie, że panuje nad sytuacją. Po stronie ministerstwa są przygotowania do igrzysk, natomiast za samą logistykę odpowiada PKOl. Cały czas jednak pamiętam, że najważniejsi są w tym wszystkim sportowcy, dlatego też deklaruję wolę współpracy i pomocy. Jeśli chodzi o przygotowania w sportach letnich i zimowych, to kwota przeznaczona na ten cel na 2016 rok jest większa niż była w tym roku i wynosi 136 milionoów złotych. Generalnie nie ma kłopotów z pieniędzmi na sport wyczynowy, choć oczywiście staraliśmy się tak je podzielić, by dyscypliny mające medalowe szanse dostały ich trochę więcej. Listę otwiera lekkoatletyka, która na przygotowania do Rio dostała ponad 15 milionów, ale wcale nie dlatego, że minister jest byłym lekkoatletą, lecz dlatego, że lekkoatleci w tym roku zdobyli osiem medali mistrzostw świata.
- Na ile medali liczy pan w Brazylii?
- Nie chcę odpowiadać wprost na to pytanie, bo nie zamierzam wywierać na sportowców niepotrzebnej presji. Sam doskonale pamiętam przypadki z Londynu, gdy głowa zawodników nie wytrzymała, bo oczekiwania wobec nich były bardzo duże. Powiem więc, że chciałbym, aby nasi zdobyli w Rio jak najwięcej medali, a jeśli uda się przekroczyć liczbę 10 medali, z którymi biało-czerwoni wracali z Pekinu i Londynu, to będę się z tego tylko cieszył. Za-dbajmy o to, żeby zawodnicy mieli maksymalny komfort przygotowań, a nie pompujmy niepotrzebnie balonika. Jeśli nie będzie tego ciśnienia ze strony mojej czy mediów, to oni sobie doskonale w Rio poradzą i mówię to także korzystając z mojego sportowego doświadczenia.
- Czy podział dyscyplin na grupy złotą, srebrną oraz brązową i związany z nimi różny poziom finansowania zostanie utrzymany?
- Nie chcemy tworzyć takiego ścisłego podziału, choć finansowanie ze strony ministerstwa będzie oczywiście powiązane z osiąganymi przez sportowców wynikami. Im lepsze dany związek ma rezultaty, tym większe środki może w kolejnym roku dostać. Chcemy też stworzyć u nas tzw. narodowe dyscypliny sportu, ale ta koncepcja na razie jest ciągle jeszcze dyskutowana w gronie ekspertów.
- W 2016 roku szykuje się u nas kilka dużych imprez sportowych. Na jakie wsparcie ze strony ministerstwa mogą liczyć ich organizatorzy?
- Na promocję styczniowego turnieju Euro piłkarzy ręcznych, który odbywać się będzie w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku i Katowicach, przeznaczymy nieco ponad 2 miliony złotych. Na kwietniowe mistrzostwa świata hokeistów w Spodku trafi 1,250 miliona, a na czerwcowe mistrzostwa Europy w szermierce, które odbędą się w Toruniu - 500 tysięcy. W sumie do podziału na promocję imprez organizowanych w przyszłym roku w Polsce było 5 milionów. Do ministerstwa wpłynęło kilkanaście wniosków, z których uwzględniliśmy dwanaście.
- Sporo pieniędzy pójdzie też na organizację The World Games, czyli igrzysk sportów nieolimpijskich, które w 2017 roku odbędą się we Wrocławiu.
- To duża impreza, w której wystartuje ponad 3,5 tysiąca sportowców rywalizujących w ponad 30 dyscyplinach nieolimpijskich. Do tej pory na przygotowania i promowanie imprezy w budżecie było zarezerwowanych 19 milionów.
- Gdy po objęciu fotela ministra odwiedził pan swoje tyskie liceum im. Norwida, przedstawiono pana uczniom jako człowieka sukcesu. Czuje się pan nim? W ostatnich 25 latach tylko jeden minister był młodszy od pana, obejmując swój urząd, a i medalem MŚ w lekkiej atletyce nie może poszczycić się w Polsce wiele osób.
- Rozmawiając z obecnymi uczniami tyskiego liceum zażartowałem, że powinni się cieszyć, że chodzą do tej szkoły, bo jak widać po Norwidzie można gdzieś w życiu dojść. Mówiąc jednak poważnie, pracy w ministerstwie nie traktuję jako wyznacznika sukcesu, a raczej jako wielką odpowiedzialność za cały polski sport, na którym, podobnie jak na medycynie, znają się przecież w naszym kraju wszyscy. Chciałbym być za kilka lat oceniany jako dobry minister sportu i turystyki, by wprowadzone przeze mnie rozwiązania zdały egzamin. To jest mój główny cel.
- Pochodzi pan z Tychów i zaczynał swoją przygodę ze sportem od piłkarskich treningów w Rozwoju. Dlaczego zatem nie został pan drugim, a właściwie pierwszym, Arkadiuszem Milikiem?
- W Rozwoju ćwiczyłem cztery lata pod okiem trenera Pawła Wawocznego i do dziś jestem wielkim fanem futbolu, choć ze względu na kłopot z zebraniem drużyny coraz rzadziej mam okazję grać w piłkę. Na boisku występowałem na prawej pomocy lub obronie. Miałem zdrowie do biegania, ale widać nie miałem takiego talentu jak Arek Milik, a może po prostu bardziej odpowiednia dla mnie była dyscyplina indywidualna, jaką jest lekkoatletyka, niż zespołowa piłka nożna. Biegam zresztą do dziś, choć po objęciu urzędu musiałem się przestawić z wieczornego joggingu na poranne przebieżki, bo tylko wtedy znajduję na to czas. Mimo natłoku obowiązków z biegania nie zamierzam zrezygnować, bo minister sportu musi zachować sportową sylwetkę.
- Skoro o Królowej Sportu mowa, to zapytam, czy widzi pan szansę organizowania na wykańczanym właśnie Stadionie Śląskim dużych zawodów lekkoatletycznych?
- To była jedna z moich pierwszych myśli po objęciu fotela ministra. Co więcej, podjąłem już w tej sprawie pierwsze rozmowy z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki. Była mowa o podjęciu starań o zorganizowanie w Chorzowie Drużynowych Mistrzostw Europy, może jakiejś juniorskiej imprezy rangi mistrzowskiej. W dalszej perspektywie na Stadionie Śląskim możemy spróbować zorganizować nawet mistrzostwa świata, bo to będzie nasz narodowy stadion lekkoatletyczny i drugiego takiego obiektu w Polsce nie ma.