Nuklearne piekło: kula ognia i fala uderzeniowa, mrok i brak łączności. Niech nam to nie grozi!
Moja młodość upływała w cieniu zimnej wojny. Oba supermocarstwa rozwijały wtedy i doskonaliły broń jądrową. Arsenały były w końcu tak bogate, że każdego człowieka na Ziemi można było zabić nie raz, ale kilka razy, a całą planetę obrócić w ruinę.
W szkole uczono nas, że na widok błysku jądrowego trzeba kłaść się w zagłębieniu terenu nogami w kierunku, z którego nadbiegnie fala uderzeniowa, i chronić głowę. Nie na wiele by się to zdało, bo eksplozja atomowa to wielokilometrowa kula ognia, zdolna zapalić wszystko nawet w odległości 30 km od wybuchu, oraz fala uderzeniowa rozchodząca się z prędkością przekraczającą 1000 km/h i niszcząca wszystko na ziemi i pod ziemią.
O tym już teraz wszyscy wiedzą.
Mało kto jednak wie o dalszych skutkach wymiany atomowych ciosów. Jednym z nich jest impuls elektromagnetyczny, który niszczy urządzenia łączności i sieci elektryczne na ogromną odległość. Ludzie dowiedzieli się o nim 9 lipca 1962 roku, gdy w ramach eksperymentu Starfish Prime Amerykanie zdetonowali niewielką bombę termojądrową (1,4 megatony) na wysokości 400 km nad wyspą Johnston na Pacyfiku. Wywołane przez to zakłócenie pola magnetycznego Ziemi spowodowało, że na odległych o 1445 km Hawajach pogasły światła uliczne, zniszczone zostały mikrofalowe systemy łączności, a uszkodzeniu uległy nawet alarmy przeciwwłamaniowe. Nikt nie wie, jak silny był ten impuls elektromagnetyczny, bo skończyły się skale we wszystkich przyrządach pomiarowych!
Zwróćmy uwagę: stało się to w czasach, kiedy nie istniały jeszcze najbardziej podatne na takie uszkodzenia systemy telefonii komórkowej, nie było Internetu i systemów komputerowych, a sieci energetyczne nie były tak nasycone elektroniką, jak obecnie. A jednak zniszczenia, zanotowane półtora tysiąca kilometrów od wybuchu (to o 300 km dalej niż z Warszawy do Moskwy!) były tak poważne, że nigdy więcej nie ośmielono się powtórzyć tego eksperymentu.
Gdyby dzisiaj zdetonowano podobny ładunek jądrowy gdziekolwiek na naszym kontynencie - padnie telefonia, informatyka i energetyka w całej Europie. Zapanuje ciemność, chaos i brak łączności.
Na szczęście w 1991 roku zimną wojnę udało się zakończyć i przez ponad ćwierć wieku żyliśmy bez wizji atomowych grzybów unicestwiających nasze miasta. Ale ostatnio w wypowiedziach przywódców wielkich mocarstw pojawiają się znów aluzje do ich atomowych arsenałów, a do broni jądrowej „dorwały się” państwa niewielkie, ale wojownicze.
Nie dopuśćmy, aby nuklearna groza znowu wróciła!