O co naprawdę walczy Gowin? Kariera ministra z Krakowa
O mało którym polityku można usłyszeć, że „to była zmiana chorobowa, usunęliśmy ją, przez chwilę organizm będzie może słabszy, ale się zregeneruje.” Tak anonimowy polityk Prawa i Sprawiedliwości skomentował „Wyborczej” dymisję Jarosława Gowina. Mimo takich drastycznych ocen, Jarosław Gowin zasiadał niemal nieprzerwanie we wszystkich rządach od 2015 PiS, a wcześniej - w rządzie Donalda Tuska. Również niewielu polityków może pochwalić się tak długim stażem parlamentarnym, co Gowin. Skrajnie nielubiany konserwatysta z Krakowa ma przed sobą jeden cel - trwanie.
Głośna dymisja z rządu w konsekwencji pryncypialnej obrony wolności słowa i wolności gospodarczej jest czymś, co powinno nobilitować polityka, świadczyć o jego silnym charakterze i niezachwianym systemie wartości.
Byłaby to piękna karta w życiorysie krakowskiego konserwatysty, który w całej swojej karierze politycznej i zawodowej skupiał się na wolności, wartościach chrześcijańskich, etosie konserwatywnego umiarkowania.
Minister z Krakowa
Jarosław Gowin stawiał swoje pierwsze polityczne kroki w działalności opozycyjnej na Uniwersytecie Jagiellońskim, a następnie, w wolnej Polsce, u boku Aleksandra Halla - innego konserwatywnego intelektualisty.
Równocześnie Gowin pisał artykuły, prowadził badania filozoficzne, trzymał pieczę nad spuścizną ks. prof. Józefa Tischnera, robił doktorat.
Nie było niczym dziwnym, gdy w 2005 roku ten umiarkowany, kulturalny, konserwatywny wolnorynkowiec wszedł do Senatu z pokaźnym wynikiem 150 tysięcy głosów z ramienia Platformy Obywatelskiej.
Od tego czasu kariera Gowina w PO nabierała tempa, aż w 2011 został ministrem sprawiedliwości. Jego kariera zaczęła się chwiać, gdy wprowadzona w 2013 roku reforma sądownictwa wywołała olbrzymie niezadowolenie wśród środowisk sędziowskich, prawników oraz samorządowców i mieszkańców mniejszych miejscowości, którym groziło zamknięcie ich lokalnych sądów.
Sposób wprowadzania reformy tłumaczy, czemu Gowin nie cieszy się sympatią ludzi - reforma nie była konsultowana z zainteresowanymi, głosy sprzeciwu lub propozycje poprawy niekorzystnych rozwiązań były ignorowane, a zabranie potrzebnych i jednocześnie prestiżowych instytucji, jakimi są sądy, zostało przez wiele wspólnot lokalnych odczytane jako upokorzenie.
Za wszelką cenę na powierzchni
Ostatecznie w maju 2013 roku Gowin przestał być ministrem sprawiedliwości, a po przegranych wyborach na przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, przestał być jej członkiem. Od tego czasu desperacko szukał formuły, która pozwoli mu dalej trwać w polityce. Jako poseł niezrzeszony podejmował próby współpracy z innymi wyrzuconymi z PO - Jackiem Żalkiem i Johnem Godsonem; nawiązywał współpracę programową z formacją Polska Jest Najważniejsza i Stowarzyszeniem „Republikanie” Przemysława Wiplera.
Ruchy te niewiele dały, bo w 2014 roku jego ugrupowanie nie przekroczyło progu wyborczego do Parlamentu Europejskiego.
Ratunkiem dla Jarosława Gowina była propozycja koalicji z Prawem i Sprawiedliwością w wyborach parlamentarnych w 2015. Gowin został posłem, wicepremierem i ministrem szkolnictwa wyższego. Wiele osób widziało w Gowinie bardziej umiarkowaną, kulturalną, zdolną do kompromisu twarz Zjednoczonej Prawicy. Wicepremier Gowin miał być przeciwwagą dla awanturniczego Zbigniewa Ziobry, czy bezkompromisowego Antoniego Macierewicza.
Wiele wskazuje na to, że sam Gowin wierzył w swoją rolę głosu rozsądku, męża stanu i państwowca, który łagodzi zbyt radykalne posunięcia PiSu oraz reformuje polskie szkolnictwo wyższe.
Niestety rzeczywistość znacznie rozjeżdża się z tymi górnolotnymi wyobrażeniami, gdy Gowin w 2018 roku skomentował rekordowe premie dla rządu Beaty Szydło słowami: „Kiedy byłem ministrem nie starczało mi do pierwszego.”
Premier, który się nie cieszył
Wizerunek umiarkowanego, a jednocześnie pryncypialnego konserwatysty wystawiły na szwank dwie sytuacje. Gdy na początku pierwszej kadencji PiS Zbigniew Ziobro niszczył niezależność Trybunału Konstytucyjnego, Jarosław Gowin był głośnym i zdecydowanym przeciwnikiem tych zmian.
Kiedy jednak przyszedł moment testu, kiedy trzeba było przekuć słowa w czyny, głosował zgodnie ze Zjednoczoną Prawicą. Wtedy też zaczęto mówić, że Gowin „głosuje, ale się nie cieszy.”
Drugą rysą na wizerunku niezłomnego, wiernego zasadom polityka był spór o wybory prezydenckie w maju 2020. PiS parł do organizowania wyborów w środku pandemii. Na znak protestu i żeby wymusić na PiS odstąpienie od tego pomysłu, Gowin podał się do dymisji. Wybory się nie odbyły, ale posłowie Porozumienia zostali w koalicji, a sam Gowin niedługo wrócił do rządu.
Obie sytuacje sprawiły, że dla wielu osób Gowin stał się postacią teatralną, robiącą groźne gesty i poważne miny, pozującą na państwowca i człowieka z zasadami, lecz ostatecznie liczącego tylko na trwanie w polityce. Skoro z pensji ministerialnej nie starczało mu do pierwszego, to z akademicką pensją groziłby mu głód.
Również obecne wyjście z koalicji odczytywane jest przez wielu komentatorów jako działanie wyprzedzające zapowiadaną od wielu miesięcy dymisję - Gowin chciał być odbierany jako buntownik.
Z prądem
Poza rządem, poza koalicją, z czwórką lojalnych posłów, na których PiS już ostrzy sobie zęby, Gowin będzie szukał siły politycznej, do której będzie się mógł przyłączyć. Biorąc pod uwagę jego pragnienie pozostania w polityce, będą to poszukiwania desperackie. Przez 6 lat rządów PiSu miał zadziwiająco wysokie zaufanie wśród opozycji i dzisiaj również można usłyszeć pozytywne głosy z opozycyjnych ław. Marek Sawicki z PSL już deklarował, że jest zwolennikiem włączenia Gowina w poczet ludowców. Następny krok należy zatem do opozycji. Jedno, czego możemy być pewni, to że Gowin zrobi wszystko, by znaleźć się w następnym rządzie.